tag:blogger.com,1999:blog-17182777380578526712024-02-20T02:36:54.314-08:00rumba!czyli koniec nienawiściAairriahttp://www.blogger.com/profile/15904170051932437170noreply@blogger.comBlogger86125tag:blogger.com,1999:blog-1718277738057852671.post-1383612266700670292014-12-11T15:30:00.000-08:002014-12-11T15:30:12.728-08:00Przypadek Poduszki, raz jeszczeTo był trudny poranek. Kocura organizm poddał się gdzieś w środku nocy i położył go na biurku, wśród spiętrzonych raportów, wyników z laboratorium, spisanych zeznań, rysopisów. Znakomity przypadek wnoszenia pracy w zacisze domowe. Pracoholizm? Z pewnością, choć dla porządku przyznać trzeba, że niejako przymusowy. Talent w dowolnej dziedzinie zwykle eksploatowany jest mocniej, częściej, bezlitośniej, niż beztalencie. Na możliwość wypalenia się owego talentu, lub motywacji do z niego korzystania, nie wpadł chyba nikt jeszcze.<br />
Ktoś tu jednak był, na szczęście, czuwał. Z pleców Kocura zsunął się koc, lampa w pokoju była zgaszona. Tylko zza zamkniętych drzwi sączyło światło, obleczone w zapach porannej kawy. Czy to już ta godzina?<br />
Kilka chwiejnych kroków, rozsunięcie zasłon. Okno zawibrowało paletą barw wschodzącego, zimowego Słońca. Biurko zawibrowało również, marudzeniem telefonu komórkowego.<br />
- <i>Tu Kocur</i> - poinformował urządzenie Kocur, nieco zirytowanym ruchem wydobywając je spod pliku kartek.<br />
- <i>Miałeś być w pracy dwie godziny temu!</i> - rozbrzmiało z plastikowego głośniczka zaufanym, marudzącym głosem.<br />
- <i>Nie wydaje mi się, żebym kiedykolwiek z niej wyszedł</i> - wysilił się na niezadowolone mruknięcie, wolną ręką niechętnie wyławiając z biurka dokumenty, potrzebne na dziś. Z okolic przedpokoju szczęknęły drzwi, gdy jego siostra ruszyła do szkoły, zapewne wciąż urażona wczorajwieczorną kłótnią. Była niemal dorosła, braciszek nawet bardzo dorosły, a wciąż spierali się bezsensownie i zjadliwie, o zupełne bzdury. Kto pozmywa naczynia? Kto zostawił przemoczony ręcznik w kuchni? Kto pomoże komu w matematyce? Kto zapomniał zrobić drugiemu śniadanie? Kocur wiedział dokładnie, o czym świadczyły tak przyziemne powody do sporów. Wiedział, a jednak wciąż dawał porwać się chwilowym emocjom. Zupełnie, jak gdyby czekała ich nieskończona ilość wygodnych jutr.<br />
<br />
<br />
Pokój zamilkł bardzo znaczącym milczeniem, gdy dzwonek telefonu rozbrzmiał wreszcie, zwiastując ostateczne konsekwencje minionych, koszmarnych godzin.<br />
Kocur zestresowanych ruchem podniósł słuchawkę, przyłożył do ucha.<br />
- <i>Co postanowiłeś?</i> - mruknął nieco niechętnie, ale z tłumioną nadzieją.<br />
- <i>Mówiłem ci przecież, ja nie mam kontroli!! Ja nie chcę tego, nie chcę. To twoja wina. Coś we mnie mówi, że to ma z tobą związek. Wyjaśnisz mi to?!</i> - krzyki porywacza, z którym Kocur i jego zespół zmagali się całe popołudnie, zamarły w oczekiwaniu na odpowiedź. Sytuacja była podobnie niebezpieczna, co niezrozumiała. Młody nauczyciel, na koniec zajęć szkolnych, porywa jedną z uczennic i zamyka się z nią w komórce z przyrządami sportowymi i ogrodniczymi na tyłach gmachu. O ile wiadomo, ma przy sobie broń palną i jest wysoce niestabilny psychicznie, co on sam uzasadnia nagłym napadem obcej woli, kontrolującej jego poczynania. Tożsamości dziewczyny nie udało się ustalić, nikt w szkole nie był w stanie zidentyfikować brakującej uczennicy. Samo pomieszczenie, a właściwie przybudówka, wykazała się solidnością budowy godną bunkra - okien brak, drzwi pancerne, otwory wentylacyjne o średnicy kilku centymetrów. Rozważano użycie gazów łzawiących lub usypiających, ale porywacz zdawał się przewidywać każdy pomysł i groził, że strzeli natychmiast, gdy poczuje senność lub usłyszy gmeranie w ścianach.<br />
- <i>Dobrze wiesz, że nie mam jak tego wyjaśnić. Może powinniśmy pogadać o tym w spokojniejszych okolicznościach?</i> - Kocur, mimo kotłujących się w nim emocji, mówił spokojnym, przekonującym tonem.<br />
- <i>Na to już raczej za późno</i> - padła odpowiedź.<br />
- <i>A to dlaczego? Na rozmowę nigdy nie jest...</i><br />
- <i>Ja muszę ją zastrzelić. To taki system kontroli. To pomoże cieniom.</i><br />
Kocur zamknął oczy i policzył w myślach do trzech. - Wiesz, że nie mam pojęcia, o czym mówisz. Ale bardzo chciałbym zrozumieć.<br />
Rozgoryczony, zmęczony głos w słuchawce roześmiał się.<br />
- <i>Ty to wszystko rozumiesz, tylko jeszcze o tym nie wiesz. Nie pamiętasz! A przecież sam się na to zgadzałeś.</i><br />
- <i>Nigdy nie zgodziłbym się na grożenie zabójstwem niewinnej dziewczynie.</i><br />
Kocur spróbował uniknąć myślenia o niepewnych spojrzeniach, padających wokoło w wyniku tej wymiany zdań. Przecież nie miał pojęcia, o czym ten szaleniec mówi!<br />
- <i>Wiesz, ona nie należy do tej szkoły</i> - padło tymczasem.<br />
- <i>Rozumiem. To wyjaśnia, czemu nie mogliśmy...</i><br />
- <i>Przyszła tu do swojej przyjaciółki</i> - głos kontynuował. - <i>Pozwierzać się. Jaka to kłótnia z braciszkiem miała wczoraj miejsce. Jak to nie wiedziała co zrobić, kiedy wróci do domu.</i><br />
Kocur drgnął. Nieświadomie ścisnął mocniej słuchawkę. Spokój umysłu okazał się zrobiony z piasku, cichym szumem odpływającego teraz ku nicości, bezbronny w walce kwitnącego przerażenia z rozumem.<br />
- ...<br />
- <i>Chyba mam rozwiązanie dla jej zmartwienia.</i> - Ostatnie zdanie padło nie ostrzegając zupełnie, że jest ostatnim. Nie było szans na protesty, na krzyki lub groźby. Padł strzał. Potem drugi. Trzeci był stukot spadającej na biurko słuchawki telefonu.<br />
<br />
<br />
Kocur ocknął się z otępienia - a może to była drzemka - akurat w porę, by usłyszeć szkolny dzwonek. Obrzucił wzrokiem klasę, rzucił dziewczętom lekki, wymuszony uśmiech.<br />
- <i>No, to już koniec na dzisiaj. Uważajcie na siebie, zobaczymy się jutro!</i><br />
Rejwach wybuchł natychmiast, hałaśliwą chmurą skłębiając się ku wyjściu z sali. Padały komentarze o markotnym dzisiaj wychowawcy, o przydługiej pracy domowej z historii, o promocji w pobliskiej cukierni. Świat niezmącenie transformował obecną teraźniejszość w kolejną, taką kwant czasu później.<br />
Zmęczonym ruchem, Kocur spuścił głowę i oparł ją na rękach, wspartych na biurku. Zamknął oczy. Pamięć budziła się do życia, pamięć o życiach, o światach, o decyzjach, o uczuciach, o obietnicach. Czaszka sugerowała możliwość pęknięcia w każdej chwili, świadomość już się nawet nie broniła.<br />
Bliski zemdlenia, wyczuł przed sobą, za biurkiem, czyjąś obecność. Czyżby któraś z uczennic została, by porozmawiać?<br />
- <i>Nie podnoś wzroku</i> - padł błagalny rozkaz. Czyj to był głos? Znajomy, łagodny, skrywający zarówno olbrzymi smutek, jak niewyczerpaną siłę.<br />
- <i>Za chwilkę przypomnisz sobie wszystko</i> - głos mówił dalej. - <i>Zanim to nastąpi, chciałam przeprosić. Niezależnie od powodów i decyzji, nie powinnam pozwolić, byś przechodził przez to wszystko. Przepraszam.</i><br />
Kocur uśmiechnął się lekko. Ze strumienia wspomnień, w skupieniu wyłowił przyczyny i cele.<br />
- <i>Uganiałem się za siostrą, która istniała tylko w snach</i> - zaczął powoli. - <i>To zawsze były sny.</i><br />
Niespieszna cisza nie potwierdziła, nie zaprzeczyła. Ale on już wiedział, rozumiał.<br />
- <i>Zawsze bezbłędnie wpadałem w kłopoty, ganiając za duchem. I najpewniej, w końcu, dopełniałem żywota, uruchamiając twoją pierwszą bramę, przez którą mogłaś przeprowadzić wszystkich do nowego świata. Sprytne.</i><br />
- <i>Przepraszam</i> - cichy głos zabrzmiał szczerą skruchą.<br />
- <i>Doprawdy, takich pomysłów spodziewałbym się raczej po naszej pani z jeziora.</i><br />
- <i>Przepraszam!</i><br />
- <i>Ależ, sam zgodziłem się na taką rolę...</i><br />
- <i>Nie podnoś wzroku</i> - ten rozkaz nie miał w sobie błagania, a siłę, która niemal przygniotła Kocura do biurka, zanim jeszcze zdążył zrealizować zamiar spojrzenia na rozmówczynię.<br />
- <i>Nie powinieneś teraz mnie widzieć</i> - padło wyjaśnienie. Głos przesunął się, zmierzając ku wyjściu z sali.<br />
- <i>Czyli plan się powiódł? Otworzyłaś trzecią bramę?</i><br />
- <i>Tak</i> - dobiegło z okolic drzwi.<br />
- <i>Rozumiem</i> - odparł Kocur z ulgą w głosie, ale niepokojem w sercu. Buszowanie pośród pamięci generowało ból głowy, a dawno zapadłe decyzje, które wtedy, na polu bitwy, wydawały się tak słuszne i proste, teraz swym spełnieniem przynosiły strach. - <i>Co zatem zrobić mamy teraz?</i><br />
Odpowiedziała cisza. Brak szumu zza okien, brak hałasów na korytarzu. Ukradkiem, ostrożnie, Kocur zerknął w lewo. Zdążył wychwycić kant białej sukni i kosmyk złocistych włosów, znikające za framugą.<br />
- <i>Teraz...</i> - Łatwy do przeoczenia szept, niczym dochodzący z bardzo, bardzo daleka, przemknął po ostatnich sekundach tego snu. - <i>Teraz wszystko zależy od...</i><br />
<br />Aairriahttp://www.blogger.com/profile/15904170051932437170noreply@blogger.comtag:blogger.com,1999:blog-1718277738057852671.post-2022072813179781582014-06-29T14:51:00.001-07:002014-06-29T14:51:11.530-07:00Zgrzyty, raz jeszczeJak bardzo samotnym jest bycie jedyną istotą, która pamięta?<br />
<div>
Z pewnością łatwo wyobrazić sobie staruszkę, zagubioną w świecie, gdzie zapomniało się już wojny i trudy, przez które musiała przetrwać.</div>
<div>
Łatwo przeoczyć pęknięcie na sercu kobiety, której małżonek zapomniał już o okolicznościach ich pierwszego spotkania.<br />
Łatwo współczuć komuś, kto pamięta zbrodnie osób, uznanych później powszechnie za godne zaufania.</div>
<div>
Pamięć to gwałtowna rzeka, która zmiecie z łatwością mosty, kładki, łodzie, która nieodwracalnie dzieli parę istot bez względu na to, jak bardzo zbliżyć chcą swoje dusze. Bywa, iż rzeka ta jest wystarczająco głęboka, by pochłonąć stawiane wiele lat, pozornie trwałe konstrukcje. Bywa, iż rzeka ta jest wystarczająco szeroka, by sprawić, iż zapomni się istnienie drugiego jej brzegu. Bywa wreszcie, iż rzeka ta ma wystarczająco wiele wody, by przechować w sobie otchłań oceanu.</div>
<div>
Dawno, dawno, dawno temu grupa potężnych, długowiecznych istot, po wzięciu we władanie praw, które rządzą wszechświatem, po zrozumieniu natury wszystkiego, co nasze proste umysły potrafiłyby sobie wyobrazić, odnalazła dla swojego istnienia granicę. Pamięć, perfekcyjna świadomość każdego kwantu czasu, od początku ich, trwającej abstrakcyjnie długo, egzystencji, okazała się być trucizną, zdolną wypaczyć nawet tak zaawansowane umysły.</div>
<div>
Czy to z takiego właśnie wypaczenia powstała Studnia Oczyszczenia? Czy może w celu ucieczki od samotności własnych wspomnień? Takiej wiedzy nie posiadam. Część owych istot, zaniepokojonych obcymi dla nich objawami, których nie rozumiały, doszła do wniosku, iż oto ostateczna przeszkoda na drodze do perfekcji. Jeśli przezwyciężą tę słabość, staną się bytami absolutnymi, nienaruszalnymi przez fakt istnienia!</div>
<div>
Co najgorsze, zapewne mieli rację.</div>
<div>
<br /></div>
<div>
- <i>A udało im się tego dokonać? Przezwyciężyli swoją słabość?</i> - zapytała Lalka, nie kryjąc zafascynowania usłyszaną historią.</div>
<div>
Kombinatorka zmarszczyła brwi.</div>
<div>
- <i>Tego nie wiem, niestety. Ta krótka opowieść to tylko posklejane fragmenty, zasłyszane od jednej z takich pradawnych istot, której pamięć szwankuje już dość mocno</i> - odparła. Drobną dłonią odłożyła śrubokręt w należne mu miejsce na biurku i ponownie zmarszczyła brwi, przyglądając się swemu dziełu. Zawiła konstrukcja z kawałków stali i wzmacnianego plastiku, wypełniona pobrzękującą i cykającą elektroniką, w kształcie przeciętnej licealistki, funkcjonowała sobie w najlepsze, ewidentnie zadowolona z życia. Niestety, dostępu do odpowiedniej jakości materiałów i narzędzi brakło w tym świecie, więc sukces przedsięwzięcia jest zasługą chyba tylko szczęścia. No i geniuszu projektantki i wykonawczyni, która, z nieco większą dumą, niż powinno pomieścić jej drobne ciało, splotła ręce na płaskiej jak deska klatce piersiowej. -<i> Spróbuj wstać.</i></div>
<div>
Lalka posłusznie, w towarzystwie cichych zgrzytów, stanęła na baczność.</div>
<div>
- <i>Pospaceruj chwilę i powiedz mi, jeśli odczuwasz jakikolwiek dyskomfort.</i></div>
<div>
Lalka posłusznie, w towarzystwie głośniejszych już zgrzytów, podreptała w kółko, podskoczyła lekko, kucnęła i ziewnęła.</div>
<div>
- <i>Mamy konstrukcje działają bez zarzutu, jak zawsze!</i> - uśmiechnęła się.</div>
<div>
Kombinatorce prawie niezauważalnie zmarkotniała mina, co jej elektroniczna córka wychwyciła natychmiast. Wróciła zgrzytem na krzesło, splotła grzecznie dłonie na kolanach i czekała. Z pewnością nastąpić miał ciąg dalszy wyjaśnień.<br />
- <i>Zanim sobie pójdziesz, upewnijmy się, że pamiętasz o wszystkim, dobrze?</i> - zagaiła drobna konstruktorka.<br />
- <i>Dobrze, mamo.</i> - Lalka przymknęła oczy i wyrecytowała ciąg instrukcji. - <i>Moje ciało jest odporne na większość typów energii, ale ich nadmiernie mocne oddziaływanie wciąż może uszkodzić systemy wewnętrzne. W szczególności techniki Studni Oczyszczenia mogą zakłócać zmysły, należy unikać z nimi kontaktu. W przypadku rejestracji użycia mocy, właściwych przedwiecznej o imieniu Neyala Bhereni Ilmeara, moja świadomość zostanie skopiowana poza obszar symulowany, aby umożliwić późniejszą rekonstrukcję powłoki materialnej. Natychmiast po otwarciu trzeciej bramy ograniczającej, czyli po potwierdzeniu śmierci istoty o imieniu Apsara, mam namierzyć, a następnie zlikwidować istotę, zwaną Nienawiść. W tym celu mogę użyć działka rozszczepiającego, które wbudowane jest w moją lewą dłoń, wraz z trzydziestoma igłami wzmacniającymi, umieszczonymi na całej długości lewej ręki. Ostatecznym rozwiązaniem jest autodestrukcja, która wykorzystuje jako wzmacniacz całe moje ciało, uruchamiana czujnikiem nacisku w układzie trójkąta równobocznego o boku dwudziestu jeden milimetrów, umieszczonego pod lewą arterią szyjną, siedemdziesiąt milimetrów powyżej geometrycznego środka lewego obojczyka. Mamo...?</i><br />
Kombinatorka uwiesiła się swojemu dziełu na szyi, przytulając mocno jego głowę. - <i>Będę musiała permanentnie usunąć twoją pamięć o systemie autodestrukcji. Jego działanie ma sens tylko w trybie automatycznym, kiedy pomijane jest odliczanie</i> - wymówiła cicho, niechętnie.<br />
- <i>Rozumiem</i> - odparła Lalka. Oznaczało to, że nawet nie zauważy, kiedy zniknie. Tak na pewno było lepiej. Bezboleśnie.<br />
<br />
Chmury miotały strugami wody o bezbronną ziemię, gdy, niedługo później, Lalka zbierała się do wyjścia. Była zadowolona ze szkolnego mundurku, z przetartej, skórzanej torby, z czekających za progiem nowych doświadczeń. Świadomość, że za chwilę po raz ostatni ujrzy swoją mamę, nie chciała jakoś wskoczyć na przód kolejki przetwarzania.<br />
- <i>Jeszcze jedno.</i> - Kombinatorka mówiła więcej, niż miała w zwyczaju. Troska i tęsknota, uczucia, których rzadko doświadczała, uderzały z wyjątkową siłą. - <i>Nie wolno ci się zakochać. Miłość to amunicja, z której twój przeciwnik skorzysta skutecznie i bezlitośnie.</i><br />
Lalka, nieco zaskoczona taką instrukcją, zrozumiała po chwili. Zrozumiała aż nazbyt dobrze.<br />
- <i>W takim razie czeka mnie wyjątkowo trudna walka</i> - odparła z uśmiechem, całując swoją mamusię w czoło. - <i>Uciekam do szkoły!</i> - rzuciła jeszcze beztrosko, w towarzystwie zgrzytań i chrobotów ruszając na spotkanie ulewy i innych, zgotowanych przez los, przeciwności.<br />
Niedługo później, <span style="background-color: white; color: #222222; font-family: Georgia, Utopia, 'Palatino Linotype', Palatino, serif; font-size: 13px; line-height: 18.479999542236328px;">przykryta lekkim płaszczykiem, stała w miejscu i w bezruchu, przed bramą. Mokre włosy zasłaniały jej twarz zupełnie. Musiała jednak w jakiś sposób spostrzec Kocura, bo, z cichym zgrzytnięciem, podeszła bliżej i ukłoniła się.</span><br />
<span style="background-color: white; color: #222222; font-family: Georgia, Utopia, 'Palatino Linotype', Palatino, serif; font-size: 13px; line-height: 18.479999542236328px;">- </span><i style="background-color: white; color: #222222; font-family: Georgia, Utopia, 'Palatino Linotype', Palatino, serif; font-size: 13px; line-height: 18.479999542236328px;">Przepraszam... Czy ten budynek to tutejsze liceum?</i><span style="background-color: white; color: #222222; font-family: Georgia, Utopia, 'Palatino Linotype', Palatino, serif; font-size: 13px; line-height: 18.479999542236328px;"> </span></div>
Aairriahttp://www.blogger.com/profile/15904170051932437170noreply@blogger.comtag:blogger.com,1999:blog-1718277738057852671.post-35427474481984810302014-05-31T08:45:00.001-07:002014-05-31T08:45:20.591-07:00Przypadek Lalki- <i>Spójrz, to nasze dzieci! Cała gromada!</i><div>
Bombka uniosła na złożonych dłoniach trzepoczącą ćmę, która, zbliżona do twarzy Motyla, gwałtownie wsunęła się w jego zszokowane, półotwarte usta.</div>
<div>
<br /></div>
<div>
- <i>Siostrzyczko, Wilczy, wybaczcie mi...</i></div>
<div>
Zabójczyni klęczała bezradnie, oblepiana niekończącą się chmurą czarnych skrzydeł.</div>
<div>
<br /></div>
<div>
- <i>Oby otchłań była dla nas łaskawa.</i></div>
<div>
Kilkadziesiąt, odzianych w białe szaty, postaci powtórzyło tę frazę i zamknęło oczy.</div>
<div>
<br /></div>
<div>
- <i>Nie strzelać, bo ranicie swoich!!</i></div>
<div>
Wilczy krzyczał na korytarz komisariatu, jedną ręką próbując odegnać trzepoczących napastników, a drugą przyciskając rękaw do rany postrzałowej Kocura.</div>
<div>
<br /></div>
<div>
- <i>...</i></div>
<div>
Zakrwawiona, zabandażowana ręka wychynęła zza łóżka, próbując znaleźć oparcie. Na próżno jednak, ćmy były szybsze. Pozostawiła jedynie szkarłatny ślad na poduszce.</div>
<div>
<br /></div>
<div>
Lalce z cichym pyknięciem załączyła się świadomość, przeciążona na chwilę przez pierwsze wyładowania. Popatrzyła wokół, delikatnie zdezorientowana, ale skupienie bardzo prędko wróciło na miejsce. Tym razem wiedziała już dokładnie, co miało miejsce. Każda dusza, uwięziona w dziesiątkach symulacji światów, przeżywała właśnie siłowe wszczepienie pamięci o tysiącach lat wszystkich swoich istnień. Ludzki umysł, genetycznie przystosowany do bezpiecznych limitów, doświadczał teraz nagłej ewolucji, na którą nie mógł być przygotowany, której nie miał prawa wytrzymać. Tak oto Studnia Oczyszczenia wybierała istoty godne, według nich, istnienia - zdolne w każdej chwili unieść ciężar całości swego bytu. Tylko dlaczego Nienawiść używała takich metod? Czy nie wystarczy jej zakończenie wszelkiego życia?</div>
<div>
Ciała osuwały się, dusze zanikały w towarzystwie głośnego szumu i drażniących integralność materialności wyładowań. Miałyby to być eteryczne światła, ulatujące ku niebu? O nie, rzeczywistość nie ma cech wspólnych ze wzruszającymi realizacjami filmowymi. Esencja ludzkości to chropawy brud, nawet w tak ekstremalnych warunkach nienawistnie przesłaniający blask, który w niektórych jej przejawach się kryje.</div>
<div>
