Domyślnie prezentowany jest najnowszy rozdział opowieści. Jeśli jesteś tu po raz pierwszy, zacznij od rozdziału pierwszego - link do niego znajduje się po lewej stronie.


niedziela, 21 kwietnia 2013

Coporanność

Budzik zadzwonił nagle i zupełnie bez ostrzeżenia.
Śpioszek otworzyła oczy. Jej serce łomotało w klatkę piersiową jak oszalałe. Była cała pokryta cieniutką warstwą potu, taką charakterystyczną dla chwil, gdy nie ma ona żadnej oczywistej przyczyny do bycia. Przejmujące uczucie, że coś ważnego znika z zakresu światła widzialnego, ucieka w częstotliwości niesłyszalne dla ludzkich uszu, przygniatało przez chwilę swym ciężarem do łóżka, by wreszcie skroplić się w formie kilku łez, które bezgłośnie spłynęły na poduszkę.
Skuliła się Śpioszek pod kołdrą i zerknęła na wyświetlacz generatora porannych hałasów, który zdążył akurat zapaść w drzemkę. Pokazywał siódmą rano, minut dwie. Znowu tajemniczy sen, niedający się zapamiętać, wyrwał ją z błogiego snu o tej strasznej porze. Odnosiła nawet wrażenie, że coraz częściej i mocniej coś z nocnej krainy próbowało przebić skorupę podświadomości, zyskać nieco uwagi. Śpioszek nie miała nic przeciwko, jej ciekawska natura, w towarzystwie wrodzonej chęci do pomocy, z wszystkich sił otwierała umysł i serce na przyjęcie sennej mary. Na próżno. Wciąż tylko nagłe przebudzenia i uporczywa niepamięć pozostawały jedynym sygnałem, że nie wszystko w jej życiu jest jak trzeba.
- Poproszę nieco światła - powiedziała cicho, zwlekając się do pozycji siedzącej. Lampka nocna cyknęła cicho i zapłonęła ciepłym, przytłumionym blaskiem. Podobne zjawisko przetoczyło się przez łazienkę i maleńką kuchnię.
- Jest środa, czwarty października, godzina siódma pięć. Temperatura na zewnątrz wynosi szesnaście stopni. - Nieco sztuczny, żeński, przyjemnie brzmiący głos komputera, który zarządzał mieszkaniem, wygłosił coporanną formułkę i zamilkł, cierpliwie czekając na kolejną szansę pokazania swych możliwości. Nie miał ich wiele przy Śpioszku, która uparcie trzymała się tradycyjnych, powszechnie uznanych za minione, sposobów życia.
Świt za oknem rodził się leniwie, odpychając noc na bok jedynie z przyzwyczajenia. Oczywiście luksus oglądania wschodzącego słońca zachowany był dla mieszkańców najwyższych kondygnacji. Dwudzieste drugie piętro pozwalało podziwiać malownicze okna budynku obok. Na szczęście szyby jednokierunkowe były już standardem i gwarantowały zachowanie minimum prywatności w tak skonstruowanych osiedlach.
Śpioszek, ziewnąwszy przeciągle, wstała wreszcie i ruszyła naprzeciw nowemu dniu.
- Dzień dobry siostrzyczko! - rzuciła przyciszonym głosem przez uchylone drzwi w głąb niewielkiego, zacienionego pokoiku, który sąsiadował z jej sypialnią. Potem zajrzała do kuchni, prztyknęła czajnikiem, wybrała sobie herbatkę i ostatecznie zniknęła w łazience, jak co rano z zamiarem przekształcenia zaspanego Śpioszka w zadbanego Śpioszka.


Mimo najszczerszych chęci wpadła do sali wykładowej spóźniona. Wprawdzie te kilka minut, jak na jej możliwości, można by pominąć. Fakt pozostaje jednak faktem, co profesor od matematyki zaznaczył chmurnym, surowym spojrzeniem.
- Miło panią widzieć, proszę usiąść - mruknął i wrócił do przeglądania zaplanowanych na zajęcia materiałów, sprawnie przesuwając palcem po dotykowym panelu, który stanowił centralny element katedry. Śpioszek ukłoniła się nisko i bezszelestnie zwróciła ku schodkom, prowadzącym ku ławom słuchaczy. No, prawie bezszelestnie. Rzucona przez kogoś niedbale torba podsunęła się pod nogi akurat w odpowiednim momencie, by dodać nieco niezaplanowanego poślizgu śpioszkowym ruchom. Nasza bohaterka, niczym najznamienitsza akrobatka, podskoczyła w miejscu i, z bolesnym klapnięciem, wylądowała siedzeniem na drewnianej podłodze. Jej własna torebka, wiecznie niedomknięta, wysypała zawartość w przestworza, notatnikiem trafiając akurat w głowę swojej właścicielki.
Sala ryknęła śmiechem. Oglądali takie widowisko nader często, ale najwyraźniej jego repetytywność daleka była od nudy. Śpioszkowi za to do śmiechu nie było. Do bolącego tyłka zdążyła się przyzwyczaić, ale te stuknięcie w głowę było czymś nowym. Pociągnęła nosem i uruchomiła umiarkowane chlipanie. Z zadbanego Śpioszka przeistoczyła się w rozpłakanego Śpioszka, widok iście chwytający za serce.
- No, wystarczy już tych śmiechów!- oznajmił profesor gromkim głosem. Zastanawiał się właśnie, czy tym razem trzeba będzie wzywać pielęgniarkę.