Domyślnie prezentowany jest najnowszy rozdział opowieści. Jeśli jesteś tu po raz pierwszy, zacznij od rozdziału pierwszego - link do niego znajduje się po lewej stronie.


niedziela, 7 lipca 2013

Przypadek Bombki

Duszna atmosfera i alkoholowe opary - to nigdy nie jest dobre połączenie. Takie powietrze przeżera czaszkę, od ust i nosa, bezpośrednio do mózgu i dalej, ku eterycznemu wymiarowi duszy. Z zaskoczenia, rzuca błotem w oczy zahamowaniom i strachom, sięga po krępowane pragnienia, wyciągając do nich dłoń. "Ku wolności!" - zdaje się krzyczeć. Puszcza oko normom społecznym i wypycha człowieka na powierzchnię, tego prawdziwego, nagiego, aby w towarzystwie Nowych, Lepszych Czasów dobitniej jeszcze zaprezentował prawdę o sobie.
Motyl lubił to miejsce, klub Ludens Prudens. Miał szczęście być dosyć odpornym na wytwarzaną tu atmosferę. W tłumie odurzonej, zajętej sobą młodzieży potrafił, paradoksalnie, odnaleźć chwilę wytchnienia. Dopóki nie wyglądał na samotną, spragnioną miłości kobietę, wszyscy pozostawiali go w spokoju.
Znudzonym wzrokiem przesiewał widoki typowe, zwiastujące klasyczną rozwiązłość, od tych interesujących, dalekich od rutyny. Widywał tu stare, naprawdę stare kobieciny, przystrojone jak do cyrku, do których ustawiały się kolejki chętnych. Pewnego razu zauważył dwie młodziutkie dziewczyny. Jedna nie miała obu nóg, druga tylko jednej. Uśmiechały się uprzejmie do grupki rosłych samców, skwapliwie porywających je na piętro, ku pokojom. Dzisiaj z kolei...
Trzęsła się cała. Kształty miała przyciągające spojrzenia każdego, po równo z zachwytu, jak i zawiści. Ubrana w luźną sukienkę, z blond włosami spiętymi byle jak gumką. Była w wieku Motyla, czyli też studentka. Z uśmiechem dyskutowała z trójką rosłych, stałych bywalców. Ich spojrzenia dawno już opuściły teraźniejszość i utkwiły w jakimś niedalekim miejscu, w bliskiej przyszłości, obserwując z satysfakcją rozgrywające się tam sceny. Właściwie to już zbierali się do wyjścia, niezadowoleni z rozbieżności czasoprzestrzennej.
Żelazna zasada, by nie wtrącać się do cudzych interesów, zastygła nad przepaścią.
Motyl wstał od stolika. Po co tak właściwie? O nie, nie miał nawet krztyny pojęcia, dlaczego ten jeden raz postanowił namieszać sobie w życiu.
- Co ty tu robisz?! - krzyknął z udanym oburzeniem prawie do ucha dziewczyny. Wykorzystując sekundy spokoju, gdy umysły mięśniaków odbywały podróż w czasie, zdecydowanym ruchem chwycił jej nadgarstek i ściągnął z krzesła.
- Nie, co ty...
- Ani słowa. O tej porze powinnaś być w domu - nie dał się wybić z rytmu. Teraz czekała go ta trudniejsza część.
Jeden z samców walnął pięścią w stolik.
- Eeeę?! - zaakcentował wagę hałasu, którego narobił.
- Zaraz zaraz... Zaraz! - drugi z nich również chciał zaznaczyć swoje niezadowolenie.
- Gnojku, co ty sobie wyobrażasz?! - trzeci najwyraźniej posiadał umiejętność składania zdań.
Motyl przygotował się już na taką przeszkodę. Miał plan i lepiej, by ten plan zadziałał.
- Panowie, spokojnie. Ta dziewczyna nie ma jeszcze osiemnastu lat. Nie chcecie chyba skończyć wieczoru w towarzystwie policji?
Zapadła konsternacja.
- Wiem, co mówię. Ona tak co wieczór. Już się jeden naciął i teraz... chyba ma kłopoty.
Byli wściekli. Mało brakowało, a toczyli by z ust pianę. Zabrakło im nawet słów na opisanie ogromu zawodu, który przeżywali. Musieli jednak mieć w głowach okruchy inteligencji, bo odpuścili. Niepełnoletnie naciągaczki, chodzące problemy, były plagą miejsc takich, jak to. Strach przed konsekwencjami jednej nocy zapomnienia był tak wielki, że nikt nie próbował nawet weryfikować prawdomówności gnojka. Dziewczę wyglądało na młode, ale mimo swoich zalet nie było jedyne w okolicy.

Chwilkę później, w którejś z bocznych uliczek, przystanęli oboje, zdyszani przyspieszoną ucieczką z klubu. Motyl wolał, na wszelki wypadek, oddalić się na bezpieczną odległość.
- Idziemy teraz do ciebie, tak...? - padło ciche pytanie. Niedoszła ofiara dobrowolnego gwałtu spoglądała wyczekująco.
- Myślałem raczej, że ty wracasz do siebie - odparł Motyl.
Minka ze zniecierpliwionej zmieniła się w oburzoną. - Czyli zepsułeś moją okazję i nie masz zamiaru tego naprawić? Jak możesz! Wracam do klubu.
- Jaką okaz... Co takiego?!
- Wracam do klubu - powtórzyło dziewczę i zdecydowanym krokiem ruszyło w drogę powrotną.
Motyla zatkało, ale odruchy miał szybsze, niż myśli. Twardym chwytem za ramię zatrzymał ją w pół kroku.
- O jaką okazję chodzi? - zapytał po krótkiej chwili.
- Taką, żeby mieć dziecko.
Stary generator bzyczał w najlepsze gdzieś w kącie. Zapewne zaopatrywał w światło całe piętro budynku. Ta okolica należała w większości do niezamożnych, ledwo wiążących koniec z końcem. Wygłodzone koty i psy jęczały w zaułkach, mordowały się nawzajem, czasami obrywając czyimś kopniakiem. Chodniki, z pozoru czyste, skryte były w swym życiu tak ogromną ilością biomasy, że aż dziwne, iż podeszwy butów nie ulegają wypaleniu. W takim miejscu, w szarym i śmierdzącym końcu miasta, Ona, niepospolicie piękna i delikatna, niczym pisklę, które spadło tu ze szczytu któregoś nowobogackiego wieżowca, chciała zajść w ciążę. Ot tak, po prostu.
- Pójdziemy do mnie - wydusił Motyl.
- O, a jednak! - Przylgnąwszy do jego ramienia, pozwoliła się prowadzić. Po chwili zachichotała cichutko.
- Z czego się śmiejesz? - mruknął skazaniec, zmierzający na egzekucję w krainie cielesnych uciech.
- Bo jednak chciałeś mnie dla siebie - odparła, rozświetlając uliczkę ciepłym uśmiechem.