Bombka nie żyła. Motyl również. Oni też byli elementami symulacji, nie mogli mieć szans. Zabójczyni... resztką sił trwała, ale to tylko kwestia czasu. Zbyt długo była człowiekiem, zbyt długo karmiła serce i umysł odpowiedzialnością, przywiązaniem, strachem. Jej duch podda się, a Lalka nie może temu zapobiec.</div>
<div>
- <i>Zostałaś sama</i> - zagaiła Śpioszek, beztrosko lewitując nad wijącym się w konwulsjach ciałem swojej siostry. Westchnęła przy tym cicho. - <i>Nie możesz mnie winić.</i> - kontynuowała dyskusję, która przecież nie miała miejsca. - <i>Ludzkość potrafi z miłości uczynić znacznie więcej złego. Dlaczego ja muszę być od nich lepsza?</i></div>
<div>
Lalka zmarszczyła brwi, na powrót przygotowując dłonie do oddania strzału. - <i>Miłość? Mordujesz cały świat z miłości?</i></div>
<div>
- <i>To wszystko jej wina. Najpierw stworzyła całą tę nienawiść, a potem obarczyła nią kogoś niewinnego. Czy da się być bardziej bezczelną?</i></div>
<div>
- <i>O czym ty mówisz?</i></div>
<div>
Śpioszek uśmiechnęła się nieznacznie. - <i>Tego już mamusia nie opowiedziała? No tak, niewygodną jest informacja, że działasz w drużynie ze sprawczynią tego wszystkiego.</i></div>
<div>
Lalka, nie bez zaskoczenia, przekonywała się właśnie, że jej program dość dosłownie naśladuje prawdziwe emocje. Rdza zwątpienia, wpuszczona do systemu jako pełnoprawna, godna rozważenia możliwość, wyżerała jej ducha od środka. - <i>O czym ty mówisz?</i> - powtórzyła.</div>
<div>
Zupełnie błyskawicznie, bez żadnego ostrzeżenia korzystając z wytworzonej niepewności, Śpioszek znalazła się tuż obok i, trzema palcami w odpowiedniej konfiguracji, przycisnęła szybko skórę na szyi Lalki.</div>
<div>
Coś zgrzytnęło głośno, po czym zabrzmiał szumiący komunikat, wygłaszany głosem małej dziewczynki.</div>
<div>
- <i>System autodestrukcji aktywowany!</i></div>
<div>
- <i>Mniemam z twojej niemądrej miny, że o tym też nie wiedziałaś</i> - szepnęła Śpioszek i wystrzeliła ku niebu, wysoko, wysoko, wysoko, poza możliwy zasięg eksplozji.</div>
<div>
Minęło kilka sekund. Lalka opadła na kolana, opuściła ręce. Zmartwiałym wzrokiem zauważyła, jak Zabójczyni, opanowawszy konwulsje, powoli i ciężko podnosi się z ziemi.</div>
<div>
Ale jest już za późno.</div>
<div>
- <i>Mamo...</i></div>
<div>
- <i>..., pięć, cztery, trzy, dwa... Przepraszam, Lalko.</i></div>
<div>
<br /></div>
Aairriahttp://www.blogger.com/profile/15904170051932437170noreply@blogger.comtag:blogger.com,1999:blog-1718277738057852671.post-68244681240380518522014-05-21T13:00:00.001-07:002014-05-21T13:00:59.498-07:00Trzepot<span style="font-family: inherit;">Na pograniczu wrzasku i grzmotu, coś rozcięło pławiące się w zachwycie strumienie słonecznego blasku. Niepomne uroczystemu nastrojowi niżej, na powierzchni, zupełnie znienacka obładowało powietrze napięciem, protestem, siłą. Trochę jak potężny ryk, którego nie słychać żadnym z podstawowych pięciu zmysłów, porażające uczucie, że to jeszcze nie koniec inauguracji, że coś jeszcze musi się wydarzyć, aby dopełniono odczłowieczającej pełni światłości</span><br />
<span style="font-family: inherit;">Poddani dworu zatrzymali się, zaprzestali uroczystego zezwierzęcenia. Niepewnym spojrzeniem obdarzyli swoją królową, swoją władczynię, swój sens istnienia. Zupełnie, jak gdyby było tu miejsce na zwątpienie.</span><br />
<span style="font-family: inherit;">Śpioszek z nienaruszonym spokojem obserwowała, jak grzmotliwe niebo wypluwa z siebie Zabójczynię, rozmytą dymiącą nierealnością, nie do końca zdefiniowaną w pojęciu życia, niesioną pełnią, odzyskanej za pośrednictwem trzeciej bramy, mocy. Nawet kontury jej kształtów drżały z przestrachu przed doprecyzowaniem takiej potęgi, gdy opadła z wolna przed oblicze lokalnej władczyni wszechbytu.</span><br />
<span style="font-family: inherit;">- <i>Siostrzyczko. Postanowiłaś do mnie dołączyć?</i> - Przybyła poruszyła ustami w odpowiedzi, ale zabrakło dźwięku. - Oczywiście, nie odpowiesz mi. Kilka chwil temu zmiażdżyłam ci struny głosowe.</span><br />
<span style="font-family: inherit;">Zabójczyni skrzywiła się. W obecnym stanie nie czuła bólu, ale oddychanie przychodziło z trudem. Zacisnęła mocniej dłoń na nożach, które ukradła z kuchni, i prędkim spojrzeniem obrzuciła okolicę. Jeśli spróbuje tutaj walczyć, pozabija dziesiątki ludzi.</span><br />
<span style="font-family: inherit;">- <i>Dla komfortu obecnych pozwól, że wypowiem słowa, które sama chciałabyś ogłosić</i> - przerwała rozmyślania Śpioszek, bardzo grzecznie zresztą. - <i>Przybyłaś, aby mnie powstrzymać.</i></span><br />
<span style="font-family: inherit;">Oczywiście, chciałaby zatrzymać bieg wydarzeń. Musiała jednak przyznać, że nie przemyślała zbyt dokładnie metody dokonania tego. Walczyć? Z nią? Z istotą, którą przysięgła chronić, której ochrona stanowi o całym jej istnieniu? Czy właśnie w tym celu podniosła się z kałuży krwi, runęła ku temu miejscu?</span><br />
<span style="font-family: inherit;">Ledwie wyczuwalna dłoń przesunęła się po, rozdygotanym niemal-istnieniem, policzku Zabójczyni, w jednej chwili doprowadzając go do porządku, podobnie jak całe jej ciało. Potęga, z takim trudem wydobyta z czeluści duszy, zniknęła natychmiast, ustępując miejsca zwyczajnemu człowieczeństwu.</span><br />
<span style="font-family: inherit;">- <i>Prawda jest jednak taka, że przybyłaś wypełnić swoje przeznaczenie</i> - kontynuowała Śpioszek, tym razem półgłosem. - <i>Tak wiele, wiele lat ktoś więził cię w bezświadomości, byś w najważniejszym momencie zwyczajnie...</i> - Nie zdążyła dokończyć. Bezbłędnie, ale też w absolutnie ostatniej chwili, uniknęła gorącego, morderczego wyładowania energii, wystrzelonego gdzieś z oddali. Wiedziała oczywiście, kogo nie nauczono, że wypada zaczekać do końca czyjejś rozmowy.</span><br />
<span style="font-family: inherit;">Lalka stała kilkanaście metrów dalej, z wyciągniętą przed siebie prawą ręką oraz podtrzymującą, lewą. Nieco abstrakcyjna, misterna konstrukcja o wyglądzie stopionych, nadwęglonych kawałków stali, otaczała przedramię. Pomiędzy palcami, które, mimo bezruchu, sprawiały wrażenie odtwarzanych w zwolnionym tempie, koncentrowała się już kolejna porcja niezidentyfikowanej mocy.</span><br />
<span style="font-family: inherit;">- <i>Czy wiesz, jak uciążliwe jest rekonstruowanie się za każdym razem, gdy uruchomisz kolejny świat?</i> - zagaiła z lekką pretensją niedoszła ofiara wypadku samochodowego.</span><br />
<span style="font-family: inherit;">Śpioszek westchnęła cicho. -<i> Jesteś fragmentem symulacji. Nie znajduję powodu, byśmy...</i></span><br />
<span style="font-family: inherit;">- <i>Jak to nie?!</i> - wykrzyknęła Lalka. Kilka kolejnych, nieco większych już, kawałków metalu bezgłośnie wysunęło się spod skóry na jej ramionach. Smutnawy, elektroniczny uśmiech zagościł na twarzy. To tak miało wyglądać przeznaczenie, o którym słuchała od momentu narodzin. - <i>Nie wybaczę ci tej sukienki, którą ostatnio wykupiłaś przede mną!</i></span><br />
<span style="font-family: inherit;">Adresatka przejmującej pretensji odwzajemniła uśmiech. - <i>Niech i tak się stanie. Będę zmuszona przyspieszyć pewne wydarzenia.</i></span><br />
<span style="font-family: inherit;">Niemal natychmiast po wybrzmieniu tych słów, zza pleców Lalki rozległy się krzyki. Z początku niepewne, nieprzekonane o przyczynach swego zajścia, by zaraz przeistoczyć w zmrażający krew wrzask bólu, zaskoczenia i rozpaczy. Wszystkie chyba spojrzenia skupiły się na źródle hałasu. Bombka, w objęciach Motyla, wiła się, oddychała ciężko, ściskając kurczowo swój brzuch, który... rósł w oczach, w nieprzyjemnym tempie, przy akompaniamencie organicznych odgłosów protestującego ciała. Trwało to dosłownie kilka chwil, aż do osiągnięcia rozmiaru właściwego zaawansowanej ciąży. Wtedy pojawiły się gorsze jeszcze dźwięki. Trzepotanie. Tysiące, może miliony trzepotań, wybuchły czarną chmurą spod sukienki swojej mamy. Tysiące, może miliony czarnych ciem rozpierzchło się we wszystkich kierunkach, na chwilę wypełniło okolicę rozedrganą ciemnością, by wreszcie, niczym wir liści, zatańczyć dokoła Śpioszka.</span><br />
<span style="font-family: inherit;">- <i>Co to za sztuczka?</i> - zapytała zestresowanym głosem Lalka, nie zmieniając pozycji wycelowanych przed siebie rąk. Próbowała zignorować, dobiegające z tyłu, jęki i łkanie. Nawet pozostali ludzie, mimo ciągłego zadurzenia w swoim bóstwie, sygnalizowali zaniepokojenie. Ktoś, z braku uprzedzeń, zakrzyknął o pokazie cudownej mocy. Ktoś inny, zapewne realista, napomknął o sądzie nad cywilizacją. Ktoś wreszcie, szkolony chyba w konwencjach religijnej bezmyślności, sugerował nazywanie Bombki świętą. Spojrzenia, wierne, poszukujące, bez wyjątku skupiały się na jednej tylko istocie.</span><br />
<span style="font-family: inherit;">- <span style="background-color: white; color: #222222; line-height: 18.479999542236328px;"><i>Niech dane wam będzie powrócić ze studni oczyszczenia</i> - wyrecytowała melodyjnie Śpioszek, przywracając lewitującym wokół niej punktom czerni życie.</span></span><br />
<span style="font-family: inherit;"><span style="background-color: white; color: #222222; line-height: 18.479999542236328px;">Lalka zadrżała, obezwładniona uświadomieniem sobie, gdzie wcześniej słyszała to zdanie. Z przerażeniem zarejestrowała ćmy, wdzierające się każdym możliwym otworem do ciał ludzi. Odgłosy zaskoczenia, szamotanie, stłumione krzyki rozlegały się zewsząd, coraz dalej, coraz więcej i prędzej. Nie tylko tu na miejscu, ale też z oddali, z sąsiednich ulic, z kolejnych pięter i dzielnic miasta, z otaczających je pól, z pozostałych miast, z każdego ośrodka dumnej, ludzkiej cywilizacji. W końcu </span><span style="background-color: white; color: #222222; line-height: 18.479999542236328px;">rzeczywistość zaczęła tracić spójność. Ponad strumieniami dźwięków wypłynął chropawy szum, o fakturze tak gęstej, że przywodził na myśl skłębione, musze larwy.</span><span style="background-color: white; color: #222222; line-height: 18.479999542236328px;"> </span><span style="background-color: white; color: #222222; line-height: 18.479999542236328px;">Coś grzmotnęło, z przeszywającym zgrzytem puściły ostatnie szwy świata. Wilgotny, szary, niematerialny dym wypełnił powietrze, zasłonił wszelką rzeczywistość.</span></span><br />
<span style="background-color: white; color: #222222; font-family: Georgia, Utopia, 'Palatino Linotype', Palatino, serif; font-size: 13px; line-height: 18.479999542236328px;"><br /></span>Aairriahttp://www.blogger.com/profile/15904170051932437170noreply@blogger.comtag:blogger.com,1999:blog-1718277738057852671.post-10545166003513146402014-02-10T11:37:00.002-08:002014-02-10T11:37:59.363-08:00KrólestwoCoś bardzo, bardzo, bardzo niedobrego unosiło się w powietrzu, drażniło nozdrza intuicji, smagało subtelnymi podmuchami o skórę. Jak, kiedy zaszła ta zmiana? Zaledwie chwilę wcześniej rzeczywistość pękała w szwach od aromatu zwyczajności. Teraz, podobnie do przedburzowego napięcia, eter kipiał zgęstniałym przestrachem, który, niczym smoła, dusił i odurzał.<br />
- <i>Motyl. Motyl!</i><br />
- <i>Daj mi chwilkę, mamy tu poważny problem</i> - odmruknął, nie odwracając się nawet. Zawsze chciał poznać Lalkę bliżej, ale, jak zauważył, wnętrze jej ciała to już nieco zbyt blisko. Komunikaty od oczu, że metal, że elektronika, że nie krew, zostały chwilowo zignorowane. Znajdzie się na nie czas później. - <i>Zabiorę cię do szpitala. Daj mi tylko złapać jakiś...</i><br />
- <i>To chyba nie jest najlepszy pomysł</i> - odparła Lalka słabym głosem.<br />
- <i>MOTYL!!</i> - Bombka krzyknęła umiarkowanie, ale prosto w ucho.<br />
- <i>O co chodzi?!</i><br />
Spojrzał wreszcie we wskazanym kierunku. W dalszej części ulicy rozprzestrzeniało się jakieś zamieszanie, które powoli nadciągało ku mównicy, nie wiadomo kiedy zdemolowanej przez samochód, odpoczywający teraz kilka metrów dalej. Ich wypadek musiał nie być jedynym, kilku innych przechodniów siedziało na chodniku. Jeden leżał, bez ruchu. Przynajmniej pięć aut dymiło zauważalnie.<br />
- <i>Co tu się stało? Kiedy?</i> - wydusił z niedowierzaniem w głosie.<br />
- <i>To nieważne!</i> - kontynuowała Bombka. - <i>Wcześniej, na dachu wieżowca, widziałam kogoś, jak wylądował. A wcześniej się unosił!</i> - Na podirytowane spojrzenie, którym została obdarzona, naburmuszyła się lekko. - <i>Zaraz sam zobaczysz. Ten ktoś potem poleciał dalej.</i><br />
- <i>Co ma to wspólnego z nami?</i> - Motyl pominął już wszystko inne, o co mógłby zapytać.<br />
- <i>Ten ktoś właśnie tu idzie</i> - oznajmiła Bombka.<br />
Faktycznie, niewielki tłumek w niedalekiej oddali zbliżał się z wolna. Spora grupa ludzi tłoczyła przestrzeń w bezpiecznej odległości od kogoś, kroczącego środkiem ulicy. Stłumione, podniecone okrzyki przerywały ciszę powypadkowej ulicy, a po chwili dołączyło do nich niedalekie wycie służby regulacyjnej. Nieprzerwany ulicznym ruchem wiatr, orzeźwiony niedawną ulewą, rozwiewał mokre fragmenty gazet, losowe śmieci. Tym razem jednak każdy szelest, każdy ruch przepełniała celowość - wszak oczyszczał drogę Śpioszkowi.<br />
Motyl podrapał się po głowie. Wytrzymałość umysłu miał nienajgorszą, a wiecznie powtarzane sobie "pomyślisz nad tym później" wystarczało dotąd bez wyjątku. Kiedy jednak ujrzał swą dalszą znajomą, pośród nieprzytomnie zachwyconej nią masy ludności wszelkiej, obleczoną niełatwo opisywalnym całunem światłości - o piżamie już nie wspominając - poczucie rzeczywistości uznało za słuszne dostać lekkiej zapaści.<br />
- <i>O, blasku niebios!</i><br />
- <i>Pani nasza, łaskawości nie szczędź!</i><br />
- <i>Oczyszczenia źródło, składamy hołd!</i><br />
Te i podobne eksklamacje rozwiewały wątpliwości w kwestii intencji adoratorów. Kłębiący się ludzie, wszyscy razem i jednocześnie, odnaleźli chyba swój, spersonifikowany zresztą, cel istnienia. Całość przypominała groteskowy spacer cesarskiego dworu, zaszczycającego wizytą niegodnych szczęściarzy, co to dzielą jeden gatunek z Świetlistym Uosobieniem Bóstwa. Co wrażliwszym obserwatorom mogło się zrobić niedobrze.<br />
Śpioszek dokroczyła do wykręconego na asfalcie ciała swojej przyjaciółki. Łagodny uśmiech ozdobił święte oblicze Wszechmogącej, gdy sięgnęła aksamitną dłonią ku rozdarciu. Wystarczyła sama bliskość, samej aury dotyk - rana zniknęła. Natychmiast. Pierwszy cud rozsiadł się wygodnie w należnym mu fotelu i wyprosił prawa natury z pokoju. Tłum westchnął cicho, jakiś zaczątek okrzyków umarł w zarodku. To jeszcze nie koniec sceny.<br />
- <i>Dziękuję...</i> - wydusiła Lalka, niemal natychmiast zagłuszona.<br />
- <i>O, pani!</i> - Bombka krzyknęła i padła na kolana, ciągnąc za sobą Motyla, który upadł również, chociaż wcale nie miał ochoty. Coś przeszkadzało myśleć, protestować, jakby drążące w czaszce wiertło. - <i>Spełnij proszę marzenie moje, jeśli uznasz za godne!</i><br />
- <i>Co ty wyprawiasz?!</i> - syknął Motyl, ale Bombki zmysły należały już do ubranej w piżamę, bosej dziewczyny, która raz drugi kucnęła, ciesząc serce i oczy dobrotliwym spojrzeniem.<br />
- <i>Oto narodzisz naczynie życia, owoc minionej nocy, którą światło tego pamiętnego dnia obłaskawiło</i> - obwieściła Śpioszek i uśmiechnęła się z zadowoleniem, mrużąc odrobinę powieki. Motyla przeszył nagły dreszcz, nieprzyjemne przeczucia, choć niezdefiniowane, wzbudziły lekką panikę. Co tu się stało, kiedy? Skąd przybyła ta... istota? Czemu, im dłużej pozostawał w jej pobliżu, odczuwał narastające przerażenie? Zerknął na Bombkę, załzawioną, nie potrafiącą wydusić nawet słowa. Czy naprawdę, ot tak, spełniło się marzenie jego ukochanej? Przecież to cud. Najprawdziwszy cud!<br />
Śpioszek powstała. Następnie uniosła się wyżej, oderwała stopy od podłoża. Z gracją wykonała piruet, wzmagając tym podmuch wiatru, który buchnął eterycznymi, nadleciałymi z nie wiadomo skąd piórami, płatkami kwiatów, fragmentami najczystszego światła słonecznego. W jednej chwili piżamę zastąpiła przebogata suknia, obwieszona geometrią złota, srebra i kryształów wszelakich, oblekająca piękną cielesność śnieżnobiałymi strumieniami jedwabiu, którego artystycznie nadszarpnięte końce falowały wokół, grając na nosie grawitacji. Blask tej przemiany tak był wielki, że odwracali wzrok niewytrwali, by fanatycznym pragnieniem powracać, napawać się widokiem najwyższej doskonałości.<br />
- <i>Idźcie i głoście po najdalsze zakątki świata, że oto jego władczyni przybyła, by wypełnić należne mu przeznaczenie</i> - padły dostojnie spokojne i niespieszne słowa. Wrzask, co to nastąpił tuż po nich, dało się usłyszeć wiele, wiele ulic dalej. Stłoczeni w natchnionym bezruchu ludzie doznali gwałtownego przebudzenia - skakali niczym małpy, rozpierzchali się niczym mrówki, krzyczeli niczym kury, ścigane przez wygłodniałego kata. Wieść o nowym królestwie, o nowym porządku, ruszyła, by podbić serca i umysły.<br />
Tak oto rozpoczęło się władanie Nienawiści. Taki był początek końca.<br />
<br />Aairriahttp://www.blogger.com/profile/15904170051932437170noreply@blogger.comtag:blogger.com,1999:blog-1718277738057852671.post-88637486501772452692013-11-30T13:29:00.000-08:002013-11-30T13:29:59.832-08:00Historia siedemdziesięciu światówPoranna krzątanina naturalnie komponowała się z leniwym światłem słonecznym, które z zaciekawieniem zaglądało przez okna do kuchni, wypełnionej zwiastowaniem smakowitego śniadania. Niemłoda kobieta, o jaśniejącej ciepłem i spokojem urodzie, skończyła właśnie ustawiać talerze na małym, drewnianym stole. Obrus jaśniał bielą, obowiązkowy wazonik kwiatów rozpachniwał okolicę, dumny ze swego piękna. Znienawidzony przez wszystkie dzieci świata posiłek - zupa - bulgotał już raźnie w kociołku.<br />
- <i>Neyalaaaa! Śniadanieee!</i> - ryknęła kobieta dźwięcznym głosem, ale o mocy i donośności godnej szacunku. Nie od razu dało się zauważyć czyjąkolwiek reakcję. Dopiero dłuższą chwilę później powolne człapanie przebrzmiało przez sufit, dalej od kuchni, ku schodom. Wreszcie dotarło do uchylonych drzwi, przez które, powolnym krokiem, wsunęło się małe dziewczątko z powygniataną fryzurą i morderczo zaspanym spojrzeniem, ubrane w prostą, białą koszulkę nocną. Bez słowa klapnęło na krześle, ściskaną w dłoniach poduszkę podsunęło wyżej i, położywszy na niej głowę, zasnęło niemal natychmiast.<br />
Kobieta, bardzo daleka od zdziwienia taką sytuacją, wyjrzała za okno i ryknęła ponownie: - <i>Pani zabójczyni! Śniadanie czeka!</i><br />
Odległy tupot z niezłą prędkością zbliżył się do domku i zatrzymał w okolicy drzwi wejściowych. Kobieta poczekała na ostrożne skrzypnięcie.<br />
- <i>Nie zapomnij umyć rąk!</i><br />
- <i>No niee...</i> - jęknęło coś z wnętrza domu, ale więcej protestów słyszeć się nie dało. Gdy zabrzmiał kolejny tupot, dotarł już do kuchni. Identyczne dziewczątko, ubrane za to w ciemno barwione, płócienne koszulkę i spodnie, stanęło przed stołem i spojrzało z potężnym wyrzutem.<br />
- <i>Mamo. Miałaś wołać skrytobójczynię.</i><br />
