Domyślnie prezentowany jest najnowszy rozdział opowieści. Jeśli jesteś tu po raz pierwszy, zacznij od rozdziału pierwszego - link do niego znajduje się po lewej stronie.


niedziela, 17 lutego 2013

Objawienia, część piąta, ostatnia

W progu drzwi ukazał się podstarzały mężczyzna. Zdziwiony, podstarzały mężczyzna. Nie spodziewał się odwiedzin, a już z pewnością nie Śpioszka w towarzystwie nieznajomej, młodej panienki. Przerażonej, nieznajomej, młodej panienki. Wyglądała, jakby ducha ujrzała.
Zaprosił do środka, oczywiście. Śpioszek odmówiła grzecznie i czmychnęła, jak to ma w zwyczaju, gdy chce uniknąć pytań i tłumaczeń.
Zostali we dwoje, w krępującej ciszy, którą przerwały z początku przeprosiny, że nie ma czym poczęstować gościa.
Nieznajoma panienka, zestresowana niemożliwie, miała wyraźny kłopot z bezpośrednimi spojrzeniami. Mężczyzna uśmiechnął się lekko. Była dość podobna do niej, gdy tak już przyjrzał się uważniej. Może jednak z duchem jest tu coś na rzeczy?
- Co panienkę sprowadza do naszego miasteczka? - zagaił łagodnym głosem.
- Ja tylko... - wydusiła z trudem, w panice szukając dobrego wyjaśnienia. Widać było jej starania jak na dłoni. - Towarzyszę w podróży.
- To bardzo odpowiedzialna rola. - Uśmiechnął się nieco odważniej. Podejrzenie z wolna przekształcało swą niekształtną formę w, zupełnie absurdalną, pewność. To był ten dzień, na który czekał od wielu, wielu lat. - A powiadają, że spadła panienka, wraz z pozostałymi, z nieba.
- To nieprawda oczywiście! - Róża zaprzeczyła nieco zbyt prędko, by zabrzmiało to wiarygodnie. Trzęsła się cała, dygotała w środku wypełniona mieszanką strachu i niedowierzania. Nie była zupełnie pewna dlaczego tu przyszła. Miała nieprzyjemne przeczucie, że zaciągnęło ją w to miejsce poczucie winy, którego nie potrafiła się pozbyć. Ogromne, gęste, przelewające truciznę z pokładów pamięci, przez gardło, do serca.
Mężczyzna westchnął cicho. Potem wziął głęboki wdech. Mimo pozornego spokoju na obliczu zestresowany był wcale nie mniej. Przyrdzewiały, starczy instynkt podpowiadał jednak, że drugiej szansy nie otrzyma już w życiu.
Pomilczeli tak jeszcze przez chwilę, aż determinacja wygrała z barierą metafizyczności.
- Wiele, wiele lat temu miałem córkę, wspaniałe dziewczę, które wyrządziło wiele złego, choć nie z własnej woli. Straciłem ją wtedy bezpowrotnie. Trapiło mnie niezmiernie uczucie, iż nie zdążyłem powiedzieć jej rzeczy, które były najważniejsze. - Mężczyzna przerwał, odchrząknął i utkwił spojrzenie w oczach nieznajomej. - Powiedziano mi później, że kiedyś, pewnego dnia, odwiedzi mnie duch i dostanę szansę spełnienia swego życzenia. Moja córeczka... zawsze była dla mnie darem z niebios, ukochanym skarbem. Wybaczam jej wszystko.
Róża zerwała się z miejsca. Po sekundzie zawahania dygnęła, bąknęła, że bardzo przeprasza, ale musi już iść, że naprawdę bardzo przeprasza. Wybiegła z tego domu, na oślep przed siebie, byle dalej. Kilka skrytych łez rozpłynęło się w powietrzu tuż za nią.
Mężczyzna odetchnął. Niewysłowiona ulga odmalowała się na jego twarzy, lata siły i wiary powoli opuściły ciało.
Śpioszek, stojąca pod ścianą za rogiem domu, potaknęła sama do siebie i uśmiechnęła się.


Drzwi ustąpiły przy akompaniamencie przeszywającego wnętrzności zgrzytu. Odrapane, wysuszone drewno, z którego były w większości wykonane, przypominało kamień, chroniony przed skruszeniem przez czarne, żelazne ramy.
Tutaj, w samym środku lasu, brakowało podmuchów wiatru. Strumienie światła, kiedyś może obecne, nie potrafiły teraz przebić gęstych koron drzew. Powietrze, niczym mgielna zasłona, unosiło pył i inne okruchy w górę, nigdy już nie pozwalając im opaść. Czas nie miał władzy w tym miejscu.
Za drzwiami oczom ukazywała się wielka sala, z szerokimi, wijącymi się w górę schodami, z wysokimi, brudnymi oknami, kiedyś wypełniona zdobnymi meblami, dywanami, obrazami - teraz jedynie gruzem, stęchlizną, fragmentami dawnej świetności.
Mimo dotykalnego niemal mroku pomieszczenia dojrzeć dało się niewielki, rzeźbiony stolik, tkwiący u podnóża pary przeciwległych do siebie schodów. Wokół niego... Czupryna postąpiła kilka kroków do przodu i wtedy dopiero poczuła, a po chwili rozszyfrowała oczami kształty, które wypełniały niewielką wnękę między podnóżem drewnianych stopni. Ludzkie ciała. Rozkładające się bardzo powoli, prawie zmumifikowane, pozbawione wszelkiej wilgotności kłęby mięsa i kości. Nie było ich wiele, ale nawet widok i zapach jednego tylko wystarczał, by spowodować zawroty głowy.
Jak to dobrze, że nie zgodziła się, by ktokolwiek jej towarzyszył.
Naprawdę wiele uporu trzeba było, by podejść bliżej jeszcze, ale tego Czupryna miała pod dostatkiem. Powstrzymując siłą woli reakcje żołądka dobrnęła do stolika, na którym leżał niemały, bogato zdobiony, stary sztylet. Tuż obok zaś czaszka, ludzka czaszka, zszarzała od kurzu i zapomnienia. Niczym na ołtarzu niezrozumiałej religii, otoczona zarżniętymi przez wiernych obrzędowymi zwierzętami, górowała nad zepsuciem, wyznaczała centrum tego miejsca, stanowiła pomnik ku pamięci dawnej pani domu.
Czupryna wysunęła zza dekoltu sukienki kwiat Chryzantemy, który odnalazła przy ścieżce. Pojedynczy, przygnieciony, zupełnie martwy - tak idealnie pasował. Ułożyła go w miejscu sztyletu i posłała zakochanej parze przygaszony uśmiech.
Czaszka i jej Chryzantema musiały być razem, nawet jeśli nigdy się nie spotkały, nawet po śmierci. Próbowała to kiedyś zmieniać, podejmowała walkę, miewała nadzieję. Wszystko na próżno.
Teraz pozostało dopełnić obietnicy, którą przyjęła wraz ze śladami na szyi.
Ciche kroki przekroczyły granicę niesłyszalności i popłynęły pogłosem po ścianach sali. Chichoty, skomlenia, syki zastępowały słowa ludzkiego języka, na który nie było tu miejsca. Drobne istoty, jedna po drugiej, pojawiły się na szczycie schodów. Miały nie więcej, niż trzynaście lat, ubrane w szmaty, wychudzone i brudne. Każda, bez wyjątku, szczerzyła zęby w uśmiechu.