Kobieta roześmiała się i wybrała dwie czyste miski z koszyka. - <i>Ależ mój morderczy skarbie, słyszałam każdy twój krok.</i><br />
Morderczy skarb otworzył usta ze zdumienia, zapominając już o niezadowoleniu.<br />
- <i>To niemożliwe! Biegłam tak szybko...</i><br />
- <i>Do skrytości trzeba cierpliwości, nie nóg chyżości. Czy nie tak mawia tata? Teraz siadaj do posiłku, cały dzień jeszcze przed tobą.</i> - Wywar z warzywami i ryżem parował już w najlepsze przed Neyalą. Jej siostra wsunęła się na krzesło obok i tyknęła palcem zaspany policzek. Potem drugi raz i trzeci. W końcu kraina snów raczyła zwrócić ku niej uwagę i otworzyć jedno oko swojej znamienitej obywatelki.<br />
- <i>Naprawiłam twój łuk</i> - szepnęła mało skryta zabójczyni. Lepiej, żeby mama o tym nie wiedziała, ostatnie strzelanie skończyło się zbitymi kubkami i zamordowanym pomidorem, który krwawił obficie.<br />
Neyala otworzyła drugie oko i uśmiechnęła się. - <i>Dziękuję siostrzyczko.</i><br />
Przez kilka kolejnych chwil nie padły żadne słowa. Wszystkie trzy skupiły się na pałaszowaniu śniadania, które, choć bardzo skromne, nadrabiało wyśmienitym smakiem i rozgrzewającą energią. Musiało wystarczyć.<br />
- <i>Mamo, co powiedziała wyrocznia?</i> - zagaiła Neyala, gdy wreszcie, jako ostatnia, skończyła posiłek.<br />
- <i>Powiedziała, że niedługo wróci tata.</i> - Odpowiedź padła kilka sekund za późno, by określić ją w pełni szczerą, ale dziewczynki zdawały się tego nie zauważyć. Sprzątnęły naczynia, podziękowały za posiłek i, zachęcone ciepłem, które biło zza okien, ruszyły korzystać z dobrodziejstw letniej pory.<br />
<br />
<br />
Nieprzerwany szum listowia usypiał wiecznie niedospaną Neyalę w stopniu zatrważającym. Gdyby nie znać jej skłonności do senności sądzić by można, że choroba to jaka, co otumania ofiarę, by pożreć od środka jej siły do życia. Ciepła pora jesieni chyliła się ku końcowi, porywisty wiatr sugerował powolne wkraczanie na ścieżkę, wiodącą ostatecznie do krainy śniegu i lodu. W taką to właśnie pogodę, pośród wirujących w powietrzu liści i pustoszejących gałęzi, wrócił tata.<br />
- <i>Jak się ma moja mała namiestniczka tej krainy? Jak się ma moja śmiertelnie skuteczna zabójczyni?</i> - zagaił donośnie już od progu, dosłownie sekundę później oblepiony drobnymi, stęsknionymi ciałami.<br />
- <i>Jesteś wreszcie.</i> - Mama ograniczyła się do ciepłego uśmiechu. Nie miała zresztą szans we wtulaniu ze swoimi córkami.<br />
Mężczyzna z trudem wsunął się do środka i zamknął za sobą drzwi. Miał nieco ograniczone możliwości ruchu, ale przerabiał to już przecież wielokrotnie. Kucnął wreszcie, uwolniwszy ciało iście wężowym ruchem, położył dłonie na głowach swoich skarbów. - <i>Aeiari, Neyala, byłyście grzeczne? Bo mam dla was prezenty, ale jeśli coś przeskrobałyście, to nie wiem, co z nimi pocznę.</i><br />
- <i>Oczywiście, że były grzeczne</i> - wtrąciła mama, uprzedzając nadchodzące odpowiedzi. - <i>Grzeczne jak dwie małe, rozbrykane króliczki. Chodźcie proszę, kolacja gotowa.</i> - Mrugnęła do męża ukradkiem i bardzo znacząco, zanim zniknęła w kuchni.<br />
- <i>Rozumiem. Zatem...</i> - Nie dokończył. Neyala uwiesiła się tacie na szyi i ścisnęła mocno.<br />
- <i>Nie potrzebujemy żadnych prezentów. Wystarczy, że wróciłeś</i> - oznajmiła z przekonaniem w głosie. Aeiari potaknęła. Co im po prezentach, skoro rodzinę w komplecie widują rzadziej, niż raz na miesiąc? Tata pracował w mieście, około dwa dni drogi od domu. Jako oficer straży nie miewał właściwie czasu wolnego, nieregularne terminy obowiązków zmuszały do nocowania w garnizonie. Odwiedzał bliskich co kilka tygodni, w miarę dostępności osób, które by mogły go zastąpić. Na przeprowadzkę rodziny do miasta konsekwentnie się nie zgadzał, znając aż nazbyt dobrze niespokojne noce i zatłoczone ulice, rządzące tam niepodzielnie nad spokojem serca i ducha mieszkańców.<br />
<br />
<br />
Ubrane w eleganckie płaszczyki, rękawiczki z zamszu, skórzane półbuty, wyglądały jak panienki z dworu królewskiego, dumnie omijające kałuże, dyskutujące ze sobą przyciszonym szeptem, prowadzone ostrożnie za ręce przez służących i zarazem ochroniarzy. Funkcję tych ostatnich pełnili aktualnie rodzice, których wygląd ani nie zgadzał się z wyobrażeniem, ani nie pasował bogactwem do nowiutkich, kupionych na prezent za wielomiesięczne oszczędności, strojów. Żaden to jednak kłopot, skoro od całej czwórki biło, ostrożne wprawdzie, samozadowolenie. Dziewczynki przeżywały chwile życia, wystrojone ponad najśmielsze marzenia i odprowadzane wzrokiem przez przynajmniej połowę mijanych przechodniów, a ich opiekunowie odpowiadali z uśmiechem napotkanym znajomym, że tak, to ich pociechy oczarowują najbliższą okolicę.<br />
Wizyta w mieście z okazji konieczności większych zakupów zawsze wzbudzała emocje. Wystawy sklepowe przyklejały do siebie nosy nieuważnych ciekawskich, kataryniarze pozgrzytywali w najlepsze swoimi piekielnymi machinami, dorożki stukotały kopytami o bruk ulicy, a chodniki szurały niespiesznie zdążającymi ku swoim interesom ludźmi. Brakło wskazówek ku temu, co miało zamiar nastąpić.<br />
<br />
W ten zwyczajny, piękny, jesienny dzień świat miał wkroczyć na drogę ku swojemu końcu i niemal nikt o tym nie wiedział. Dziwne to, prawda? Świat sprawia wrażenie czegoś tak trwałego i nienaruszalnego, że u jego schyłku instynktownie oczekujemy efektownych zjawisk pogodowych, tajemniczych przepowiedni, walczących herosów. Mało kto przypuszcza, iż minuta ledwie może dzielić świat cały i jego brak. Wypełniona bezgłośnym brakiem ostrzeżeń minuta.<br />
Tym razem jednak los postanowił spróbować nieco z tych efektownych zjawisk.<br />
Coś niedobrego działo się z niebem. Bardziej niebieskie, niż zwykle, przypominać zaczęło ocean. Kilka sporej wielkości fal przemknęło pomiędzy chmurami.<br />
Mama zatrzymała się dość nagle. Dziewczynki nic jeszcze nie zauważyły, ale odległy, powolny, nienaturalnie niski chlupot wody przybierał na sile. Spojrzała porozumiewawczo na swojego męża i klęknęła obok swoich córek.<br />
- <i>Mamo, pobrudzisz sobie kolana.</i> - zaczęła Aeiari, ale prędko zamilkła. To, co miały usłyszeć, było po prostu ważniejsze, niż brudny chodnik. Znała to zdeterminowane spojrzenie, widziała je już kiedyś. Tym razem zauważyła też ogromny pośpiech.<br />
- <i>Moje małe szczęścia. Chciałam zadać wam dwa bardzo ważne pytania.</i><br />
Potaknęły w milczeniu. Dlaczego tak nagle, dlaczego tutaj? To też mało ważne, widocznie powodów znać nie musiały.<br />
- <i>Neyalko, gdybyś kochała kiedyś bardzo, bardzo mocno jedną osobę...</i><br />
- <i>Zdobędę moc bogów, jeśli tak będzie trzeba</i> - oświadczyła Śpioszek z niezachwianym przekonaniem.<br />
- <i>Aeiari, gdyby twojej siostrze coś zagrażało...</i><br />
- <i>Nawet bogowie mnie nie powstrzymają!</i> - krzyknęła Zabójczyni z niezachwianą siłą.<br />
Tata uśmiechnął się i przyjrzał powoli dwóm identycznym twarzyczkom. Jeśli kiedyś jeszcze będzie miał serce, chciałby zachować w nim ten widok. - <i>Sama słyszysz, wszystko będzie dobrze</i> - stwierdził, kładąc dłoń na ramieniu małżonki, która pozwoliła sobie jeszcze na ostatnie objęcia.<br />
- <i>Mamo, czy coś ma się stać?</i> - Aeiari zaryzykowała pytanie, ale na uzyskanie odpowiedzi nie miała już szans.<br />
Bardzo realistyczny strumień wody chlusnął prosto z nieba na chodnik, tuż obok skupionej na sobie czwórki. Przyniósł ze sobą skuloną postać, najzupełniej przemoczoną i wijącą się z bólu. Odziana w dziwny, bardzo bogaty wykonaniem, skromny krojem strój, sprawiała wrażenie niedopowiedzianej, jak gdyby jej kontury zacierano i rysowano na nowo, jak gdyby spowitej szarawym dymem. Niebiański ocean zniknął, a wodne tło dźwiękowe zastąpił cichy, chropawy szum. Przechodnie, bardziej przestraszeni, niż zaciekawieni, otoczyli zjawisko kordonem, ale nikt nie miał odwagi podejść bliżej.<br />
Mama i tata, ostrożnie i bez cienia zaskoczenia, oderwali się od swoich córek i nachylili nad dziwną istotą.<br />
- <i>Czy możemy ci jakoś pomóc?</i> - padło ciche pytanie.<br />
Szum przybrał na sile. Rzeczywistość, poruszona nagłym zaniepokojeniem, zatrzymała niemal bieg czasu.<br />
Istota z widocznym trudem uniosła głowę. Mimo niezdecydowanych rysów i konturów rozpoznać dała się bezbłędnie. Kilkanaście lat starsza Neyala obrzuciła półświadomym, oszalałym, załzawionym spojrzeniem pobliskie osoby. Każdej z nich poświęciła chwilę, aż zatrzymała wzrok na sobie, wiele młodszej i bardzo zmartwionej.<br />
- <i>Przepraszam was...</i> - wydusiła ledwie słyszalnym głosem, gdy zrozumienie i ból znalazły ujście w agonalnych ruchach ciała, w ogłuszającym hałasie, w uziemiających się wyładowaniach energii czarniejszej, niż pustka kosmosu. Nie miała szans utrzymać w ryzach tej mocy. Nieokreślalnie potężny wybuch anihilował najbliższą okolicę. Rzeczywistość nabrzmiała i pękła strumieniem szarej, brudnej wody. Wreszcie całość implodowała, zabierając ze sobą znaczny fragment ulicy, chodnika, budynków, ludzi.<br />
<br />
Aeiari otworzyła oczy dopiero po dłuższej chwili. Nie pamiętała nawet, kiedy je zamknęła. Czuła dłoń siostrzyczki w swojej, więc nie panikowała. Rozejrzała się. Były gdzieś na innej ulicy, pozbawionej wszelkiego ruchu, wciśniętej między budynki niejako z konieczności. Nie zauważyła niebezpieczeństwa, ale rodziców również. Ten temat będzie musiał zaczekać. Najpierw...<br />
- <i>Neyala?</i> - zwróciła spojrzenie na siostrę i coś w niej zadrżało. Jej śpioszkowaty sobowtór stał w miejscu sztywno i bez świadomości, z szeroko, niezdrowo otwartymi oczami, w których kącikach płynęła sobie strużka wody. - <i>Neyala!</i> - Ciąganie za rękę, potrząsanie, przytulanie, delikatne policzkowanie nie pomagały. Aeiari spróbowała też zawołać rodziców - bezskutecznie. Okolica sprawiała wrażenie martwej. Chropawa, podstępna rozpacz powolutku, kroczek za kroczkiem, zbliżała się ku siostrom.<br />
- <i>Nie możesz tego zatrzymać</i> - zabrzmiał kobiecy głos przepełniony spokojem, ale pozbawiony ludzkiego ciepła, akcentu, brzmienia. Właściwie, to nie był nawet głos, a czyste słowa, powołane do istnienia. Postać, która wyłoniła się z cienia budynku tuż obok, zwodniczo przypominała człowieka. Obraz psuły szczegóły - turkusowa cera, zielonkawe, spiczaste włosy i strój, przywodzący na myśl zdobne wyobrażenia pradawnych, orientalnych bóstw. Wokół powietrze błyszczało maleńkimi punktami światła, jak gdyby gwiazdy powstawały i gasły w ciągu sekund. - <i>Uruchomił się program kontroli. Teraz już nie można go cofnąć.</i><br />
Przestrach, zdziwienie, pokora nawet nie przyszły Aeiari do głowy. Ważniejsze sprawy miała na głowie.<br />
- <i>Co to ma niby znaczyć, ten program kontroli? Gdzie są nasi rodzice?</i> - rzuciła twarde pytania. Mocnym ruchem odepchnęła turkusową dłoń, która została jej podana. - <i>Nie mam żadnych powodów, żeby ci ufać.</i><br />
- <i>Moja śmiertelnie skuteczna zabójczyni, nie musisz się obawiać</i> - powiedziała postać powoli. Jej słowa omijały uszy, trafiały bezpośrednio do głowy, usuwając każdą cząstkę zwątpienia w słuszność intencji. Turkusowa dłoń sięgnęła raz jeszcze i natrafiła na rozgrzane czoło Aeiari. Rozpacz, strach zniknęły. Wola pierzchła. Zamiary uciekły.<br />
W nieznanym momencie obco wyglądająca istota przeistoczyła się w elegancko ubraną kobietę, ewidentnie przedstawicielkę gatunku ludzkiego. Lekki, zamszowy płaszcz zaszeleścił, gdy ujęła obie dziewczynki za dłonie i pociągnęła za sobą. Dwa zakręty dalej, w podobnie opustoszałej i ciasnej ulicy, stał bardzo stary, dwupiętrowy, drewniany budynek. Do drzwi prowadziły niskie, skrzypiące schodki, a przytwierdzona do ściany tabliczka głosiła: "Miejski Dom Dziecka". Kobieta przystanęła na chwilę, coś nowego w jej ciągu idealnych, pozbawionych zbędności, ruchów. Przytuliła - na wszelki wypadek - obie, aktualnie nieco nieświadome rzeczywistości, dziewczynki. Zanim zapukała, pozwoliła sobie jeszcze przypatrzeć się ich zbolałym twarzyczkom. Wywołało to na jej obliczu uśmiech, serdeczny, przyjazny i pełen oczekiwania. W końcu za siedem dni ten świat miał zniknąć, miały nadejść kolejne.<br />
Wszystko będzie jak najlepiej.<br />
<br />
<br />
Otworzyła oczy nagle, sama zaskoczona tym wydarzeniem. Było niewygodnie, coś uwierało w sercu, w umyśle. Coś się zmieniło. Pamięć, której wcześniej brakło, teraz czekała, by zaprosić ją, przygarnąć, zaakceptować. Zrobiła to, oczywiście.<br />
Straszliwy krzyk, przeciągły i powtarzany z braku tchu, wypełnił ciasne, drewniane korytarze i drobne pokoiki. Nikt nie powinien tak krzyczeć, nigdy. Brzmiało to jak koniec całego świata.<br />
- <i>Śpioszku. Śpioszku!</i> - wołanie, obejmowanie rzucającej się w łóżku, przyciskanie do siebie wreszcie pomogło. Po kilku minutach ucichło i każdemu brakło odwagi zburzyć ponownie tę ciszę. Drzwi pokoi, uchylone dotąd, pozamykały się. Noc wróciła do właściwego sobie porządku.<br />
- <i>Śpioszku, błagam...</i><br />
Pamięć, straszliwa, rozrywająca istnienie pamięć wielu, wielu, wielu, wielu, wielu, wielu, wielu światów, istnień, wcieleń, żyć, przyjaciół, miłości, wydarzeń, narodzin, śmierci. Tysiące lat wlewały się w serce, w umysł, rozrywały i sklejały na nowo. Nikt, nigdy nie powinien przez coś takiego przechodzić.<br />
Śpioszek otworzyła oczy raz jeszcze dopiero w okolicy poranka, po kilku godzinach konwulsji i braku reakcji na dowolne bodźce. Gdy udało się uruchomić resztki własnej woli, zapragnęła umrzeć. Natychmiast i nieodwracalnie, już nigdy więcej nie wracać, zapomnieć o istnieniu, zapomnieć wszystko, umrzeć nie tylko jako człowiek, ale jako dowolny byt, którym była lub mogła kiedyś być. W poszukiwaniu kogokolwiek, kto spełni takie pragnienie, uruchomiła wzrok, powiodła nim po swoim otoczeniu. Był ktoś, tuż obok. Pamiętała. Skupiła się na twarzy, spróbowała rozpoznać, nazwać.<br />
- <i>To ty...</i> - wymówiła samymi ustami, gdyż gardło odmówiło posłuszeństwa.<br />
Złośnica, zaskoczona nieco, że to ona, położyła dłoń na śpioszkowym czole. Ta gorączka nie poddawała się łatwo. Ciekawe, czy sobowtór zdobyła jakieś lekarstwa.<br />
- <i>To przecież ty...!</i> - padło znowu, tym razem z sugestią słyszalnego głosu. Kilka niekontrolowanych łez stoczyło się po zaczerwienionych policzkach. Adresatka niezrozumiałego wezwania wyglądała, jakby jej mimika walczyła z przyzwyczajeniem do twardych, niezależnych wyrazów a łagodnością i ciepłem. Wyraźnie czuła, że powinna coś powiedzieć.<br />
- <i>To zdecydowanie ja</i> - zapewniła spokojnym, cichym głosem Złośnica.<br />
Śpioszek rozpłakała się już na dobre, ale jednocześnie uśmiech kwitł na jej rozgorączkowanej twarzyczce. - <i>Przeżyłam siedemdziesiąt światów i nigdy nie wiedziałam po co</i> - poinformowała naprawdę potężnie zmartwione takimi bredniami otoczenie. - <i>A to przecież wszystko dla ciebie! Jaka ja jestem głupia., zapomniałam!</i><br />
Skrzypnęły drzwi do pokoju. Zdyszana i z guzem na czole Zabójczyni wparowała akurat, by usłyszeć abstrakcyjne wyznanie. Na widok roześmianej i zapłakanej jednocześnie, gorączkującej siostry, zamurowało ją zupełnie.<br />
- <i>Śpioszek nam się zepsuła</i> - westchnęła Złośnica.<br />
Tak, wszystko będzie jak najlepiej.<br />
<br />Aairriahttp://www.blogger.com/profile/15904170051932437170noreply@blogger.comtag:blogger.com,1999:blog-1718277738057852671.post-63595048303729592232013-10-07T12:26:00.000-07:002013-10-07T12:26:02.967-07:00Trzecia bramaStare, niesamowicie stare słowa przetłaczały się przez mgłę. Wspomnienia, jakby ukryta za tysiącami przydymionych okien lampka, rozpaliły się nieśmiałym, ale zauważalnym płomieniem.<br />
"<i>To jedyny sposób, by ją uratować!</i>" mówiły zdeterminowanym, zmęczonym głosem.<br />
"<i>Czy ty rozumiesz na co się porywasz? Nieskończona pętla symulacji funkcjonuje niczym załamanie czasoprzestrzeni. Tam nie tylko przestają działać znane nam prawa. Wszelkie świadomości zostają sprowadzone do skraju zatracenia. W najgorszym przypadku możesz wymazać nas wszystkich.</i>" mówiły spokojnym, ale rozgoryczonym głosem.<br />
"<i>Masz w takim razie lepszy pomysł?</i>" mówiły zdeterminowanym, zmęczonym głosem.<br />
"<i>Ani jednego, obawiam się. Będziesz potrzebowała bram, programu kontroli oraz...</i>".<br />
Wreszcie wspomnienia zamilkły. Pozostał tylko czarny, smolisty głos teraźniejszości.<br />
<br />
<div style="text-align: center;">
NIE MOŻESZ TEGO ZATRZYMAĆ</div>
<br />
Ściskane ciało w niemierzalnie małym ułamku chwili zniknęło, pozostawiając Zabójczynię samotną w morderczym pędzie w dół, ku nieświadomemu niczego chodnikowi. W ciągu subiektywnych godzin, płynących burzliwą rzeką naprzeciw spadającej istocie, spanikowany umysł przywoływał na pomoc każdą pozaświatową siłę, do której miał prawa. Strumień energii, rozpychający się w otwartych wrotach myślowej metakonstrukcji, jaśniał nieuniknionością następstwa zdarzeń. Dumna z niesionej w sobie krwi, która zasila przecież jednego z Namiestników, Zabójczyni zasłoniła się rękami, zamknęła oczy, tuż przed zderzeniem wyrwała się z kajdan rzeczywistości i...<br />
Upadła boleśnie, po nieprzyjemnym przewrocie zakończyła motorykę na głuchym plaśnięciu czołem o mokrą płytę chodnikową. Coś tam chrupnęło po drodze, a przeraźliwy ból lewego ramienia potwierdzał przypuszczenie o złamaniu się kilku kości. Bolało zresztą całe ciało, każda komórka wyrażała niezadowolenie z wykradnięcia jej części energii życiowej. Najważniejsze jednak - przeżyła! Prędkie rozejrzenie się ukazało zdruzgotany kosz na śmieci, porozrzucanych przechodniów oraz niewielkie pęknięcia w podłożu, obficie oblane kończącym swe dzieło deszczem. Fala uderzeniowa nie była duża i na szczęście chyba nikt przez nią nie ucierpiał. Niedoszła ofiara grawitacji nadawała się wprawdzie do wizyty w szpitalu, ale i tak zwlokła się do pozycji stojącej i dalej, ku wejściu do wieżowca.<br />
- <i>Czy wszystko w porządku?</i> - zapytał głos osoby, która, z niedowierzaniem i ostrożnością, zdecydowała się podejść do zaskakująco nie martwej dziewczyny.<br />
Właśnie. Trzeba sprawdzić, czy wszystko jest w porządku. Wymamrotała coś takiego nie zważając zbytnio, czy ktokolwiek rozumiał co mówi. Sama zresztą niespecjalnie rozumiała. Ból głowy, potężny i powolny, wtłaczał się majestatycznie przez rozcięcie na czole. Nieważne to, musi przecież wrócić na górę, jak najprędzej. Prawdziwi bohaterowie wzlatują w takiej chwili w przestworza lub teleportują się na miejsce, ale Zabójczyni nie była bohaterką. Niczym nieumarła, człapiąc i krzywiąc się na wiszącą bezwładnie rękę, skierowała posuwiste, wilgotne kroki do windy.<br />
Nie było potrzeby wyłamywać drzwi, czy nawet dyskutować o nich z komputerem. Zastała je otwarte. Wnętrze mieszkania wyglądało dokładnie tak, jak nie zdążyła we wcześniejszym pędzie zauważyć - rozbite drzwi od jej pokoju, przewrócona szafka, dziurawe okno. Tuż przy nim, zapatrzona w rozsłoneczniające się już niebo, milczała...<br />
- <i>Śpioszek?</i> - padło ciche, zaniepokojone pytanie.<br />
Odpowiedziała cisza. Następnie śmiech. Zupełnie nie taki, który znamy z opowieści o Władcach Mrocznych Mocy, czy też o Zupełnie Złych Indywiduach. To był krótki i szczery, niegłośny śmiech, zadowolony z samego faktu swojego istnienia.<br />
- <i>Namiastka zaledwie mocy, zamknięta w tak prostym ciele</i> - wymówiła Śpioszek ciepłym, niespiesznym głosem. - <i>Warto było czekać.</i><br />
Dźwięki zaskoczenia, protestu, niedowierzania, rozpaczy nie zdążyły zaistnieć. Zdradliwe powietrze zacisnęło swą dłoń na szyi Zabójczyni z siłą imadła.<br />
Istota o imieniu, z braku trafniejszego, Śpioszek postąpiła krok za okno, w tej jednej sekundzie bezlitośnie podporządkowując sobie grawitację. Nie raczyła nawet zerknąć za siebie, w oczy swojej, gasnącej chaotycznymi drgnięciami ciała, siostry. Odpłynęła w sobie znanym kierunku, jak gdyby nic wielkiego się nie stało. Śmierć, którą zostawiła za plecami, podobnie do tęczy, zwiastowała koniec i początek.<br />
Tak oto trzecia brama została otwarta.<br />
<br />Aairriahttp://www.blogger.com/profile/15904170051932437170noreply@blogger.comtag:blogger.com,1999:blog-1718277738057852671.post-85252060273464578522013-09-05T11:56:00.001-07:002013-09-05T11:56:07.788-07:00Tuż przedPadało deszczem, oczekującym na rozładowanie niezrozumiałości sennego trwania, zamkniętym w międzyświecie deszczem, który stukał o szyby niczym mrowiący się w oczekiwaniu werbel, jak gdyby szum czasu, zamkniętego w niezrozumiałości nierzeczywistego, sennego trwania. Coś wspaniałego miało nadejść. Szare chmury nadciągnęły, by obejrzeć widowisko. Cała ludzka cywilizacja stłoczyła się w tym jednym świecie, by obejrzeć widowisko. Rozwodnione zniecierpliwienie dudniło w okno, niczym tłum dziennikarzy. Wszechistnienie wstrzymywało oddech. Nienazwane, pradawne istoty zwracały swą abstrakcyjną atencję ku samotnej nieciągłości, porzuconej pośrodku czerni kosmosu. Pośrodku nieprzeniknionej, kosmicznej nocy, miało stać się coś wspaniałego.<br />
Śpioszek zerwała się, usiadła na łóżku, zapłakana. Nieprzytomnym ruchem wyszeptała polecenie, posłusznie przekonwertowane na zapalenie nocnej lampki. Cichy brzęczyk oznajmił uruchomienie ogrzewania - w pokoju było przeraźliwie zimno. Pot z rozgrzanego czoła niemal parował, piżama lepiła się do ciała. Niepokojące wrażenie, że to nie był zwykły koszmar, kłębiło się wokół. Coś było nie w porządku, coś odróżniało tę noc od innych.<br />
Pośrodku pomieszczenia, tuż przy oknie, nieznana alchemia zamieniła powietrze w najczarniejszą smołę. Z początku nieśmiało, w towarzystwie narastającego dudnienia, wyrwa w rzeczywistości rosła, odpychała zastaną materię na boki, nie przejmując się zupełnie przerażonym wzrokiem jedynej obserwatorki. Coraz odważniej rozgrzmiewał dziwny, niezdefiniowany hałas. Z absolutnej czerni, kiedy ta już osiągnęła słuszne rozmiary, wyśliznęło się coś cielesnego, spowitego z początku szarością i dymem. Dało się rozpoznać opopielone bandaże, odkryte skrawki skóry niosły krwawe plamy. Pozornie niesłyszalny, rozbrzmiał ciężki oddech. Czerń zniknęła tak nagle, jak się wcześniej pojawiła.<br />
Wstanie z łóżka nie było łatwe, naprawdę. Chęć pomocy, uczucie o niedocenionej sile, główny sprawca opuszczenia stanu paraliżu, kazało Śpioszkowi podejść powoli, bez niepotrzebnego pośpiechu, do skulonej, drżącej dziewczyny, dymiącej nieco i roztaczającej woń, która nasuwała bolesne skojarzenia.<br />
- <i>Pomóż...</i> - rozbrzmiało ledwie słyszalnie. Nieproszony gość uniósł się, wsparł na pościeli. Spanikowany umysł przywoływał właśnie opowieści Lalki, wspomnienia strasznego wieczoru, tę twarz, pomieszanie nieprzyjemnej ekstazy z wyrazem ostatecznego cierpienia, otoczonego burzą zaniedbanych, czarnych włosów... Śpioszek zgłupiała. Zupełnie nie wiedziała już co ma robić. Strach harcował w jej głowie, ale to serce rządziło motoryką. Kucnęła obok, nachyliła się. Pomoże. Oczywiście, że pomoże...<br />
Potężny uścisk z siłą imadła ujął jej szyję. Lodowato-zimne dłonie oplotły szczelnie każdy skrawek skóry.<br />
- <i>Pomóż...</i> - rozbrzmiało znowu, ale jedno spojrzenie w oczy oprawczyni wystarczyło. Tego, kto prosił o pomoc, nie było nigdzie w okolicy, to tylko echo głosu właścicielki okaleczonego ciała, która dawno już zatonęła w duszącej smole nienawiści.<br />
Śpioszkowi zamigotało przed oczami. Próbowała rozerwać uścisk, ale jej siła nie miała szans, próbowała szarpania, odpychania, próbowała coś powiedzieć. Nie miała szans. Niepowstrzymanie, z wielkim żalem, jak gdyby o czymś przeraźliwie ważnym powinna pamiętać, opadała w czułe ramiona śmierci.<br />
Nagły, straszliwy łoskot z impetem rozwarł drzwi do pokoju w głębi mieszkania. Mieszanina jęków, mamrotań, przyspieszonego oddechu zbierała się z podłogi. Wyrwanym z wiecznego snu, zamglonym wzrokiem, Zabójczyni trafiła na moment, gdy Nienawiść nachylała się nad swoją ofiarą, ze zjadliwym, obrzydliwie zadowolonym z istnienia uśmiechem zbliżała zakrwawione usta do szeroko otwartych, tęsknych oddechu warg Śpioszka.<br />
- <i>Nie pozwolę...</i><br />
Chropawy szum, czający się pośród ciszy, oblewał teraz rzeczywistość pełnią mocy. Krople deszczu waliły pięściami, chcąc przez chwilę chociaż napawać się widokiem złączenia w naturalną jedność tego, co sztucznie pozostawało rozdzielonym. Czerń miała przestać istnieć, biel miała przestać istnieć. Oto narodziny wiecznej szarości, nienawiści zagaszonej jeziorem niewzruszenia.<br />
- <i>Nie pozwalam!!</i><br />
Odrętwiała i słaba, Zabójczyni rzuciła się siłą impetu i rozpaczy w kierunku znienawidzonej istoty. Szczęściem trafiła w nią, nie w Śpioszka, a następnie w szybę, która, wystraszona gwałtownością, pękła. Dwa splecione, bezwładne ciała runęły w dół.<br />
<br />Aairriahttp://www.blogger.com/profile/15904170051932437170noreply@blogger.comtag:blogger.com,1999:blog-1718277738057852671.post-82489498361769447742013-08-26T12:24:00.000-07:002013-08-26T14:41:55.303-07:00Tuż poZaczęło się wczesnym rankiem. Przemowy, agitacje, pokojowe i cierpliwe opowieści o celu istnienia, o wyzbyciu się ciężaru bytu. Studnia zdobywała popularność w zastraszającym tempie, a uliczne demonstracje organizowano już niemal codziennie, w różnych częściach miasta, by dotrzeć do jak największej ilości ludzi. Przyciągały ich przecież zbiorowiska, nieciągłości rutyny, co przypominało pędzące ku światłu ćmy, gorliwie gotowe na poznanie swego przeznaczenia.<br />
Bombka musiała koniecznie przystanąć, wsłuchać się w natchnione słowa. Na jej twarzy widać było wyraźnie pragnienie zdobycia tej duchowej mądrości, o którą we własnym zakresie tak trudno. Od zarania dziejów przecież łatwiej przyjąć jest cudze wyjaśnienia, niż własne, a wędrownych świątobliwych, skłonnych do dzielenia się tajemnicami wszechświata, nigdy nie brakowało. Studnia oferowała ukojenie, tłumaczyła, jak wartościowa jest droga życia bez gniewu i nadmiernej ekscytacji, bez materialnego przywiązania i emocjonalnej przesady. Nowoczesny stoicyzm, podszyty zachętą do ciągłego samodoskonalenia w imię odnalezienia wartości wyższych, niż docześnie porzucone, był naturalną reakcją na ślepy pęd cywilizacji, nie pierwszą i, miejmy nadzieję, nie ostatnią.<br />
Po tym, czego Motyl dowiedział się o życiowej sytuacji dziewczyny, z którą pracowicie spędził minioną noc, trudno było mu dziwić się chęci wysłuchania głoszonych tu prawd. Stał spokojnie tuż obok Bombki, pozwalając myślom odpłynąć ku dziwnej mieszance biologiczno-medycznych rozważań. Chciał pomóc, chciał swymi wrodzonymi predyspozycjami podarować jej to, czego tak bardzo potrzebowała. Teraz, po wspólnej nocy, chciał również całej masy innych, samolubnych rzeczy. Przepadł bezpowrotnie już wtedy, na tyłach klubu. Wiedział, że nie odda Bombki nikomu.<br />
Chrobotliwie szumiący ruch samochodowy nie wydawał się z początku zakłócony przez ludzką zbieraninę. Do czasu. Mało ruchliwa, zasłuchana masa dość prędko oblepiła obszary pozachodnikowe. Rosnącą irytację można było wyczuć w powietrzu, interwencja Regulacji Ruchu zdawała się nieunikniona. Taki koniec miała większość spontanicznych wystąpień Studni Oczyszczenia.<br />
Wystarczyła chwila. Bombka, zaaferowana swoim nakarmionym duchem, zastygła na przejściu, wzrok utkwiony gdzieś w oddali.<br />
- <i>Tam, na dachu...</i> - wydukała niepewnie, zaskoczona odkryciem.<br />
Nagły pisk opon zniechęcił do podążenia za jej spojrzeniem. Motyl instynktownym ruchem rzucił się do przodu, zakrył sobą dziewczynę. Zniecierpliwiony, być może spóźniony dokądś, kierowca samochodu zakręcił w ostatniej chwili, tuż przed skuloną parą. Odrzucony przez zdradzieckie siostry - równowagę i stabilność - pojazd zarzucił w lewo, naprostowany wymuszonym, automatycznym sterowaniem prewencyjnym ryknął silnikiem i staranował najbliższego przechodnia. Na tym, na szczęście, poprzestał wszelkiego ruchu.<br />
Motyl niechętnie, ale wyciągnął Bombkę z objęć i rozkazał zaczekać w miejscu, co zgodziła się wykonać z ochotą. Podbiegł, przygotowany mentalnie na bardzo nieprzyjemny widok. Jednak to, co zobaczył, przeszło najśmielsze oczekiwania.<br />
W powiększającej się kałuży bladoróżowej cieczy klęczała ładna, młoda dziewczyna. Ewidentnie żywa i przytomna. Jedną dłonią trzymała się za brzuch, a drugą próbowała pokonać grawitację i wstać. Spod naderwanej sukienki prześwitywało coś matowo-metalowego. Kontrast dla kapiącej na ulicę substancji stanowiła gęsta, szkarłatna maź, która nieco niekontrolowanie rozsmarowała się na ciele w miejscu zderzenia. Grymas bólu na twarzy towarzyszył każdej próbie ruchu.<br />
- <i>Lalka...?</i><br />
Umiarkowanie zachmurzone niebo przeszył odległy, złowieszczy zgrzyt.<br />
<br />Aairriahttp://www.blogger.com/profile/15904170051932437170noreply@blogger.comtag:blogger.com,1999:blog-1718277738057852671.post-59203527262192366602013-08-18T03:51:00.003-07:002013-08-18T03:52:20.461-07:00Druga studniaDrzwi otworzyły się dość gwałtownie, ale bez nadmiernego hałasu. Wilczy wkroczył do niedużej salki, wyposażonej zaledwie w dwa krzesła, stolik i lampkę, która roztaczała nieco stłumione, białe światło, wkomponowujące się w niezauważane już przez nikogo, równomierne oświetlenie z sufitowych diod. Był to pokój przesłuchań w starym stylu, gdzie, jak chociażby w tej chwili, Kocur mógł spoglądać prosto w oczy Najwyższemu Mistrzowi Studni Oczyszczenia bez zbędnej aparatury weryfikującej, szyb zabezpieczających i kamer.<br />
- <i>Proszę to potraktować jako akt dobrej woli...</i> - Kocur przerwał, by skinąć partnerowi na powitanie. Wiecznie spóźnialski, ale niezastąpiony. Umiejętność Wilczego do intuicyjnego manewrowania między swobodną pogawędką a brutalną inwigilacją była nie do przecenienia. Dobrze, że wreszcie się zjawił. - <i>Nie chcemy niepotrzebnego zamieszania. Udział waszej grupy w tym niefortunnym zdarzeniu jest udowodniony</i>.<br />
Mistrz, podstarzały mężczyzna, ubrany jedynie w najprostsze, białe, płócienne ubranie oraz obwiązany togą w szlachetnym, szarym kolorze, skinął niespiesznie i uniósł dłoń.<br />
- <i>Mądre to słowa. Nie potrzeba dalszych cierpień w historii, która od cierpienia ma swój początek. Składam podziękowanie, w imieniu wszystkich moich braci i sióstr, za tak wielką dobroć.</i><br />
- <i>Żaden problem</i> - wtrącił się Wilczy. - <i>Liczymy w zamian na wyjaśnienia.</i><br />
Zapadła krótka cisza. Chociaż, rzecz jasna, krótka tylko w technicznym jej ujęciu. Ciężar niewymiawianych emocji zdawał się zwiększać, dławić pozornie standardową, swobodną pogawędkę.<br />
- <i>Oczywiście. Niewiele z żyjących istot wie, iż na samym początku istnienia Studni Oczyszczenia nastąpił rozłam, bolesna niezgodność między zamiarami dwóch grup i metodami, których gotowe były użyć. Moi bracia i siostry to ludzie pokoju, których celem jest szerzyć ten pokój, wspomagać w odnalezieniu drogi do niego. Druga zaś studnia, jeśli mogę tak nazwać grupę naszych dalekich przyjaciół, nie wierzy w siłę człowieka do zmiany samego siebie. Cenią jedynie ludzkość w odległym etapie oświecenia i zrozumienia, ale zupełnie nie przejmują się jej teraźniejszym losem. Lepią nowe, lepsze istoty z gliny, podczas gdy my zachęcamy ową glinę, by kształtowała siebie samą. Taka siłowa metoda przynosi wiele ofiar... Nie każdy z żyjących jest obecnie gotów wznieść się ponad samego siebie.</i><br />
Kocur i Wilczy popatrzyli po sobie, jak gdyby uruchomieni wspólnym sygnałem. Jeden wzruszył lekko ramionami, drugi zmarszczył brwi. Historia brzmiała prawdopodobnie, nawet filozoficzna otoczka okazała się przyjemna i zrozumiała. Temu zapewne Studia Oczyszczenia zawdzięczała rosnące grono zwolenników - tak cierpliwie i nieskomplikowanie dawkowana prawda o życiu mogła dotrzeć nawet do najbardziej zatwardziałych zapędzonych głów.<br />
- <i>Na czym dokładnie polega ta ich metoda?</i> - rzucił Wilczy, nie unosząc spojrzenia, zajęty notowaniem. Używał elektronicznych długopisu i papieru, zużywanie cennych drzew na codzienną pracę prędko uruchamiało potępiający wzrok społeczeństwa, nie mówiąc już o bankructwie.<br />
- <i>Nie dane jest mi posiadać tę wiedzę. Nie chciałbym jej nawet posiadać. Wiem jedynie, że powoduje natychmiastową śmierć nieprzygotowanych.</i><br />
- <i>Powinniście taką wiedzę przekazywać policji</i> - rzucił ostrym głosem Kocur.<br />
- <i>Prawo zabrania rzucania nieudowodnionych oskarżeń. Wydarzenie sprzed kilku dni było pierwszym, o którym wiem, gdy ową metodę zastosowano w praktyce.</i><br />
Wilczy odłożył sprzęt na stolik, na którym wsparł się rękami. Te gładkie i ułożone, wielce prawdopodobne wyjaśnienia, wcale go nie zadowalały. Sprawa rozwiązywała się sama z wystarczającą łatwością, by wątpić podwójnie w usłyszane zeznania.<br />
- <i>Kim jest ta dziewczyna?</i> - zapytał spokojnie.<br />
Odpowiedziała mu cisza. Mistrz wbił spojrzenie w blat stolika, jakby zakłopotany, może skruszony nawet.<br />
- <i>Kim jest ta dziewczyna?</i> - powtórzył Wilczy cierpliwie.<br />
- <i>Nienawiść garstki ludzi do ich własnego gatunku. Oto, czym jest.</i><br />
- <i>Jak się nazywa? Gdzie mieszka, ile ma lat?</i><br />
- <i>Nienawiść nie posiada imienia, nie posiada domu. Jest zapewne tak stara, jak sam wszechświat.</i><br />
Kocur westchnął głośno. - <i>Czy naprawdę musimy zaciemniać sprawę zjawiskami nadprzyrodzonymi?</i><br />
- <i>Ależ skąd mamy wiedzieć, co jest właściwe temu światu? W laboratoriach jesteśmy już bliscy zaklęcia duszy w komputerze, a trudno nam uwierzyć, że prosta nienawiść może być żyjącą istotą?</i><br />
Mistrz uśmiechnął się odrobinę. Wstał powolnym ruchem, wydobył zza rękawa togi zwiniętą karteczkę i umieścił ją na stoliku. - <i>Na mnie już czas. Jeśli w przyszłości będę mógł w czymś pomóc, proszę się nie krępować.</i><br />
- <i>Naturalnie. Dziękujemy za pomoc</i> - odparł Wilczy, ręką powstrzymując Kocura. Podejrzani nie zwykli samowolnie wychodzić z przesłuchania, ale nie dało się ukryć, że pula pytań została chwilowo wyczerpana.<br />
- <i>Wierzysz mu?</i> - mruknął Kocur, gdy już zostali sami w pomieszczeniu.<br />
- <i>Nie kłamał</i> - padła odpowiedź. - <i>To jest właśnie najgorsze, że mówił prawdę, a przynajmniej taką, w którą sam wierzy. W tej sprawie siedzi coś więcej, niż zwykłe zabójstwo...</i><br />
<br />Aairriahttp://www.blogger.com/profile/15904170051932437170noreply@blogger.comtag:blogger.com,1999:blog-1718277738057852671.post-84095073678619831712013-07-07T04:02:00.001-07:002013-07-21T02:35:04.256-07:00Przypadek BombkiDuszna atmosfera i alkoholowe opary - to nigdy nie jest dobre połączenie. Takie powietrze przeżera czaszkę, od ust i nosa, bezpośrednio do mózgu i dalej, ku eterycznemu wymiarowi duszy. Z zaskoczenia, rzuca błotem w oczy zahamowaniom i strachom, sięga po krępowane pragnienia, wyciągając do nich dłoń. "<i>Ku wolności!</i>" - zdaje się krzyczeć. Puszcza oko normom społecznym i wypycha człowieka na powierzchnię, tego prawdziwego, nagiego, aby w towarzystwie Nowych, Lepszych Czasów dobitniej jeszcze zaprezentował prawdę o sobie.<br />
Motyl lubił to miejsce, klub Ludens Prudens. Miał szczęście być dosyć odpornym na wytwarzaną tu atmosferę. W tłumie odurzonej, zajętej sobą młodzieży potrafił, paradoksalnie, odnaleźć chwilę wytchnienia. Dopóki nie wyglądał na samotną, spragnioną miłości kobietę, wszyscy pozostawiali go w spokoju.<br />
Znudzonym wzrokiem przesiewał widoki typowe, zwiastujące klasyczną rozwiązłość, od tych interesujących, dalekich od rutyny. Widywał tu stare, naprawdę stare kobieciny, przystrojone jak do cyrku, do których ustawiały się kolejki chętnych. Pewnego razu zauważył dwie młodziutkie dziewczyny. Jedna nie miała obu nóg, druga tylko jednej. Uśmiechały się uprzejmie do grupki rosłych samców, skwapliwie porywających je na piętro, ku pokojom. Dzisiaj z kolei...<br />
Trzęsła się cała. Kształty miała przyciągające spojrzenia każdego, po równo z zachwytu, jak i zawiści. Ubrana w luźną sukienkę, z blond włosami spiętymi byle jak gumką. Była w wieku Motyla, czyli też studentka. Z uśmiechem dyskutowała z trójką rosłych, stałych bywalców. Ich spojrzenia dawno już opuściły teraźniejszość i utkwiły w jakimś niedalekim miejscu, w bliskiej przyszłości, obserwując z satysfakcją rozgrywające się tam sceny. Właściwie to już zbierali się do wyjścia, niezadowoleni z rozbieżności czasoprzestrzennej.<br />
Żelazna zasada, by nie wtrącać się do cudzych interesów, zastygła nad przepaścią.<br />
Motyl wstał od stolika. Po co tak właściwie? O nie, nie miał nawet krztyny pojęcia, dlaczego ten jeden raz postanowił namieszać sobie w życiu.<br />
- <i>Co ty tu robisz?!</i> - krzyknął z udanym oburzeniem prawie do ucha dziewczyny. Wykorzystując sekundy spokoju, gdy umysły mięśniaków odbywały podróż w czasie, zdecydowanym ruchem chwycił jej nadgarstek i ściągnął z krzesła.<br />
- <i>Nie, co ty...</i><br />
- <i>Ani słowa. O tej porze powinnaś być w domu - </i>nie dał się wybić z rytmu. Teraz czekała go ta trudniejsza część.<br />
Jeden z samców walnął pięścią w stolik.<br />
- <i>Eeeę?!</i> - zaakcentował wagę hałasu, którego narobił.<br />
- <i>Zaraz zaraz... Zaraz!</i> - drugi z nich również chciał zaznaczyć swoje niezadowolenie.<br />
- <i>Gnojku, co ty sobie wyobrażasz?!</i> - trzeci najwyraźniej posiadał umiejętność składania zdań.<br />
Motyl przygotował się już na taką przeszkodę. Miał plan i lepiej, by ten plan zadziałał.<br />
- <i>Panowie, spokojnie. Ta dziewczyna nie ma jeszcze osiemnastu lat. Nie chcecie chyba skończyć wieczoru w towarzystwie policji?</i><br />
Zapadła konsternacja.<br />
- <i>Wiem, co mówię. Ona tak co wieczór. Już się jeden naciął i teraz... chyba ma kłopoty.</i><br />
Byli wściekli. Mało brakowało, a toczyli by z ust pianę. Zabrakło im nawet słów na opisanie ogromu zawodu, który przeżywali. Musieli jednak mieć w głowach okruchy inteligencji, bo odpuścili. Niepełnoletnie naciągaczki, chodzące problemy, były plagą miejsc takich, jak to. Strach przed konsekwencjami jednej nocy zapomnienia był tak wielki, że nikt nie próbował nawet weryfikować prawdomówności gnojka. Dziewczę wyglądało na młode, ale mimo swoich zalet nie było jedyne w okolicy.<br />
<br />
Chwilkę później, w którejś z bocznych uliczek, przystanęli oboje, zdyszani przyspieszoną ucieczką z klubu. Motyl wolał, na wszelki wypadek, oddalić się na bezpieczną odległość.<br />
- <i>Idziemy teraz do ciebie, tak...?</i> - padło ciche pytanie. Niedoszła ofiara dobrowolnego gwałtu spoglądała wyczekująco.<br />
- <i>Myślałem raczej, że ty wracasz do siebie</i> - odparł Motyl.<br />
Minka ze zniecierpliwionej zmieniła się w oburzoną. - <i>Czyli zepsułeś moją okazję i nie masz zamiaru tego naprawić? Jak możesz! Wracam do klubu.</i><br />
- <i>Jaką okaz... Co takiego?!</i><br />
- <i>Wracam do klubu</i> - powtórzyło dziewczę i zdecydowanym krokiem ruszyło w drogę powrotną.<br />
Motyla zatkało, ale odruchy miał szybsze, niż myśli. Twardym chwytem za ramię zatrzymał ją w pół kroku.<br />
- <i>O jaką okazję chodzi?</i> - zapytał po krótkiej chwili.<br />
- <i>Taką, żeby mieć dziecko.</i><br />
Stary generator bzyczał w najlepsze gdzieś w kącie. Zapewne zaopatrywał w światło całe piętro budynku. Ta okolica należała w większości do niezamożnych, ledwo wiążących koniec z końcem. Wygłodzone koty i psy jęczały w zaułkach, mordowały się nawzajem, czasami obrywając czyimś kopniakiem. Chodniki, z pozoru czyste, skryte były w swym życiu tak ogromną ilością biomasy, że aż dziwne, iż podeszwy butów nie ulegają wypaleniu. W takim miejscu, w szarym i śmierdzącym końcu miasta, Ona, niepospolicie piękna i delikatna, niczym pisklę, które spadło tu ze szczytu któregoś nowobogackiego wieżowca, chciała zajść w ciążę. Ot tak, po prostu.<br />
- <i>Pójdziemy do mnie</i> - wydusił Motyl.<br />
- <i>O, a jednak!</i> - Przylgnąwszy do jego ramienia, pozwoliła się prowadzić. Po chwili zachichotała cichutko.<br />
- <i>Z czego się śmiejesz?</i> - mruknął skazaniec, zmierzający na egzekucję w krainie cielesnych uciech.<br />
- <i>Bo jednak chciałeś mnie dla siebie</i> - odparła, rozświetlając uliczkę ciepłym uśmiechem.<br />
<br />Aairriahttp://www.blogger.com/profile/15904170051932437170noreply@blogger.comtag:blogger.com,1999:blog-1718277738057852671.post-49919401371740872392013-06-09T02:52:00.000-07:002013-06-30T06:37:21.651-07:00JedynaIrytujące. Niczym szum w starym, kineskopowym telewizorze. Chropawe odczucie zszarzałej pamięci o tamtej nocy. Niczym rzeczywistość, palona strachem przed nieznaną siłą, transformująca się w popiół przy najlżejszej próbie kontaktu.<br />
<br />
- <i>Słucham zatem</i> - odezwał się policjant wysilenie cierpliwym głosem. Nazywano go Kocur, o czym skwapliwie poinformował na wstępie. Osobiście zadzwonił do Lalki, po uprzednim upewnieniu się, że to faktycznie ona była jedyną, która niefortunny koncert sprzed dwóch dni opuściła na własnych nogach. Zaprosił na komisariat, do maleńkiej salki we wschodnim skrzydle ogromnego gmachu, centrali operacyjnej wielu mundurowych służb. Zaaferowanie starał się ukryć skwapliwymi grzecznościami. Nie szło mu to zbyt dobrze.<br />
- <i>Trafiłam tam przypadkiem. A właściwie to z premedytacją, ale spodziewałam się zupełnie innego koncertu. No ale, kiedy już weszłam do środka i zamknięto drzwi, nie dałam rady wyjść i zostałam. Nie zrobiłam chyba nic złego?</i> - Lalka zakończyła wypowiedź lekko naburmuszoną minką. W końcu sama nawet jeszcze nie zdążyła zastanowić się nad swoimi przeżyciami, a tu już ktoś czegoś od niej chce.<br />
- <i>Nie, oczywiście. Po prostu...</i> - Kocur zmarszczył brwi. Szczerość w stosunku do świadka była zwykle dobrym wyborem. No a dziewczę wyglądało na inteligentną, przytomną istotę. - <i>Będę z panienką szczery. Spośród wszystkich obecnych na wspomnianym koncercie czterdzieści osób zmarło. Pozostałych trzydzieści siedem przebywa w szpitalach, w stanie ciężkiego szoku. Lekarze niespecjalnie wiedzą, co jest nie tak z ich pacjentami.</i> - Zrobił pauzę, bacznie obserwując zmiany wyrazu twarzy Lalki. Nie ona była sprawczynią tego bałaganu, miał pewność. Nie miał natomiast nawet grama potwierdzenia swoich przeczuć. - <i>Panienka jest naszą jedyną nadzieją na zrozumienie, co tam miało miejsce i kto odpowiada za te zbrodnie.</i><br />
Lalka skuliła się. Rozedrganymi dłońmi złapała kant krótkiej spódniczki, którą założyła w przypływie półprzytomnej potrzeby niewymuszonej elegancji.<br />
- <i>Zmuszony jestem, dosłownie, błagać o pomoc</i> - dorzucił Kocur poważnym głosem. W odpowiedzi usłyszał ciche pociągnięcie nosem. Na skraj stolika kapnęło coś mokrego. Czyżby przesadził z tą szczerością? Nie miał wprawy w rozmowach z delikatnymi i wrażliwymi jednostkami. Właściwie to nie miał wprawy w przesłuchaniach świadków. W akcie desperacji złapał za butelkę i nalał pełną szklankę wody, którą nieco gwałtownie podsunął w kierunku dziewczęcia.<br />
- <i>Przepraszam...</i> - wydukała Lalka. - <i>Uświadomiłam sobie, że leżałam tam, czekając aż wszystko się uspokoi, przykryta ciałami, które mogły być martwe... Albo może jeszcze nie były, może potrzebowały pomocy, a ja uciekłam jak głupia...</i><br />
Padłyby zapewne dalsze, jakże ważkie dla śledztwa wyznania, gdyby nie nagle otwarte drzwi. W progu stanął młody mężczyzna, obrzucił wzrokiem zapłakaną dziewczynę i zmarniał na twarzy. Zamknął za sobą, podszedł do Kocura i bez szczególnego skrępowania walnął go w łeb.<br />
- <i>Coś ty jej zrobił?!</i> - ryknął przyciszonym głosem. - <i>Raz jeden się spóźniam, a ty mi świadka gnębisz!</i> - Zwrócił się do Lalki i ukłonił grzecznie. - <i>Jestem Wilczy. Proszę wybaczyć mojemu koledze, on potrafi sobie radzić tylko ze złoczyńcami.</i><br />
- <i>Bez przesady! Nic złego nie zrobiłem, nawet zaczęliśmy szczerze rozmawiać...!</i> - zaprotestował Kocur, rozmasowując guza.<br />
- <i>Jak będziesz tak gburowaty, to nigdy nie znajdziesz żony</i> - zaśmiał się Wilczy. - <i>No, chyba, że taką niedelikatną paskudę.</i><br />
Kłócili się tak jeszcze dobre kilka minut. Lalka, z początku zszokowana, prędko uśmiechnęła się i poczuła znacznie lepiej. No i oczywiście, otarłszy łzy i wysiorbawszy całą dostępną wodę, opowiedziała im wszystko, z najdrobniejszymi szczegółami.<br />
<br />
- <i>Trudno mi aż dostatecznie wyrazić wdzięczność za pomoc. Być może teraz ta sprawa ruszy z miejsca.</i> - Kocur odprowadził Lalkę na dół, do holu. Na ich widok z jednego z foteli dla oczekujących zerwało się kolejne dziewczę, podbiegło i ukłoniło nisko.<br />
- <i>Bardzo dziękuję za opiekę nad moją przyjaciółką!</i> - wyrecytowała grzecznie Śpioszek. Kiedy uniosła spojrzenie, roztoczyła nieco zamartwiony, ciepły uśmiech, Kocur zamarł. Nieznane gorąco zapiekło go w uszy.<br />
- <i>T... Tak, oczywiście. Proszę na nią uważać</i> - wyspecifykował w jakimś dziwnym języku, bez udziału świadomości. Popatrzył chwilę jak odchodziły. Jedna szepnęła drugiej coś do ucha, na co obie zerknęły za siebie i zachichotały. Zaraz potem zniknęły w obrotowych drzwiach wejściowych. Kocur podrapał się po głowie, westchnął ciężko i poczłapał ku windzie. Zrodzone przed chwilą, gorejące uczucie podpowiadało, że niejedno jeszcze przed nim spotkanie z Lalką i jej przyjaciółką.<br />
<br />Aairriahttp://www.blogger.com/profile/15904170051932437170noreply@blogger.comtag:blogger.com,1999:blog-1718277738057852671.post-29154395255316382232013-06-02T08:37:00.001-07:002013-06-02T08:37:07.195-07:00PoczątekBezkresny ocean niebios przelewał swoje istnienie na spaloną piętnem czerni ziemię. Kolejne pęknięcia, kolejne kolumny skażonej brudem wody przewiercały świat, rozpływały w szarości łąki i lasy, doliny i wzniesienia, domy zamieszkałe i opuszczone. Wszystko, co żywe, wszystko, co trwa miało zniknąć, utonąć we wszechmasie nowego stworzenia, w nowym porządku bytu, w umierającym uniwersum, które w agonii odnalazło dla siebie nowe bóstwo.<br />
Ten świat już się skończył.<br />
Spanikowani ludzie, komicznie bezradnymi ruchami, usiłowali pokonać fale, zwyciężyć nurt, zdobyć choć kilka jeszcze minut życia. Niczym bezrozumne owady, zaprogramowane na istnienie niezależnie od tego istnienia sensu, próbowali trwać. Nawet zwierzęta zrezygnowały już, jęcząc żałośnie poddawały się nieuniknionemu. Jedynie ludzie, głupi ludzie, chcieli żyć.<br />
<br />
Mol wypuściła z objęć martwe ciało Róży. Zbyt późno przybyły, aby wyrwać nieprzytomną z objęć wody. Zbyt późno dla dziesiątek mieszkańców tego miasta, którzy, zastygli w cierpiących pozach, spali wiecznym snem tam, gdzie niedawno jeszcze pełno było życiodajnego tlenu. Dusząca szarość pochłonęła już budynki, skonsumowała drzewa. Ten świat już się skończył.<br />
- ... - nie powiedziała Zabójczyni. Zrezygnowała w połowie zamiaru, sparaliżowana brakiem odpowiednich słów. Tuż za nią coś plusnęło, coś zabulgotało gwałtownie. Spojrzała. Ostrze miecza, dzierżonego przez Złośnicę, opuszczało właśnie klatkę piersiową Uparciucha. Zabrakło dźwięków. Nawet krew umknęła atencji, zakryta prędko brudem i wilgocią. - <i>Ależ wy jesteście niedelikatne</i> - wydusiła jedyne, co przyszło jej do głowy. Zamknęła oczy. Poczuła czyjąś dłoń na czole, a potem już...<br />
<br />
Króliczek przeżył, oczywiście. Wyrwany z drzemki nieprzyjemnymi przeczuciami, a potem gwałtownym atakiem wody, przylgnął do pustej skrzynki, która podpłynęła akurat, i struchlał. Wypłynął tak z domu Śpioszka, cudem ominął przeszkody i co silniejsze prądy. Ocknął się i zbadał aktualny stan rzeczywistości dopiero, gdy jego dzielna skrzynka stuknęła w plecy Złośnicy. Prędkim ruchem skoczył na ramię, przyjął bardzo stabilną pozycję i struchlał ponownie.<br />
Mol zbadała wzrokiem metaforyczny cień, który czaił się na oczach niedoszłej ofiary amatorskiego wampiryzmu.<br />
- <i>Nie musiałaś tego robić, ja mogłam...</i><br />
- <i>Możesz oszczędzać siły na wydostanie nas z tej tragedii</i> - ucięła twardo Złośnica. Mechanicznym ruchem pogłaskała mokre futro, które nagle wyrosło jej na ramieniu. W dalszym ciągu czuła na sobie spojrzenie.<br />
- <i>Może część tego cholerstwa jeszcze we mnie siedzi!</i> - wybuchła. - <i>Może nie mam już siły na subtelności! Może jestem taka sama, jak...!</i><br />
Słony, brudny, mokry i nagły pocałunek zamknął jej usta. Nie trwał zresztą długo. Mol, czerwona na policzkach, spróbowała się uśmiechnąć.<br />
- <i>Wydostanę nas stąd</i> - oznajmiła ze spokojem. Odpłynęła kawałek i utkwiła wzrok w gwiazdy. Czuła się jak wtedy, ostatnia żywa na polu, na którym rozegrała się bitwa o jej świat. Przez taflę nierealnego nieba prześwitywały gwiazdy. Gdzieś, na którejś z nich, wiele czasów i przestrzeni dalej, Śpioszek walczyła o przyszłość. Gdzieś tam, wiele czasów i przestrzeni dalej, Zabójczyni i Uparciuch budziły się właśnie w nowym świecie. Gdzieś tam, w dowolnych czasie i przestrzeni, Nienawiść kontynuowała swe niepowstrzymane istnienie. Gdzieś, daleko i blisko, nieznane istoty rozporządzały naturą wszechrzeczy.<br />
Wszystko było na swoim miejscu.<br />
<br />
Nieprzeliczalnie blisko, nieokreślalnie niedługo, nienazwany byt otworzył oczy. Ujrzał, jak podrzędna bogini rozrywa układ praw, jak otwiera wrota pomiędzy światami. Uśmiechnął się.<br />
<br />Aairriahttp://www.blogger.com/profile/15904170051932437170noreply@blogger.comtag:blogger.com,1999:blog-1718277738057852671.post-86000205574103817552013-05-26T02:52:00.000-07:002013-05-26T02:52:12.227-07:00EgzekucjaNa biurku, rzucona niedbale, tuż obok kilku zeszytów i książek, przez trzy dni z rzędu, domagała się uwagi. Ulotka, której nikt nie przeczytał, wypełniona słowami prawdy, której nikt nie poznał.<br />
Czasami na ścieżkę przeznaczenia wchodzimy tak właśnie - niepamięcią o przedmiotach mało ważnych.<br />
<br />
Lalka bywała na koncertach. Kameralnych oczywiście, w mało znanych klubach, prezentujących muzykę po prostu i muzykę tak bardzo. Nie gustowała w gatunkach, daleka była od koneserstwa. Lubiła słuchać, gdy grają, gdy śpiewają tak naturalnie, tak zwyczajnie, pośrodku sztucznego, nowoczesnego świata.<br />
Tego wieczoru, na sam koniec piątkowego dnia, kiedy to chodniki toną w zadeptaniu rozrywkowego zrywu społeczeństwa, przekraczała właśnie wrota do Awersji - podrzędnego miejsca spotkań fanów muzyki tradycyjnej, obrzędowej i rytualnej. Ochota na usłyszenie czegoś sprzed wielu setek lat, czegoś z czasów zanim wymyślono słowa postęp, przemysł, technologia, wzbierała w Lalce całe już tygodnie. Oczywiście, że musiała tu przyjść.<br />
Trzydzieści metrów kwadratowych sali, zaadaptowanej ze starego magazynu, wypełnione było aż po ściany. Niemały tłum przybył dziś, aby wysłuchać zawodzenia starych strun i głuchych bębenków. Taką popularność zyskały ostatnio dźwięki z otchłani historii, tak bardzo ludzie pragnęli uciec od wariackiego pędu współczesności!... Nie, ależ oczywiście, że nie. Lalka powinna była pomyśleć, powinna zawrócić. Być może zrobiłaby to po minutach kilku, kilkunastu, ale natychmiast po przybyciu straciła szansę na odwrót. Wielkie, dwuskrzydłowe, drewniane wrota zamknięto, a tłum wchłonął przybyszkę. Koncert właśnie się zaczynał.<br />
Zgasły światła. Jedynie nikły, trupioblady blask pozwalał na odnalezienie wzrokiem sceny. Ciężka kotara rozsunęła się, na podwyższenie powoli, małymi kroczkami, wpłynęła grupka osób z ogolonymi głowami, ubranych wyłącznie w najprostsze, białe tuniki i suknie. W różnym byli wieku, różne przedmioty nieśli ze sobą. Ukłonili się widzom głęboko, usiedli w półokręgu. Połyskliwe misy i dzwony - po uważnych oględzinach takie właśnie wnioski podsuwały oczy - rozstawili przed sobą. Metaliczne, płynące dźwięki wypełniły dostępną przestrzeń. Musiały ulegać jakiemuś wzmocnieniu, gdyż ich niskie częstotliwości przenikały ciało, zagłuszały wszelkie inne odgłosy, transformowały powietrze w ocean fal, wibracji, wpędzały w otępiały trans. Bardzo szybko dziesiątki ludzi zamieniło się w bezgłośne, senne mary. Lalka, dziwnie odporna na efekty odurzającej muzyki, patrzyła na to wszystko z rosnącym zdziwieniem, a potem przestrachem - tym większym, im bardziej uświadamiała sobie, że spotkała już przecież kogoś, kto miał ogoloną głowę i proste, białe odzienie. Na potwierdzenie nie musiała długo czekać.<br />
W towarzystwie pulsujących ścian dźwięku, przy kulminacji hipnotyzującego koncertu, kotara rozsunęła się raz jeszcze. Dwóch rosłych mężczyzn, wyglądem nie odbiegających od swych pobratymców, wniosło na scenę młodą dziewczynę z burzą czarnych włosów na głowie, każdy unosząc na barkach jedną jej rękę. Sprawiała wrażenie bezwładnej lub bardzo, bardzo słabej, była zresztą chuda, blada i drobna. Większość jej ciała zakrywały poplątane paski z szarego płótna, które przypominały bandaże.<br />
- <i>Niech dane wam będzie powrócić ze studni oczyszczenia!</i> - rozległy się okrzyki. Identyczną frazę powtórzył każdy z grających, a na koniec dwaj mężczyźni, którzy pozostawili dziewczynę na skraju sceny i wycofali się prędko, skuleni niczym w pokłonie. Senna muzyka przybrała jeszcze na intensywności. Potem zaś...<br />
Obraz zaczął drżeć. Trzęsienie ziemi...? Nie, to nie były prawdziwe wstrząsy, jedynie rzeczywistość traciła spójność, niczym ofiara przesunięć fazowych rozmywała się, rozmijała. Ponad strumieniami metalicznego dźwięku wypłynął chropawy szum, o fakturze tak gęstej, że przywodził na myśl skłębione, musze larwy. Dziewczyna podnosiła się powoli, trwającymi kilka, może kilkadziesiąt sekund ruchami wstawała, prostowała się, omiatała niewidzącymi oczami zapatrzone w nią, odurzone, posłuszne ofiary. Coś chrupnęło, z przeszywającym zgrzytem puściły ostatnie szwy świata. Przez chwilę w sali było więcej, znacznie więcej osób. Przez chwilę wilgotny, szary, niematerialny dym wypełnił powietrze, zasłonił wszelką rzeczywistość.<br />
Niezrozumiały instynkt podpowiedział Lalce, by upadła na podłogę - co wykonała z łatwością, bo ostatnimi już tylko resztkami silnej woli, może ze szczyptą ciekawości, broniła się przed zemdleniem. Miażdżący świadomość hałas ucichł nagle, pozostawiając zmysłowi słuchu jedynie rejestrowanie odgłosów osuwających się ciał ludzkich, po której to kakofonii słyszalne były, pochodzące ze sceny, stłumione jęki, przyspieszony oddech, ściszone wymiany zdań. Ktoś chodził po sali, ostrożne kroki urywały się co chwila, zapewne szukając drogi między stosami ofiar. Lalka wstrzymała oddech, spróbowała uspokoić drżenie. Nie miała na to konkretnego wytłumaczenia, ale instynkt podpowiadał, by nie dawać znaków życia - tak jak wszyscy wokół. Zacisnęła z całych sił powieki, wyłączyła wszelkie myśli. Chwilę później poczuła, że ktoś wcisnął jej w dłoń zawiniątko papieru. Sekundę potem zrozumiała, że nie ma już sił, że napięcie przekroczyło możliwy do zniesienia poziom. Zapominając nawet przestraszyć się śmierci, odpłynęła w nieprzytomną nicość.<br />
<br />Aairriahttp://www.blogger.com/profile/15904170051932437170noreply@blogger.comtag:blogger.com,1999:blog-1718277738057852671.post-61403852225050367302013-05-19T06:17:00.002-07:002013-05-19T06:17:37.893-07:00OdpowiedziSkłębiony atrament, kołtunami wijący się wzdłuż, wszerz i w głąb szarego jeziora, które niedawno jeszcze nazwać było można niebem, oznajmiał nieodwracalne zmiany w strukturze świata, w naturze rzeczy. Życie nie umierało, o nie. Nienawiść nie jest tożsama ze zniszczeniem. Nienawiść to potężna energia stworzenia, energia zmiany. Nienawiść to wypaczenie rzeczy zastałych, odrzucenie wyjściowego stanu na rzecz zimnej, sczerniałej, wilgotnej od ślepej determinacji nowej formy i nowej treści.<br />
W porzuconym świecie, pod nieobecność jego stworzycielki, chaos odnalazł swój nowy dom.<br />
Wszystko zaczęło się w innej rzeczywistości, daleko lub blisko, dawno, czy może w przyszłości dopiero. Nienawiść zapanowała nad światem, a jej rządy nowego porządku, okrutne i niepojęte, pozostawiły głęboką bruzdę na dnie oceanu bytu. Znamienne jednak jest, że nawet gdy stracone idee przywrócić się udało, pochłonięte, pożarte dusze zginęły bezpowrotnie. Byli tacy, co nadali im wówczas nazwę Cienie. Byli też tacy, których imiona, ze strachu być może, na zawsze zapomniano.<br />
Odgłosy walki, dopełniane tłumionymi okrzykami bólu i nieprzyjemnym zgrzytem, jaki postanowiła wydawać z siebie zrodzona chwilę temu, abstrakcyjna istota, zlewały się w jedno z wprawiającym ziemię w drgania, powolnym bulgotem. Pękające gdzieniegdzie sklepienie wylewało miliardy litrów brudnej, szarawej wody, która nierealistycznie, niezgodnie z przyjętą fizyką, w bardzo zwolnionym tempie, kilometr po kilometrze, zamieniała przepastne lasy we wzburzony ocean. Ogłuszający huk, jaki powinien temu zjawisku towarzyszyć, zaginął gdzieś w labiryncie zapomnianych praw.<br />
Mol, ignorując narastającą wilgoć pod stopami, uklękła przy zakrwawionym ciele. Zmęczonym spojrzeniem obejrzała ranę.<br />
- <i>Niefortunną krew wybrała sobie Czuprynka do picia</i> - szepnęła. Skupiła się, poszukała zapasu sił, których miała przecież nieograniczoną ilość. Wypełniła umysł obrazem odtwarzającej się skóry i zatamowanego wylewu. - <i>Nie po to dotarliśmy aż tutaj, byś teraz sobie zwyczajnie umarła</i> - dodała głośniej, zamykając oczy. Używanie mocy szło jej gorzej, niż by tego pragnęła. - <i>Obudź się i pomóż mi trochę.</i><br />
Zabrakło odpowiedzi. Woda była coraz wyżej, coraz groźniej obmywała zaszkarłatowione ciało.<br />
Nie było czasu. Mol nie miała już czasu.<br />
- <i>Irai, idiotko!!</i><br />
Minęło kilka sekund.<br />
Idiotka z ociąganiem, jakby uraczona ciepłym, słonecznym światłem poranka, rozchyliła powieki. Usta ze świstem nabrały powietrza, powodując gwałtowny atak kaszlu. Wykrztuszona krew rozpłynęła się w niebyt w wodach przyszłego oceanu. Zdrętwiała dłoń powędrowała do rany, po której prawie już nie było śladu.<br />
- <i>Być może ktoś mi kiedyś wybaczy</i> - wyszeptała ledwie słyszalnie, wykrzywiając twarz w grymasie zbolałej rezygnacji. - <i>Chciałam wydostać to z siebie. Dlatego pozwoliłam...</i><br />
Przerwała. Spojrzenie jej powędrowało w górę, źrenice zastygły w przerażeniu. To, niczym zachęcone treścią wyznania, zawisło tuż nad skurczonymi w potoku mokrej szarości ciałami. Szum nieustalonej formy ucichł nagle, a na nieokreślonej twarzy wykwitł szeroki, złośliwy uśmiech. Istota wystrzeliła w górę, wysoko, aż znikła w nieboskłonie. Mol zerwała się, stanęła prosto, rozejrzała powoli, aż wreszcie spróbowała uspokoić umysł i poszukać wyjaśnienia.<br />
- <i>Zostawiła nas.</i> - Niedowierzająca oczywistej prawdzie, zerknęła ku dźwigającym się na nogi Uparciuchu i Zabójczyni. - <i>Uciekła i zostawiła nas w ginącym świecie... Przecież to niemożliwe, ona nie może wiedzieć, nie ma takiej mocy, miałyśmy ją tu zatrzymać...</i><br />
Złośnica nie miała ochoty zastanawiać się nad przyczynami. Sama była jedną z nich, a to wystarczy do pewnego pojęcia o rzeczywistości. Wykrzywiając usta z braku sił, zdecydowanym ruchem oddarła jeden rękaw swojej bluzki i związała nim klejące się do twarzy, mokre od wody i krwi, włosy. Twardym wzrokiem obrzuciła towarzyszki.<br />
- <i>Na początek potrzebuję swojego miecza.</i><br />
Aairriahttp://www.blogger.com/profile/15904170051932437170noreply@blogger.comtag:blogger.com,1999:blog-1718277738057852671.post-57894261122304733152013-05-12T06:00:00.000-07:002013-05-12T06:00:51.891-07:00PędCodzienność była często niczym smuga maźniętej dłonią farby. Pędził czas, a wraz z nim życie, nade wszystko przerażone byciem pozostawionym w tyle. Władający ziemią i niebem, zarozumiali i dumni, przekonani o swojej ważności, ludzie gnali przed siebie przesiąknięci wspólnym, podświadomym wytłumaczeniem, że znają swój cel, swój sens życia. Cywilizacja, która dźwignęła się z marazmu i złudzeń, zachwycającymi technologiami uczyniła istnienie przyjemnym, nowymi prawami bezpiecznym, rosła na zgliszczach niechlubnej przeszłości. To były nowe czasy. To były lepsze czasy.<br />
Tak naprawdę nie zmieniło się wiele. Nowa architektura i planowanie miast gwarantowały każdemu dach nad głową, zaawansowane systemy zabezpieczeń również spokojny sen. Wciąż jednak biedni i bezdomni wypełniali przedmieścia i mniej uczęszczane podwórza. Deklaracja promowania rozwoju zapewniała wysoki poziom edukacji dla każdego, wraz z właściwym przygotowaniem do wymarzonego zawodu. Cóż z tego, jeśli uprawnieni byli tylko regularnie płacący, wysokie dość, składki na dobro publiczne, dawniej znane pod nazwą podatki? Nigdy dotąd różnica między bogatymi a ubogimi nie była tak jaskrawa, tak ilościowo przytłaczająca. W nowych czasach lepiej żyło się tym, których było na to stać. Dla pozostałych nie zmieniło się wiele.<br />
Rodzice Lalki nie należeli do zamożnej części społeczeństwa. Po mniej lub bardziej obowiązkowych wpłatach na rzecz państwa i miasta niewiele zostawało na codzienne potrzeby. O przyjemnościach, próżnych zaletach współczesności, nie było właściwie mowy. Radość z postępu była tylko dla wybranych. Lalce nie przeszkadzało to szczególnie, nauczyła się nie pędzić za rzeczami, które nie są jej przeznaczone. Właściwie to nie pędziła wcale, niejako w opozycji do społeczeństwa istniała powoli i spokojnie. Wraz ze Śpioszkiem czuły się z tym dobrze i pęczniały dumą, że nie płyną bezwolnie z głównym nurtem rzeczywistości.<br />
Nic dziwnego zatem, iż na widok odzianego w prosty, skromny strój z białego płótna młodego chłopaka, który, z łagodnym uśmiechem na obliczu, stał tuż przed wejściem do supermarketu spożywczego i wręczał przechodniom ulotki, Lalka zwolniła kroku. Zdarzało się to czasami, wiele przecież istniało stowarzyszeń, sekt, fundacji, promujących przeróżne sposoby na życie. Ich wysłańcy napotykali zwykle ścianę obojętności. Mało kto otrzymywał broszurę, bo w tym celu trzeba by się zatrzymać i człowieka wysłuchać. Papier występował już tylko jako produkt syntetyczny, droższy nieco niż klasyczny, z drewna. Koszty produkcji powstrzymywały skromne finansowo organizacje przed rozdawaniem swoich prawd masowo. Tym większe zdziwienie w tej sytuacji - chłopak nie krępował się zupełnie i nie ograniczał nikomu dostępu. U jego stóp, bosych zresztą, tkwiła torba, z której wyglądały kolejne pęki drukowanych prawd.<br />
Lalka nie wytrzymała. Podeszła bliżej, uśmiechnęła się nieśmiało. Zapytała o czym to wszystko, po co i dlaczego.<br />
- <i>Nazywamy się Studnią Oczyszczenia, w służbie naszej błogosławionej bogini, której wcielenie zaszczyca nas swoją obecnością teraz właśnie, w tej epoce.</i> - Chłopak uśmiechał się naprawdę pięknie, bez cienia wysiłku. Łagodność miał wpisaną w każdy ruch, w każde słowo.<br />
- <i>Dlaczego Studnia Oczyszczenia?</i> - zapytała Lalka grzecznie.<br />
- <i>Wierzymy, że w każdym człowieku drzemie wiele złego. Pokonanie tego zła wymaga rzucenia się w otchłań, by doznać oczyszczenia, a potem niczym po ścianach studni, nie bacząc na związane z tym cierpienia, dotarcia na powierzchnię jako zupełnie nowa istota.</i><br />
- <i>To brzmi... typowo.</i><br />
Chłopak zaśmiał się i wręczył swojej rozmówczyni ulotkę. - <i>Prawda nie musi być nietypowa, by być prawdą. Proszę, przyjdź do nas i zobacz własnymi oczami jak niewiele warte są moje słowa w obliczu tej prawdy.</i><br />
Lalka podziękowała, przyjęła. Mogłaby zacząć kolekcję takich. Swobodnym krokiem, usuwając się z drogi co bardziej zapędzonym, wkroczyła do supermarketu w poszukiwaniu smacznych i pożywnych promocji.<br />
Kiedy wychodziła, ponad dwie godziny później, ubranego na biało chłopaka już nie było. Niekończący się strumień ludzkich istot skwapliwie wchłonął kolejny skrawek chodnika.Aairriahttp://www.blogger.com/profile/15904170051932437170noreply@blogger.comtag:blogger.com,1999:blog-1718277738057852671.post-11827440246488378822013-05-05T02:53:00.001-07:002013-05-05T02:53:02.514-07:00DwieLalka po raz piąty już wetknęła chusteczkę pod kran. Zimna woda mroziła jej palce. Bluzkę miała już dość solidnie zachlapaną, ale nie przejęła się tym zbytnio. Wyschnie przecież i po kłopocie. Czerpała mokrości przez jakieś pół minuty, by wreszcie, z cichym plaśnięciem, umieścić lodowaty materiał na głowie Śpioszka. Lekkie skrzywienie dało znać, że guzowi wciąż nie dość.<br />
- <i>Ten notatnik cię nienawidzi. Zważ me słowa, to dopiero początek jego zemsty</i> - oświadczyła Lalka śmiertelnie poważnym tonem, osłodzonym nieco wesołym uśmiechem.<br />
- <i>Myślisz, że to przez to, że wyrwałam kilka kartek...?</i> - Poszkodowana zmartwiła się zupełnie szczerze.<br />
- <i>Jestem tego pewna. Jak mogłaś coś takiego zrobić?</i> - Z tym ostatnim pytaniem to chyba była przesada, bo Śpioszek uruchomiła już niemal kolejną porcję chlipania. - <i>Eee... Może wystarczy go ładnie przeprosić? Albo narysować w nim coś ładnego?</i><br />
Odpowiedzią było gorliwe potakiwanie. Tak właśnie zrobi. Oczywiście, że tak zrobi. Lalka zrozumiała już dawno, że jej przyjaciółka pojmuje świat bardzo specyficznie. Witanie się z każdym napotkanym zwierzakiem, rozmowy z przedmiotami codziennego użytku, przekonanie o istnieniu sił nadprzyrodzonych, na wieść o których niejeden parapsycholog popukałby się w czoło, były na porządku dziennym. Śpioszek albo wiedziała o wszechświecie więcej, niż ktokolwiek inny, albo była zwyczajnie, pozytywnie szurnięta. Wykazywała się przy tym wcale niezłym uporem, okazywanym otoczeniu jedyną w swoim rodzaju, zawziętą minką. Ludzie zwykli kwitować to prostymi, wygodnymi określeniami: dziecinna, naiwna, głupia. Lalka jednak wiedziała swoje. Wiedziała, kto taki jest jedną z najlepszych studentek na roku, kto szybkością i trafnością rozumowania wybawił wielokrotnie siebie i innych z kłopotu. Śpioszek nie była głupia, o nie.<br />
Kilkanaście minut później opuściły gmach uczelni, kierując swe kroki do pobliskiego centrum handlowego. Parterowy kompleks, o powierzchni porównywalnej do średniej wielkości stadionu, wypełniony był różnej maści butikami, galeryjkami. Każdego dnia kusił szeregiem promocji i nowych produktów. Mawiało się nawet, że w przypadku zaginięcia osoby płci żeńskiej, policja tam właśnie rozpoczyna dochodzenie - tak na wszelki wypadek, gdyby szał zakupowy pozbawił kogoś świadomości dnia i godziny.<br />
Nasze bohaterki upodobały sobie szczególnie sklepik w klasycznym stylu, o pięknej nazwie Tomoto, który szczycił się barwną kolekcją ślicznych sukienek. To właśnie przymierzając kolejną z nich, ukryta za rozkładanym parawanem, usłyszała Śpioszek głosy. Nic w tym oczywiście zastanawiającego, w sklepie prowadzono normalne rozmowy. Nawet Lalka, schowana za swoim parawanem tuż obok, dyskutowała z kimś przez telefon. Te głosy jednak miały w sobie coś niepokojącego, pewien rodzaj napięcia i niepokoju, spleciony z tokiem pozornie zwyczajnej pogawędki. Dobiegały z zaplecza i prawie, prawie można by zrozumieć co mówią, gdyby przytknąć ucho do przerwy między ścianą, a zlewającą się z sufitu kotarą. Śpioszek nie należała do wścibskich istot, nie zwykła wciskać nosa, ani tym bardziej ucha, w nie swoje sprawy. Mimo to, w drodze wyjątku, pchana niezrozumiałą koniecznością, półnaga, przylgnęła do ściany i wytężyła słuch.<br />
- <i>... znaleźli ją w schowku, przykrytą wszystkimi kocami i kołdrami, jakie miała w mieszkaniu. Trzęsła się podobno tak, że nie sposób było nawet złapać ją za rękę. No i wpadła w histerię. Godzinę ją uspokajali.</i><br />
- <i>No ale wiadomo już, co tam było? Napad, złodziej jaki?</i><br />
- <i>Nie wiadomo, ale na rabunek to nie wyglądało. Zabezpieczenia zresztą nietknięte. Policja dowiedziała się o wszystkim tylko dlatego, że znajoma próbowała przez kilka dni telefonów, domofonu, poczty i zero reakcji. Ochrona twierdzi, że do mieszkania nikt nie wchodził, ani z niego nie wychodził, przez tydzień. Okna szczelnie zamknięte, zresztą to trzydzieste drugie piętro. Nawet nie wiadomo kiedy miało miejsce to coś, co się jej stało.</i><br />
- <i>... Przerażające.</i><br />
- <i>Hm?</i><br />
- <i>Co musi zobaczyć normalna, dorosła osoba, żeby tak zareagować?</i><br />
- <i>Mnie nie pytaj. Nawet nie chcę wiedzieć. Idę zresztą, bo wygłodniałe bestie wrócą i zamiast obiadu pożrą meble.</i><br />
- <i>Do jutra zatem!</i><br />
Prędkie kroki obwieściły koniec głosów. Śpioszek chwilkę jeszcze trwała w bezruchu, aż przypomniała sobie gdzie jest i co robi. Lalka czekała już pewnie na nią rozmyślając, jaką to krzywdę można sobie zrobić za parawanem w sklepie, przymierzając sukienkę.<br />
Rozmyślania o usłyszanej historii trzeba zostawić na później.<br />
<br />
<br />
W zacienionym pokoju, który wydawał się być bardzo daleko od świata, choć za kilkoma ścianami jedynie, stało łóżko. Poza nim niewiele było elementów wystroju - chyba, że uwzględnimy małą lampkę, wazonik ze sztucznymi kwiatkami i zawieszony na ścianie, podłużny kawałek jasnego płótna, na którym ktoś wypisał, nierozczytywalną sztuką kaligrafii, prośby do boskich istot o ochronę, w bardzo oddalonym od używanego przez tutejszych języku. Na łóżku zaś, otoczona sporą porcją elektroniki pod postacią migających ekranami skrzynek i wijących się wszędzie kabli, leżała dziewczyna wyglądem niemal identyczna ze Śpioszkiem, sporo chudsza i z włosami obciętymi na krótko, by ułatwić dostęp czujnikom do szyi i głowy. Miała zamknięte oczy.<br />
Sądzić by można, jak to się często w książkach mawia, że śpi jedynie i, zbudzona hałasem, zaraz rozchyli powieki, uśmiechnie się może. Niestety rzeczywistość skutecznie ostudza nadzieje. Rzadko też zapewne czytuje książki. Dziewczę spało tak od wielu, wielu lat, niezmiennie oporne zwyczajom powieściopisarzy.<br />
Śpioszek wparowała do pokoiku po cichu. Robiła tak codziennie. Opowiadała wiecznie słuchającym uszom perypetie swojego dnia. Tym razem prezentowała też sukienkę, wyraźnie zadowolona i dumna z zakupu. Drugą, identyczną, pieczołowicie zapakowaną, wsunęła do schowanego pod łóżkiem kuferka, do towarzystwa innym. Kupiła oczywiście dwie. Zawsze kupowała dwie.<br />
<br />Aairriahttp://www.blogger.com/profile/15904170051932437170noreply@blogger.comtag:blogger.com,1999:blog-1718277738057852671.post-64744968040166327082013-04-21T05:37:00.001-07:002013-04-21T05:37:22.775-07:00CoporannośćBudzik zadzwonił nagle i zupełnie bez ostrzeżenia.<br />
Śpioszek otworzyła oczy. Jej serce łomotało w klatkę piersiową jak oszalałe. Była cała pokryta cieniutką warstwą potu, taką charakterystyczną dla chwil, gdy nie ma ona żadnej oczywistej przyczyny do bycia. Przejmujące uczucie, że coś ważnego znika z zakresu światła widzialnego, ucieka w częstotliwości niesłyszalne dla ludzkich uszu, przygniatało przez chwilę swym ciężarem do łóżka, by wreszcie skroplić się w formie kilku łez, które bezgłośnie spłynęły na poduszkę.<br />
Skuliła się Śpioszek pod kołdrą i zerknęła na wyświetlacz generatora porannych hałasów, który zdążył akurat zapaść w drzemkę. Pokazywał siódmą rano, minut dwie. Znowu tajemniczy sen, niedający się zapamiętać, wyrwał ją z błogiego snu o tej strasznej porze. Odnosiła nawet wrażenie, że coraz częściej i mocniej coś z nocnej krainy próbowało przebić skorupę podświadomości, zyskać nieco uwagi. Śpioszek nie miała nic przeciwko, jej ciekawska natura, w towarzystwie wrodzonej chęci do pomocy, z wszystkich sił otwierała umysł i serce na przyjęcie sennej mary. Na próżno. Wciąż tylko nagłe przebudzenia i uporczywa niepamięć pozostawały jedynym sygnałem, że nie wszystko w jej życiu jest jak trzeba.<br />
- <i>Poproszę nieco światła</i> - powiedziała cicho, zwlekając się do pozycji siedzącej. Lampka nocna cyknęła cicho i zapłonęła ciepłym, przytłumionym blaskiem. Podobne zjawisko przetoczyło się przez łazienkę i maleńką kuchnię.<br />
- <i>Jest środa, czwarty października, godzina siódma pięć. Temperatura na zewnątrz wynosi szesnaście stopni.</i> - Nieco sztuczny, żeński, przyjemnie brzmiący głos komputera, który zarządzał mieszkaniem, wygłosił coporanną formułkę i zamilkł, cierpliwie czekając na kolejną szansę pokazania swych możliwości. Nie miał ich wiele przy Śpioszku, która uparcie trzymała się tradycyjnych, powszechnie uznanych za minione, sposobów życia.<br />
Świt za oknem rodził się leniwie, odpychając noc na bok jedynie z przyzwyczajenia. Oczywiście luksus oglądania wschodzącego słońca zachowany był dla mieszkańców najwyższych kondygnacji. Dwudzieste drugie piętro pozwalało podziwiać malownicze okna budynku obok. Na szczęście szyby jednokierunkowe były już standardem i gwarantowały zachowanie minimum prywatności w tak skonstruowanych osiedlach.<br />
Śpioszek, ziewnąwszy przeciągle, wstała wreszcie i ruszyła naprzeciw nowemu dniu.<br />
- <i>Dzień dobry siostrzyczko!</i> - rzuciła przyciszonym głosem przez uchylone drzwi w głąb niewielkiego, zacienionego pokoiku, który sąsiadował z jej sypialnią. Potem zajrzała do kuchni, prztyknęła czajnikiem, wybrała sobie herbatkę i ostatecznie zniknęła w łazience, jak co rano z zamiarem przekształcenia zaspanego Śpioszka w zadbanego Śpioszka.<br />
<br />
<br />
Mimo najszczerszych chęci wpadła do sali wykładowej spóźniona. Wprawdzie te kilka minut, jak na jej możliwości, można by pominąć. Fakt pozostaje jednak faktem, co profesor od matematyki zaznaczył chmurnym, surowym spojrzeniem.<br />
- <i>Miło panią widzieć, proszę usiąść</i> - mruknął i wrócił do przeglądania zaplanowanych na zajęcia materiałów, sprawnie przesuwając palcem po dotykowym panelu, który stanowił centralny element katedry. Śpioszek ukłoniła się nisko i bezszelestnie zwróciła ku schodkom, prowadzącym ku ławom słuchaczy. No, prawie bezszelestnie. Rzucona przez kogoś niedbale torba podsunęła się pod nogi akurat w odpowiednim momencie, by dodać nieco niezaplanowanego poślizgu śpioszkowym ruchom. Nasza bohaterka, niczym najznamienitsza akrobatka, podskoczyła w miejscu i, z bolesnym klapnięciem, wylądowała siedzeniem na drewnianej podłodze. Jej własna torebka, wiecznie niedomknięta, wysypała zawartość w przestworza, notatnikiem trafiając akurat w głowę swojej właścicielki.<br />
Sala ryknęła śmiechem. Oglądali takie widowisko nader często, ale najwyraźniej jego repetytywność daleka była od nudy. Śpioszkowi za to do śmiechu nie było. Do bolącego tyłka zdążyła się przyzwyczaić, ale te stuknięcie w głowę było czymś nowym. Pociągnęła nosem i uruchomiła umiarkowane chlipanie. Z zadbanego Śpioszka przeistoczyła się w rozpłakanego Śpioszka, widok iście chwytający za serce.<br />
- <i>No, wystarczy już tych śmiechów!</i>- oznajmił profesor gromkim głosem. Zastanawiał się właśnie, czy tym razem trzeba będzie wzywać pielęgniarkę.<br />
<br />Aairriahttp://www.blogger.com/profile/15904170051932437170noreply@blogger.comtag:blogger.com,1999:blog-1718277738057852671.post-49677350719414182013-04-09T09:49:00.002-07:002013-04-09T09:49:19.021-07:00Klątwa Czupryny, część trzeciaPrzeszywający ciało impuls, niczym dźwięk słyszalny przez nieliczne tylko istoty, rozpłynął się po okolicy. Podobnie do królika, który pomny zagrożenia staje na tylnych łapkach i, wyprostowany, zbiera niesłyszalne i niewidzialne sygnały z otoczenia, uniosła Śpioszek głowę i struchlała. Krzywiąca się od poparzeń, przyprószona popiołem Uparciuch, która, odpocząwszy nieco, wracała powoli do pełni sił, spojrzała zdziwiona. Lokalna specjalistka od herbatek nie słynęła z nagłych reakcji. To musiało być coś ważnego. To było coś ważnego.<br />
Wieczorna mgła, która rozsnuła się nad zabudowaniami niczym reinkarnacja gorącego dymu, przywodziła na myśl bezkresną kurtynę. Wrony zamilkły. Wiatrem gnany szum pól i lasu milczał.<br />
Po nagle rozognionych policzkach Śpioszka spłynęło kilka łez. Potem kolejne. Reakcja na śmierć Kocura miała naturę wręcz fizjologiczną, uruchomiona niezrozumiale przekonaną o swojej racji intuicją. Zupełnie jak wtedy, pośród zdruzgotanych ozdób szkolnego festiwalu, świadomość odpływała, a usta rozpoczęły cichą recytację słów, które posiadały moc rekonstrukcji rzeczywistości. Tym razem jednak było coś jeszcze, element nowy, niezgodny z ustalonym schematem. Szarpał błogą niemoc, pazurzastą bolesnością wygrzebywał się z otchłani, zapieczętowanej skazanymi na śmierć nadziejami, ku teraźniejszości, której umknąć nie sposób.<br />
- <i>Druga... brama...</i> - powiedziała słabym głosem, usilnie przerywając inkantację, walcząc z odpływającą przytomnością. Nie upadła, przytrzymana przez silne ręce.<br />
- <i>Musimy iść.</i> - Uparciuch pociągnęła ją ze sobą, walcząc z wciąż obolałym ciałem. Krok za krokiem, powoli, skierowały się ku dalekiemu krańcowi miasteczka, odprowadzone przez zdumione spojrzenia garstki osób, które pozostały na miejscu, zbyt przerażone widzianą niedawno wampirzycą, by wybrać ucieczkę w przestworza wszechobecnej mgły.<br />
Zostawiły za sobą ostatnie domy, gdy ciszę rozerwał krzyk, straszliwy w swym złączeniu wściekłości i rozpaczy. Zaraz po nim, nie czekając na czyjąkolwiek reakcję, odgłos nieprzyjemnie cielesny, przywodzący na myśl rozdzieraną skórę i łamane kości, wypełnił okolicę. Uparciuch, zmęczona bardziej niż by tego w tej chwili pragnęła, spróbowała przyspieszyć kroku. Jeszcze tylko chwila, zaraz będą na miejscu...<br />
Zataczająca się, półprzytomna, gorączkująca Śpioszek nagle zelżała. Czyjeś ręce przejęły nieco ciężaru. Z szarości wieczoru wyłoniła się Zabójczyni.<br />
- <i>Twój rycerski duch walki nie daje rady?</i> - zagaiła z uśmiechem, który spoważniał bardzo prędko, jeszcze zanim padła odpowiedź. - <i>Ta zaczupryniona idiotka otworzyła drugą bramę, prawda? Mam nieprzyjemne przeczucie, że wiem jak to zrobiła...</i><br />
Uparciuch nie odpowiedziała. Domyślała się przyczyn równie skutecznie, ale myślenie o nich zakłócało tylko koncentrację na wyzwaniach bieżącej chwili.<br />
Silny podmuch wiatru uderzył nieoczekiwanie, rozwiał podobną do płynnego popiołu mgłę, ukazał spojrzeniom naturę rzeczy. Porzucone niczym niepotrzebna nikomu lalka, ciało Złośnicy leżało bezwładnie za ziemi, tuż obok częściowo zwęglonych zwłok Kocura. Z jej szyi, w połowie zaczernionej, zaszkarłatowionej, rozszarpanej czyimiś zębami, strużka krwi rozlewała się cienką, chaotyczną linią, wsiąkając w rozmokłą glebę, wyznaczając drogę, którą podążyć winny umarłe istoty. Nad nią zaś toczyła się bitwa. Mol stała wyprostowana, z wyciągniętą przed siebie dłonią, ze skupionym, acz przeoranym sugestią bólu, wyrazem twarzy. Przed nią, jak za niewidzialną barierą, około metr nad ziemią, unosiła się Czupryna. Właściwie tylko po figurze można było przypuszczać, że to właśnie ona. Osnuta w nieprzyjemnie kłębiący się, czarny dym. Palce wydłużone, zaostrzone, którymi uderzała z zapamiętaniem w ową barierę, próbując wściekle przedostać się na drugą jej stronę. Najgorsza była twarz. Rozmazana jakby, rysy gwałtownie drgały, chwilami ukazując zupełnie inne, obce osoby. Dwa zupełnie czarne koła zajmowały miejsce oczu, a usta wykrzywione były w uśmiechu zbyt szerokim na możliwości zwykłych ludzi. Jedynie czupryna na głowie pozostała nietknięta, choć jej fragmenty falowały z wolna, niczym zanurzone w wodzie.<br />
- <i>Musicie zająć ją na kilka chwil</i> - rzuciła napiętym głosem Mol, nawet się nie odwracając. Sobie znanym sposobem wyczuła, że nie jest sama.<br />
- <i>Wiedziałam, że to powiesz</i> - mruknęła Zabójczyni. Stawała już kiedyś do walki z Nienawiścią i były to chwile jej życia, o których wolałaby zapomnieć. Odetchnęła powoli i zerknęła na swoją siostrę. Śpioszek, przerywając dla zaczerpnięcia powietrza, recytowała monotonną inkantację. Trzęsła się przy tym, pociła mocno. Nagła gorączka pożarła ją w całości, wypromieniowując ciepło z każdego fragmentu skóry. Wyglądała, jakby miała wkrótce umrzeć, chociaż nie było ku temu jasnego powodu.<br />
Uparciuch powolnym ruchem zsunęła rozgorączkowaną rękę z szyi i sięgnęła po miecz, niezmiennie tkwiący w pokrowcu przytroczonym do pasa. Popatrzyła wyczekująco. Nie miały przecież żadnego innego wyjścia z tej sytuacji. Zabójczyni potaknęła. Delikatnie usadziła siostrzyczkę na ziemi. Sięgnęła pod spódnicę i w jej dłoniach pojawiły się dwa, nieco zakrzywione, noże.<br />
Mol opuściła rękę. Uwolniony, ogłuszający ryk, niczym wycie setek basowych, kruszących rzeczywistość trąb, obwieścił początek piekła.<br />
<br />
<br />
Bardzo starając się nie zwracać uwagi na odgłosy nierównej walki, Mol uklękła przy Śpioszku, dysząc ciężko. Wytworzenie tak nieprzenikalnej ściany stanowiło ogromne obciążenie dla tego prostego, śmiertelnego przecież, ciała. Z tego być może powodu, częściowo też kierowana pośpiechem i tłumionymi w sercu emocjami, wymierzyła półżywej dziewczynie policzek. Jedynym, co potrzebowała, to kilka sekund jej uwagi.<br />
- <i>Nie zdołasz zakończyć swojego zaklęcia. Stworzyłaś nowy świat, ale nie możesz wymazać tego. Jeszcze nie teraz. Dlatego przeniosę cię tam samą. Musisz się spieszyć. Nie powstrzymamy jej na długo.</i> - Wyrzuciła z siebie to, co najważniejsze, usilnie przeszukując myśli na wypadek, gdyby o czymś zapomniała. Poczuła, jak Śpioszkowa dłoń łapie jej rękaw.<br />
- <i>Nie pozwól, by ktokolwiek... by ktokolwiek zginął...</i><br />
Zza potoku łez nie było już widać pięknych, wypełnionych ciepłem, oczu.<br />
- <i>Nie pozwolę</i> - odrzekła Mol.<br />
Śpioszek zniknęła.<br />
<br />Aairriahttp://www.blogger.com/profile/15904170051932437170noreply@blogger.comtag:blogger.com,1999:blog-1718277738057852671.post-10466960639503213512013-04-01T01:17:00.001-07:002013-04-01T01:17:54.026-07:00Klątwa Czupryny, część drugaKocurem miotała niepewność. Wiele czasu minęło nim natrafił na odpowiedni trop, który przywiódł go tu, do zapomnianego miasteczka pośród bezkresnych pól i lasów. Tląca się jeszcze nadzieja, nieczęsto karmiona, z desperacją umierającego popychała do działania.<br />
Pytał więc, węszył, ciągał za języki i wkradał się w łaski. Posada nauczyciela stanowiła znakomity pretekst do wciskania nosa w cudze sprawy i odgrzebywania dawno w kopce wciśniętych historii. W krótkim dość czasie poznał wszystkich mieszkańców z wielkiego bliska. Wiedział, że Pani Kapitan rodzice spłonęli w pożarze domu, którego osmalone, kamienne resztki zarastają mchem niedaleko budynku szkoły. Półgłosem zdradzono mu opowieść o chłopcu, co to obsypywał popiołem wszystkie dziewczęta, zapowiadając krzykiem nadchodzącą zagładę. Widział własnymi oczami wełnianą kukłę, z którą pani Kłębek urządza pogawędki, uosabiając ze swoim zmarłym małżonkiem.<br />
Jako ostatnią poznał tajemnicę starego domu w lesie oraz strachu tutejszych przed ciemnością. Przeczuwał koniec poszukiwań.<br />
<br />
<br />
Siedzieli w trójkę przy stole, zatopieni w rozmyślaniach i zastygli w wyczekiwaniu. Mol milcząco układała sobie w głowie okruchy teraźniejszości, nieco rozkojarzona absolutną pustką, jaka biła ze znudzonego oblicza Złośnicy. Ta z kolei uskuteczniała bierne zawalanie swą osobą dwóch krzeseł i popatrywanie na Kocura, który wyraźnie padł ofiarą potężnej rozterki. Puszczenie tej wampirzycy samej, czy to na pewno był dobry pomysł? Co będzie, jeśli cel jego poszukiwań jest w tamtym domu, a ona zniszczy, zaprzepaści szansę? Zbyt późno już na powrót, na zmianę wybranej drogi.<br />
Ogniste wydarzenia w niewielkim stopniu zaznaczyły swą obecność w domu Śpioszka, usadzonym na dalekim skraju miasteczka. Dopiero prędkie kroki, odgłos kojarzący się z łkaniem, zburzyły ciszę wieczoru. Kocur wstał dość gwałtownie.<br />
- <i>Zaczekajcie tu, sprawdzę czy wszystko w porządku</i> - rzucił. Jedna potaknęła, druga wzruszyła ramionami. Cóż złego miałoby się dziać w takim miejscu, o takiej porze?<br />
Wyszedł, wybiegł właściwie, na podwórze osnute szarawą mgłą, którą po chwili ledwie zidentyfikował jako dym. Skąd on, co wydarzyło się przez minione ledwie godziny? Podbiegł w kierunku odgłosów słyszanych wcześniej. Było dość ciemno. Niewiele latarni i lampionów sięgało światłem w tę okolicę. Odległe pokrzykiwania wron zakłócały ciszę.<br />
Ujrzał ją w momencie, gdy upadła na ziemię. Mała, zaniedbana, zakrwawiona i znacząco poturbowana dziewczynka. Bez zawahania znalazł się przy niej, podniósł na nogi i odgarnął brudne włosy z twarzy.<br />
- <i>Poduszka...!</i> - wydusił. - <i>A więc tu byłaś cały ten czas.</i><br />
Zwężone źrenice popatrywały na niego bez oznak zrozumienia. Kocur się tym nie przejął. Przytulił małą istotę.<br />
- <i>Odsuń się od niej.</i> - Głos wypełniony w równej mierze siłą, co zmęczeniem, przerwał zasłony snującej się, wieczornej ciszy. Nawet położony blisko las milczał. Wrony zamilkły. Być może znalazły sobie ofiarę, która zapełni ich gardła? Czupryna przeszła jeszcze kilka kroków i stanęła tuż obok rozgrywającej się właśnie, groteskowej sceny. Ściskany w dłoni sztylet drgnął, niczym łakomy mordu drapieżnik.<br />
- <i>Nie... nie rozumiesz! To jest moja siostra! Szukałem jej tak długo...!</i> - Kocur wybuchł, wysypał z siebie tłumaczenia, wyraźnie przekonany o ich słuszności. Popchnął dziewczynkę za siebie, zasłonił ją. Chciał powiedzieć coś jeszcze, być może deklarować chęć obrony. Zbyt późno już na to. Czas uciekał nieubłaganie, oddalał się, zdegustowany rzeczywistością, którą zmuszony jest oglądać. Ostrze małego nożyka rozdarło plecy, co to za tarczę służyć miały, wprost ku sercu. Kocur opadł na kolana. Krew buchnęła z rany niczym pęd nowego życia, ale tylko na chwilę. Dziewczynka przylgnęła ustami, łapczywie połykając, nieprzyjemnie dosłownym mlaskaniem wchłaniając siłę do życia. Nawet, gdy drżące od bólu, stękające w agonii ciało osunęło się na ziemię, spijała dalej, przycupnięta niczym wygłodniałe zwierzę. Czupryna nie czekała dłużej. Cięła zapamiętale, ruch za ruchem zmuszała wymęczone mięśnie do morderczych zamachów. Przestała dopiero, gdy żar gwałtownych płomieni odepchnął ją na bok.<br />
Osunęła się bezwładnie. Dosyć już. Zabiła wszystkie. Jej kości, jej skóra krzyczały z bólu. Płaty zakrzepłej i plamy świeżej krwi otumaniały zapachem, wykrzywiały smakiem. Klęczała bez ruchu, pustym wzrokiem gapiąc się na przypalone zwłoki Kocura. Ciekawe, czy Czaszka będzie z niej dumna. Dokonało się przecież wszystko, czego pragnęła.<br />
Nie. Jeszcze nie dosyć.<br />
Kilka kroków dalej, zasłonięte mgłą, czyjeś palce zwinęły się w pięść.<br />
<br />Aairriahttp://www.blogger.com/profile/15904170051932437170noreply@blogger.comtag:blogger.com,1999:blog-1718277738057852671.post-82451224715588303112013-03-10T12:13:00.002-07:002013-03-10T12:13:52.988-07:00Klątwa Czupryny, część pierwsza<i>Krew i popiół.</i><br />
<br />
Spomiędzy zduszonych, ale wciąż obecnych, płomieni, przez wyrwę, którą Uparciuch sporządziła wcześniej desperackim kopniakiem w ścianie budynku, wyłoniła się z wolna, niepewnie, drobna istota. Mała dziewczynka o długich, mocno przybrudzonych włosach, ubrana w połataną i pozaszywaną, starą sukienkę, zakrywała dłońmi oczy. Cała jej filigranowa figura dygotała wyraźnie, spod palców dało się zobaczyć usmoloną twarz, poznaczoną korytami świeżych łez. Oddychała prędko. Wykrzywiała usta w grymasie bólu. Uważne spojrzenie mogło wychwycić siniaki i rozcięcia na odsłoniętych fragmentach ciała.<br />
Scena była zbyt nagła i krótka, by ktokolwiek zdołał zareagować. Za dziewczynką coś się poruszyło, w ciemności wieczoru i za blaskiem dogasających płomieni był ktoś jeszcze. Okrwawiona dłoń, ściskająca pokryty krwią, okazały sztylet, powędrowała z cienia prosto do szyi małej istoty, która nie miała szans na obronę. Ostrze przerwało skórę. W towarzystwie nieprzyjemnego dźwięku rozrywanych tkanek wtopiło się głęboko w gardło. Słyszalne wcielenie cierpienia, straszliwy krzyk, który miał rozbrzmieć w uszach i umysłach wszystkich obserwatorów tej sceny, ugrzązł we wzbierającym potoku krwi, bulgocząc i bryzgając gwałcił zmysł wzroku zamiast słuchu. A kiedy już sądzić by można, że okrucieństwo zakończyło przedstawienie, dziewczynkę otoczyły płomienie tak jasne, gwałtowne i potężne, iż okoliczne zgliszcza podchwyciły go, rozpalały się na nowo. Samospalenie, gniewny zamach natury na wampirzą długowieczność, dokonało się przy akompaniamencie wrzasków przerażenia i tupotu kroków ludzi, uciekających biegiem we wszystkich kierunkach, byle dalej od tego miejsca.<br />
Szczęśliwi ci, co uciekli. Nie musieli widzieć osoby, która wyłoniła się z cienia, rozdeptując dogasające, otoczone popiołem, szczątki.<br />
Czupryna odziana była w szkarłat. Miejscami zastygły, częściowo płynący, oblekał porwaną sukienkę, obklejał odsłonięte części ciała. Zakrywał dłonie, włosy, usta. Wymieszany z brudem i trupim prochem, dymił powolnymi, gęstymi, szarymi smugami. Spod niego wyzierały rany, rozcięcia i stłuczenia, wspomnienia bezlitosnej walki. Rękę, która ściskała sztylet, miała mocno poparzoną. Szeroko otwartymi oczami wodziła wokół, zahipnotyzowanym jakby wzrokiem lustrowała pozostałe na miejscu osoby. Rozwarte dla ciężkiego, zmęczonego oddechu usta odsłaniały wydłużone kły.<br />
- <i>W...Wampir! Ona jest wampirem!</i> - rozległy się przestraszone, drżące głosy.<br />
- <i>Ona nie boi się światła!</i> - dołączyły do nich inne, przerażone bardziej jeszcze faktem, który oznajmiały.<br />
Czupryna nie słuchała. Zignorowała ostrożne szurnięcia i szepty tych, którzy próbowali schować się gdzieś, uciec bez prowokowania stojącego przed nimi monstrum. Jej wzrok, krążąc po twarzach, przerwał wędrówkę na Śpioszku. Dwa spojrzenia spotkały się, splotły na chwilę.<br />
- <i>Jeszcze... jedna</i> - wyszeptały zaplamione krwią usta. Odwróciła wzrok. Krzywiąc się z wysiłku, powolnym krokiem, odeszła ku dalszej części miasteczka.<br />
Śpioszek trwała dalej, zastygnięta w spojrzeniu sprzed chwili. Ktoś coś do niej powiedział, ktoś potrząsnął ramieniem. To nie było ważne. Wspomnienie przeszywającego, pustego bólu, które wlało się jej niczym gorące, płynne żelazo, przez oczy do serca, nie pozwalało ruszyć z miejsca. Pojedyncza łza spłynęła po policzku.<br />
Wejrzała w głąb cienia, w trzewia straszliwej klątwy, która za każdym swym objawieniem żądała więcej krwi, więcej cierpienia. Klątwy, którą własnoręcznie stworzyła.<br />
<br />Aairriahttp://www.blogger.com/profile/15904170051932437170noreply@blogger.comtag:blogger.com,1999:blog-1718277738057852671.post-62744581074554784482013-03-07T04:16:00.001-08:002013-03-07T04:16:30.827-08:00Letnia drzemkaNiebo wyglądało jak jezioro, w które ktoś wylał buteleczkę atramentu. Czerń wieczoru rozsnuwała swe wijące kończyny, niszcząc ciepło i jasność słońca, zastępując je nicością, upstrzoną nierealnymi, połyskującymi klejnotami. Mroku dopełniała armia wron, z wrzaskiem krążąca nad miasteczkiem, obsiadająca drzewa i liny, na których pozawieszano lampiony. Obserwowały wijący się pośrodku zabudowań kłąb ognia, cierpliwie, nieubłaganie oczekując dalszych wydarzeń tego dnia.<br />
Uparciuch siłą woli wyrwała się z otępiałego zapatrzenia w płomienie. Wrażenie, że w podobny sposób spopiela ją od środka paraliżujący strach odepchnęła na granicę świadomości. Trzeba działać, zanim odnajdzie drogę powrotną.<br />
- <i>Pierwszy, zorganizuj dwa wiadra wody. Zimnej.</i> - Strażnika, który nosił takie imię, wymiotło z tłumu. Pani Kapitan rozporządzała dalej. - <i>Łysy, znajdź pana Ziółko, niech przyniesie nieco maści na oparzenia, co ją tak zachwalał. Przekonamy się ile jest warta.</i> - Właściciel wcale bujnej burzy włosów zasalutował i, uważnym wzrokiem, zajął się lustrowaniem twarzy zebranych.<br />
Minęło kilkanaście sekund napiętego oczekiwania na kolejne rozkazy.<br />
- <i>Ja się wcale nie boję!</i> - poinformowała Uparciuch stojącego najbliżej strażnika, który gorliwie potaknął. Oczywiście, że się nie bała, skoro zaraz po tych słowach kopniakiem zdemolowała zawalające przejście, zwęglone szczątki i wbiegła w ścianę płomieni.<br />
Wielka sala na parterze przypominała tor przeszkód, co chwilę dopełniany spadającymi z sufitu, w towarzystwie eksplozji iskier, fragmentami budynku. Ogniste zasłony skutecznie ograniczały widoczność, a drżące, palące powietrze skracało, i tak już bolesny, oddech. Każdy ruch był równie trudny, co ryzykowny.<br />
Rozpaczliwie zamaszyste cięcia mieczem pomagały kluczyć między kopcącymi stosami żaru, oczyszczać i tak już wąską ścieżkę. Czas mijał nieubłaganie, destrukcja wokół postępowała bez cienia nawet zawahania - w przeciwieństwie do Uparciucha, która myślała intensywnie nad każdym krokiem. A jednak, w końcu, ukazał się zmęczonym, wysuszonym oczom cel przedsięwzięcia.<br />
Dwa skulone, przyciśnięte do siebie, ludzkie kształty majaczyły u stóp schodów, które kiedyś prowadziły na piętro. Nie poruszały się, ale też ich kolorystyka, daleka od czerni, sugerowała wciąż trwające życie. Pani Kapitan spróbowała nie dopuszczać do siebie jakichkolwiek myśli. Z większym znacznie zapałem ruszyła z miejsca, podbiegła do niedoszłych ofiar i szarpnięciem za ramię poderwała je na nogi.<br />
- <i>Trochę tu za gorąco na letnią drzemkę, nie uważacie?</i> - mruknęła, próbując bezskutecznie ocucić wysuwające się z rąk ciała. Strop, a właściwie jego dalekie wspomnienie, groził zawaleniem w każdej chwili. Nie było szansy, by zdołały wszystkie wrócić dotychczasową drogą. Nie miały jak uciec...<br />
Z boku dawnej ściany budynku, wśród drzew, rozległ się głośny trzask, zaraz po nim krzyk. W tym samym momencie dach wyzionął ducha, a jego szczątki opadły, z nieprzyjemnym chrupnięciem i trzaskiem iskier oznajmiając śmierć Domu Zgromadzeń. Ogień uspokoił się jakby troszeczkę, a przestraszone głosy ustąpiły miejsca zmartwionym i zaciekawionym. Kilkanaście osób, głównie strażników, okrążyło pogorzelisko. Pierwsza na miejscu okazała się być Śpioszek, która padła na kolana przy nieprzytomnej Róży, ostrożnie sprawdziła oddech i tętno, by wreszcie przytulić ją mocno i ucałować w czoło. Kobieta w czerwonej bluzce, chluśnięta w twarz lodowatą wodą, po dłuższej chwili stłumionego kasłania i wykrztuszania okruchów węgla, podeszła chwiejnym krokiem. Wahała się kilka sekund, ale ostatecznie pogłaskała po włosach dziewczę, które prawie zdołała ocalić. Zaraz potem też zaczęła z zakłopotaniem kręcić głową w odpowiedzi na podziękowania za ratunek. <br />
- <i>Ależ to był żaden kłopot!</i> - tłumaczyła uparcie.<br />
Śpioszek, po wykonaniu kilku pokłonów do samej ziemi, utkwiła zmartwione spojrzenie w poparzonej, lekko zakrwawionej, lewej dłoni kobiety. To pewnie efekt walki z jakąś przeszkodą, bez zważania na ogień i ostre krawędzie.<br />
- <i>Po tym chyba zostaną ślady</i> - powiedziała cicho.<br />
Kobieta spojrzała na rany ze zdumieniem, jakby dopiero teraz uświadomiła sobie ich istnienie. Zaśmiała się. - <i>No tak. Może będę musiała do końca życia nosić rękawiczki...</i><br />
Nagle, bezlitośnie przerywając chwilę spokoju, gdzieś z okolic dalszego rogu tlących się i dymiących szczątków budowli, zabrzmiał krzyk, potem płacz. Bez żadnych wątpliwości był to płacz dziecka.<br />
<br />Aairriahttp://www.blogger.com/profile/15904170051932437170noreply@blogger.comtag:blogger.com,1999:blog-1718277738057852671.post-57260154472349981762013-02-24T08:01:00.000-08:002013-02-24T08:15:33.494-08:00Katharsis<i>Potok łez to tak banalny sposób wyrażania uczuć. Po równo nadużywają go ludzie w sytuacjach prostych, niefortunnych i niewiele znaczących, co w chwilach nienazywalnej, rozszarpującej duszę rozpaczy. Płaczą przez drobne kłótnie, wzruszające przeżycia, smutne wydarzenia, niewygody i niezręczności, wstydy i bezsilności. Płaczą, gdy czarna dziura w sercu osiągnie potęgę tak wielką, że zacznie pochłaniać wszystko dokoła.</i><br />
<i>Brama między miłością, a nienawiścią zbudowana jest z łez właśnie.</i><br />
<i>Droga z ogrodu zwanego człowieczeństwem ku reszcie świata zbudowana jest z łez właśnie.</i><br />
<br />
Róży brakło już sił. Płakała godzinę, może dwie. Może to mniej nawet było? Oczy wydawały z siebie piekący, tępy ból. Myśli skręcały się i wyginały w przedziwne kształty. Miała wrażenie, że wygrała jakąś walkę, że, skąpana w szkarłacie pokonanych, odnalazła sposób na powrót do domu. Czuła się lżejsza.<br />
Otępiały umysł z wolna, niczym stara, parowa lokomotywa, ruszał z miejsca. Próbował ogarnąć, zrozumieć, zaakceptować. Zadawał kłopotliwe pytania, niewiele podsuwał odpowiedzi. Kiedyś, dawno temu, Śpioszek zrobiła chyba coś złego i zamieniła świat pełen ludzi w świat pełen cieni. Od tamtej pory próbuje doprowadzić każdy z nich do należnego mu przeznaczenia, a jeśli coś pójdzie nie tak... rekonstruuje całość? Róża czuła narastający ból głowy, gdy starała się poskładać tę surrealistyczną układankę w całość. Ciągle brakowało elementów, by chociaż fragment ujrzeć, objąć umysłem. Z niemałym zdziwieniem jednak zauważyła, iż nabrała absolutnego przekonania do prawdziwości tej całej metafizyki. Zapewne oszalała gdzieś w międzyczasie.<br />
Zastanawiała się właśnie, bezwiednie badając stan swojej festiwalowej sukni, nad miejscem Mola w tym wszystkim, gdy poczuła dym. Szare kłęby - nie zauważyła ich od razu - ostrożnie wpływały do pokoju przez szpary w drzwiach i ścianach. Powietrze, suche i ciepłe, drżało nieznacznie. Gdzieś na zewnątrz, na dole, ktoś zawołał donośnie i alarmująco. Róża przestała mieć wątpliwości. Przytomnie złapała porzucony na łóżku ręcznik, oplotła go wokół dłoni i sięgnęła do drzwi. Klamka, zgodnie z przypuszczeniem, była gorąca, ale ustąpiła pod naciskiem. Z korytarza natychmiast buchnął snop iskier, a gdzieś z góry, z nieprzyjemnym trzaśnięciem, spadła zwęglona w połowie belka. Stary, drewniany budynek ustępował płomieniom aż nazbyt łatwo. Róża cofnęła się prędko, poszukała wzrokiem drogi ucieczki. Okno! Mimo duszącego dymu, który gryzł w oczy i gardło, zdecydowanym ruchem odepchnęła belkę, blokującą okiennice. Przerdzewiałe zawiasy ustąpiły z oporami. Na próżno. Zablokowane z zewnątrz deskami, skrzętnie zabite wedle odwiecznych reguł, ustalonych dla nieużywanych pomieszczeń w starych, niewiele używanych domach, okno nie zechciało wypuścić jej ze śmiertelnej pułapki. Stuknęła w nie pięścią ze złości. Chciała krzyknąć, zawołać pomoc, ale z ust wydobył się jej tylko niewyraźny skrzek, po którym zaczęła mocno kasłać. Gardło miała jakby wypełnione popiołem. Powstrzymując zawroty głowy, rozejrzała się raz jeszcze. Na stoliku tkwiła, opróżniona w ponad połowie, buteleczka z wodą ze studni. Złapała ją Róża, powstrzymując drżenie rąk wypiła odrobinę, krztusząc się przy tym. Resztę wylała na ręcznik, przytknęła go sobie do ust i zastygła, zwinięta w kłębek, na podłodze. Nie miała sił, ani czasu, na łzy. Zacisnęła tylko mocno powieki i postarała się pomyśleć o czymś przyjemnym.<br />
<br />
<br />
Płomienie zaczynały już obejmować Dom Zgromadzeń z zewnątrz, gdy wśród zebranych wokół mieszkańców rozgorzały dyskusje. Czy był ktoś w środku? Czy warto zużywać wodę na akcję gaśniczą? Czy wiatr nie przeniesie przypadkiem iskier na sąsiednie budynki? Ostatecznie postanowiono zostawić sprawy swojemu losowi. Z ogniem rywalizować trudno, gdy chodzi tylko o stertę skrzypiących desek.<br />
Jako jedna z ostatnich zjawiła się Uparciuch, a zaraz za nią przybiegło kilku strażników. Od razu pojawiły się głosy, że któryś widział, jak dziewczę, te co niedawno przybyło, wchodziło do budynku. Po około minucie potakiwań, upewnień i zakłopotanych mruknięć ustalono, że owszem - ktoś tam jest, w środku, pośród tego całego ognia. Pani Kapitan zbladła. Ktoś zaczął omawiać możliwą akcję ratunkową. Wiele było zrezygnowanego kręcenia głową. Wreszcie przed zgromadzenie wysunęła się drobna, około trzydziestoletnia, kobieta w czerwonej bluzce i ciasnych, brunatnych spodniach. Obrzuciła potępiającym spojrzeniem pozostałych, po czym zdecydowanym krokiem, ignorując ścigające ją okrzyki, zniknęła w buchającym dymem otworze, który kiedyś pełnił rolę drzwi.Aairriahttp://www.blogger.com/profile/15904170051932437170noreply@blogger.comtag:blogger.com,1999:blog-1718277738057852671.post-37620520801888350852013-02-17T03:25:00.000-08:002013-02-17T03:25:27.359-08:00Objawienia, część piąta, ostatniaW progu drzwi ukazał się podstarzały mężczyzna. Zdziwiony, podstarzały mężczyzna. Nie spodziewał się odwiedzin, a już z pewnością nie Śpioszka w towarzystwie nieznajomej, młodej panienki. Przerażonej, nieznajomej, młodej panienki. Wyglądała, jakby ducha ujrzała.<br />
Zaprosił do środka, oczywiście. Śpioszek odmówiła grzecznie i czmychnęła, jak to ma w zwyczaju, gdy chce uniknąć pytań i tłumaczeń.<br />
Zostali we dwoje, w krępującej ciszy, którą przerwały z początku przeprosiny, że nie ma czym poczęstować gościa. <br />
Nieznajoma panienka, zestresowana niemożliwie, miała wyraźny kłopot z bezpośrednimi spojrzeniami. Mężczyzna uśmiechnął się lekko. Była dość podobna do niej, gdy tak już przyjrzał się uważniej. Może jednak z duchem jest tu coś na rzeczy?<br />
- <i>Co panienkę sprowadza do naszego miasteczka?</i> - zagaił łagodnym głosem.<br />
- <i>Ja tylko...</i> - wydusiła z trudem, w panice szukając dobrego wyjaśnienia. Widać było jej starania jak na dłoni. - <i>Towarzyszę w podróży.</i><br />
- <i>To bardzo odpowiedzialna rola.</i> - Uśmiechnął się nieco odważniej. Podejrzenie z wolna przekształcało swą niekształtną formę w, zupełnie absurdalną, pewność. To był ten dzień, na który czekał od wielu, wielu lat. - <i>A powiadają, że spadła panienka, wraz z pozostałymi, z nieba.</i><br />
- <i>To nieprawda oczywiście!</i> - Róża zaprzeczyła nieco zbyt prędko, by zabrzmiało to wiarygodnie. Trzęsła się cała, dygotała w środku wypełniona mieszanką strachu i niedowierzania. Nie była zupełnie pewna dlaczego tu przyszła. Miała nieprzyjemne przeczucie, że zaciągnęło ją w to miejsce poczucie winy, którego nie potrafiła się pozbyć. Ogromne, gęste, przelewające truciznę z pokładów pamięci, przez gardło, do serca.<br />
Mężczyzna westchnął cicho. Potem wziął głęboki wdech. Mimo pozornego spokoju na obliczu zestresowany był wcale nie mniej. Przyrdzewiały, starczy instynkt podpowiadał jednak, że drugiej szansy nie otrzyma już w życiu.<br />
Pomilczeli tak jeszcze przez chwilę, aż determinacja wygrała z barierą metafizyczności.<br />
- <i>Wiele, wiele lat temu miałem córkę, wspaniałe dziewczę, które wyrządziło wiele złego, choć nie z własnej woli. Straciłem ją wtedy bezpowrotnie. Trapiło mnie niezmiernie uczucie, iż nie zdążyłem powiedzieć jej rzeczy, które były najważniejsze.</i> - Mężczyzna przerwał, odchrząknął i utkwił spojrzenie w oczach nieznajomej. - <i>Powiedziano mi później, że kiedyś, pewnego dnia, odwiedzi mnie duch i dostanę szansę spełnienia swego życzenia. Moja córeczka... zawsze była dla mnie darem z niebios, ukochanym skarbem. Wybaczam jej wszystko.</i><br />
Róża zerwała się z miejsca. Po sekundzie zawahania dygnęła, bąknęła, że bardzo przeprasza, ale musi już iść, że naprawdę bardzo przeprasza. Wybiegła z tego domu, na oślep przed siebie, byle dalej. Kilka skrytych łez rozpłynęło się w powietrzu tuż za nią.<br />
Mężczyzna odetchnął. Niewysłowiona ulga odmalowała się na jego twarzy, lata siły i wiary powoli opuściły ciało.<br />
Śpioszek, stojąca pod ścianą za rogiem domu, potaknęła sama do siebie i uśmiechnęła się.<br />
<br />
<br />
Drzwi ustąpiły przy akompaniamencie przeszywającego wnętrzności zgrzytu. Odrapane, wysuszone drewno, z którego były w większości wykonane, przypominało kamień, chroniony przed skruszeniem przez czarne, żelazne ramy.<br />
Tutaj, w samym środku lasu, brakowało podmuchów wiatru. Strumienie światła, kiedyś może obecne, nie potrafiły teraz przebić gęstych koron drzew. Powietrze, niczym mgielna zasłona, unosiło pył i inne okruchy w górę, nigdy już nie pozwalając im opaść. Czas nie miał władzy w tym miejscu.<br />
Za drzwiami oczom ukazywała się wielka sala, z szerokimi, wijącymi się w górę schodami, z wysokimi, brudnymi oknami, kiedyś wypełniona zdobnymi meblami, dywanami, obrazami - teraz jedynie gruzem, stęchlizną, fragmentami dawnej świetności.<br />
Mimo dotykalnego niemal mroku pomieszczenia dojrzeć dało się niewielki, rzeźbiony stolik, tkwiący u podnóża pary przeciwległych do siebie schodów. Wokół niego... Czupryna postąpiła kilka kroków do przodu i wtedy dopiero poczuła, a po chwili rozszyfrowała oczami kształty, które wypełniały niewielką wnękę między podnóżem drewnianych stopni. Ludzkie ciała. Rozkładające się bardzo powoli, prawie zmumifikowane, pozbawione wszelkiej wilgotności kłęby mięsa i kości. Nie było ich wiele, ale nawet widok i zapach jednego tylko wystarczał, by spowodować zawroty głowy.<br />
Jak to dobrze, że nie zgodziła się, by ktokolwiek jej towarzyszył.<br />
Naprawdę wiele uporu trzeba było, by podejść bliżej jeszcze, ale tego Czupryna miała pod dostatkiem. Powstrzymując siłą woli reakcje żołądka dobrnęła do stolika, na którym leżał niemały, bogato zdobiony, stary sztylet. Tuż obok zaś czaszka, ludzka czaszka, zszarzała od kurzu i zapomnienia. Niczym na ołtarzu niezrozumiałej religii, otoczona zarżniętymi przez wiernych obrzędowymi zwierzętami, górowała nad zepsuciem, wyznaczała centrum tego miejsca, stanowiła pomnik ku pamięci dawnej pani domu.<br />
Czupryna wysunęła zza dekoltu sukienki kwiat Chryzantemy, który odnalazła przy ścieżce. Pojedynczy, przygnieciony, zupełnie martwy - tak idealnie pasował. Ułożyła go w miejscu sztyletu i posłała zakochanej parze przygaszony uśmiech.<br />
Czaszka i jej Chryzantema musiały być razem, nawet jeśli nigdy się nie spotkały, nawet po śmierci. Próbowała to kiedyś zmieniać, podejmowała walkę, miewała nadzieję. Wszystko na próżno.<br />
Teraz pozostało dopełnić obietnicy, którą przyjęła wraz ze śladami na szyi.<br />
Ciche kroki przekroczyły granicę niesłyszalności i popłynęły pogłosem po ścianach sali. Chichoty, skomlenia, syki zastępowały słowa ludzkiego języka, na który nie było tu miejsca. Drobne istoty, jedna po drugiej, pojawiły się na szczycie schodów. Miały nie więcej, niż trzynaście lat, ubrane w szmaty, wychudzone i brudne. Każda, bez wyjątku, szczerzyła zęby w uśmiechu.Aairriahttp://www.blogger.com/profile/15904170051932437170noreply@blogger.comtag:blogger.com,1999:blog-1718277738057852671.post-52888323627617077592013-02-10T10:56:00.001-08:002013-02-10T10:56:14.706-08:00Objawienia, część czwarta<i>Przyszłość zobaczyć jest łatwo.</i><br />
<i>Chwila po chwili wpływa nam w zasięg spojrzenia niczym spragnione uwagi dziewczę.</i><br />
<i>Uśmiecha się, wskazuje kierunek, ciągnie za rękę.</i><br />
<i>Płacze, gdy wszyscy, absolutnie wszyscy, omijają wzrokiem miejsce, gdzie stoi.</i><br />
<br />
<br />
Kocur patrzył. Zupełnie jakby Złośnica urok jaki rzuciła, nie mógł oderwać od niej wzroku.<br />
Sytuacja prędko przeradzała się w krępującą.<br />
Mol z początku poczuła zaniepokojenie, metaliczny posmak ciężaru rzeczywistości. Potem zrobiło się jej niedobrze.<br />
Znowu panowała cisza. Minuta za minutą czas wysączał krew z przyszłości i przelewał ją, niczym ołów, prosto w teraźniejszość. Tuż za granicą widzenia kłębiły się obrazy, niebyłe wspomnienia, echa wyborów dokonanych i nienarodzonych jeszcze.<br />
Dopiero Śpioszek zburzyła bezgłos. Nieomal złoskotała się ze schodów na widok ukochanego. Bez cienia zawahania, bezgranicznie oddana przydzielonej sobie roli, podbiegła do Kocura i dygnęła.<br />
- <i>Dzień dobry</i> - odparł prędko, a po kilku sekundach dopiero zdołał uwolnić spojrzenie od zaklęcia. Uśmiechnął się nawet. - <i>Dzień dobry Śpioszku. Sporo dziś u ciebie gości.</i><br />
- <i>To moje przyjaciółki. Z bardzo daleka. Złośnica, Mol, Czupryna i Róża. </i><br />
- <i>Rozumiem.</i> - Pomasował sobie szyję. Złośnica ani nie wyglądała, ani nie była lekka jak piórko. Spojrzenie jego wróciło do sprawczyni spektakularnego przywitania. - <i>Czy my się na pewno nie znamy?</i><br />
- <i>Przed chwilą zostaliśmy sobie przedstawieni, głupku</i> - Złośnica burknęła niechętnie. Chyba nadal wyrzucała sobie brak panowania nad emocjami. Serca, z nieznanych sobie powodów, wciąż nie zdołała uspokoić.<br />
Kocur zrobił zakłopotaną minę. - <i>Mógłbym przysiąc, że skądś...</i><br />
- <i>Może napijesz się z nami herbatki?</i> - przerwała mocnym głosem, milcząca dotąd, Czupryna. Nawet nieco zbyt mocnym. Zabrzmiało to jak rozkaz. Podkreślony szerokim, wampirzym uśmiechem. Naprawdę trudno się takiemu oprzeć. Kocur usłuchał, wybrał sobie najbliższe krzesło i, na wpół przerażony, na wpół zaciekawiony, spojrzał na Śpioszka pytająco. W odpowiedzi znów otrzymał, tym razem uspokajający, uśmiech.<br />
Kolejna, świeża porcja naparu, pochodzenia wyraźnie korzennego, trafiła na stolik. Usiedli wszyscy razem. Za oknem leniwymi krokami nadchodziło południe. Z rzadka przechodził ktoś nieopodal, niespiesznie i bez hałasu, w skupieniu nad własnymi interesami. Dało się za to słyszeć ptaki, szum listowia. Ciepłe, letnie światło upewniało w poczuciu bezpieczeństwa.<br />
- <i>Chciałabym dowiedzieć się czegoś o nocnych rozrywkach, które tu macie. Takich wśród pól i łąk</i> - powiedziała Czupryna. Zdeterminowanym wzrokiem oraz nagłą rozmownością zapewniła sobie ciszę i uwagę obecnych.<br />
- <i>Skąd pomysł, że wiedziałbym coś o tym?</i> - Kocur próbował się bronić.<br />
- <i>Jesteś nauczycielem, wiesz na pewno.</i><br />
- <i>Jakim cudem... No tak, na pewno Śpioszek wam o mnie opowiadała.</i><br />
- <i>Oczywiście, tak było</i> - zapewniła go Czupryna. - <i>Słucham więc.</i><br />
Nie tylko ona słuchała. Dotąd zajęte swoimi sprawami, dziewczęta odkryły, że wcale chętnie również dowiedziałyby się czegoś o tym miejscu. Wspomnienia nocnej bieganiny, cichych kroków, szeptów, śmiechów powróciły z nową mocą.<br />
Kocur westchnął ciężko.<br />
- <i>To jest krępująca sprawa. Niełatwo od miejscowych wydostać takie informacje. Mi samemu zajęło to dobrych kilka miesięcy.</i> - Przerwał i powiódł wzrokiem po czterech nastoletnich pięknościach, jakże różnych od siebie. Zatrzymał się na właścicielce tego domu, wiele lat starszej od nich, niepozornie pięknej kobiecie, której, był o tym przekonany, miał zamiar poświęcić resztę życia. Teraz jednak... dziwne ukłucie w sercu zakłóciło pewność. Nagła wątpliwość zatruła czystość, klarowność postanowienia. Myśli, jeszcze podświadome, biegły nowym torem, bez żadnej kontroli. - <i>Przynajmniej kilka dziesiątek wiosen temu żyła niedaleko stąd kobieta przedziwnej urody. Wydawała się nie starzeć zupełnie. Z roku na rok kwitnęła młodym pięknem, gdy dla ludzi w miasteczku czas bezlitosny był jak zawsze. Mieszkała w dużym, bogatym domu pośród lasu. Powiadają, że to spadek. Powiadają, że wiele skarbów kryła w pokojach. Nigdy tych wieści nie sprawdzono. - </i>Upił łyk herbaty i kontynuował, przygnieciony pożądającymi spojrzeniami.<i> - Miała ponoć trudny charakter, ale nigdy nikomu krzywdy nie wyrządziła. Prowadziła na parterze swojego domostwa szkołę dla młodych dziewcząt, o które dbała bardzo. Przyjmowała do siebie sieroty, pomagała tym uboższym. W końcu zaczęto mówić o tamtym domu jako o sierocińcu. Wszyscy byli zadowoleni. Znalazła sobie nawet ukochanego, cichego i statecznego miejscowego lekarza. Wtedy stało się coś strasznego...</i><br />
Róża jęknęła cicho z zachwytu. Uwielbiała historie o życiowych perypetiach i chyba nie ona jedna, bo od zasłuchanego skupienia aż gęstniało powietrze. Czupryna swoim życzeniem zdecydowanie wyraziła potrzebę wszystkich.<br />
- <i>Ponoć w noc przed ślubem, jako wyraz pełni swojego uczucia, postanowiła wyznać ukochanemu prawdę o sobie</i> - ciągnął Kocur. - <i>Ukochany zaś nie przyjął tej wiedzy zbyt dobrze. Przyszła jego żona okazała się być... wampirem. Oczywiście wzburzył się wielce i jeszcze tej samej nocy objawienie spłynęło na większość mieszkańców. To były okrutne chwile. Daremne tłumaczenia, prośby, błagania. Dokonano niemal samosądu. Nasza bohaterka cudem wymknęła się, uciekła przed tłumem. Dotarła do domu zrozpaczona, rozbita zupełnie, skrzywdzona niesprawiedliwością. Postanowiła dokonać zemsty. Tej nocy, zanim gniewny lud przedarł się w głąb lasu, zmieniła wszystkie swoje podopieczne, wszystkie mieszkające z nią, młodziutkie dziewczęta w istoty żywiące się krwią. Potem zaś zniknęła bez śladu. Nigdy jej już nie widziano.</i> - Zrobił dłuższą pauzę dla zwilżenia gardła. Zbliżał się koniec tej strasznej historii. - <i>Oczywiście próbowano zająć się ofiarami całego zdarzenia, szukano sposobów odczynienia klątwy. Nienawiść była jednak zbyt silna. Ludzie nie potrafili widzieć w nich ofiar, którymi przecież były. Strach paraliżował nawet największe przejawy współczucia. W końcu całą grupkę niewinnych dziewczynek wygnano, wyrzucono z miasta. Znalazły schronienie w domu, do którego nikt już nie miał odwagi podchodzić. One same nie opuszczały go wcale. Przez dobrych kilka kolejnych lat okolica znów była spokojna, niektórzy zdążyli zapomnieć przykre wydarzenia. Okazuje się jednak, że zemsta bywa naprawdę potężnym uczuciem, że zdolna jest skonsumować swoje ofiary i zamienić w siłę, którą znów może uderzyć. Dziewczynki wróciły, pod osłoną nocy i z daleka od światła rozpoczęły brutalne ataki. Najczęściej kończyło się tylko na ranach, czasami ktoś znikał zupełnie. Miasteczko niespostrzeżenie okazało się być niemal odciętym od reszty świata. Z początku podejmowano próby walki, ucieczki. Na próżno. Dziesiątki ludzi, w tym wielu silnych mężczyzn, nie miało szans z atakującymi w mroku i ciszy, drobnymi istotami o nadludzkiej sile. W końcu zaakceptowano fakt, iż tylko w świetle można uniknąć niechybnej śmierci. Tak to trwa do dzisiaj.</i><br />
Opowieść umilkła, wróciła cisza. Żadna jakoś nie potrafiła odpowiednio skomentować usłyszanej historii. Tkwiły na krzesłach, w bezruchu i w zamyśleniu.<br />
- <i>Dziękuję.</i> - Zdławionym głosem Czupryna, jako jedyna, ucięła strumień przeszłości. Zupełnie nie przypominała teraz siebie samej, zwykle tajemniczo uśmiechniętej i zadowolonej z życia. Niewyjaśniony ciężar odbił się cieniem na jej oczach. Niespiesznym ruchem odsunęła krzesło i wstała. - <i>Wiem już, co powinnam zrobić.</i><br />
- <i>Dokąd idziesz?</i> - zapytała cicho Róża. Bardzo, bardzo bała się, że zna odpowiedź.<br />
Odpowiedział jej wymuszony uśmiech. Taki, który wygląda jak pożegnanie.<br />
<br />Aairriahttp://www.blogger.com/profile/15904170051932437170noreply@blogger.com