Domyślnie prezentowany jest najnowszy rozdział opowieści. Jeśli jesteś tu po raz pierwszy, zacznij od rozdziału pierwszego - link do niego znajduje się po lewej stronie.


niedziela, 24 lutego 2013

Katharsis

Potok łez to tak banalny sposób wyrażania uczuć. Po równo nadużywają go ludzie w sytuacjach prostych, niefortunnych i niewiele znaczących, co w chwilach nienazywalnej, rozszarpującej duszę rozpaczy. Płaczą przez drobne kłótnie, wzruszające przeżycia, smutne wydarzenia, niewygody i niezręczności, wstydy i bezsilności. Płaczą, gdy czarna dziura w sercu osiągnie potęgę tak wielką, że zacznie pochłaniać wszystko dokoła.
Brama między miłością, a nienawiścią zbudowana jest z łez właśnie.
Droga z ogrodu zwanego człowieczeństwem ku reszcie świata zbudowana jest z łez właśnie.

Róży brakło już sił. Płakała godzinę, może dwie. Może to mniej nawet było? Oczy wydawały z siebie piekący, tępy ból. Myśli skręcały się i wyginały w przedziwne kształty. Miała wrażenie, że wygrała jakąś walkę, że, skąpana w szkarłacie pokonanych, odnalazła sposób na powrót do domu. Czuła się lżejsza.
Otępiały umysł z wolna, niczym stara, parowa lokomotywa, ruszał z miejsca. Próbował ogarnąć, zrozumieć, zaakceptować. Zadawał kłopotliwe pytania, niewiele podsuwał odpowiedzi. Kiedyś, dawno temu, Śpioszek zrobiła chyba coś złego i zamieniła świat pełen ludzi w świat pełen cieni. Od tamtej pory próbuje doprowadzić każdy z nich do należnego mu przeznaczenia, a jeśli coś pójdzie nie tak... rekonstruuje całość? Róża czuła narastający ból głowy, gdy starała się poskładać tę surrealistyczną układankę w całość. Ciągle brakowało elementów, by chociaż fragment ujrzeć, objąć umysłem. Z niemałym zdziwieniem jednak zauważyła, iż nabrała absolutnego przekonania do prawdziwości tej całej metafizyki. Zapewne oszalała gdzieś w międzyczasie.
Zastanawiała się właśnie, bezwiednie badając stan swojej festiwalowej sukni, nad miejscem Mola w tym wszystkim, gdy poczuła dym. Szare kłęby - nie zauważyła ich od razu - ostrożnie wpływały do pokoju przez szpary w drzwiach i ścianach. Powietrze, suche i ciepłe, drżało nieznacznie. Gdzieś na zewnątrz, na dole, ktoś zawołał donośnie i alarmująco. Róża przestała mieć wątpliwości. Przytomnie złapała porzucony na łóżku ręcznik, oplotła go wokół dłoni i sięgnęła do drzwi. Klamka, zgodnie z przypuszczeniem, była gorąca, ale ustąpiła pod naciskiem. Z korytarza natychmiast buchnął snop iskier, a gdzieś z góry, z nieprzyjemnym trzaśnięciem, spadła zwęglona w połowie belka. Stary, drewniany budynek ustępował płomieniom aż nazbyt łatwo. Róża cofnęła się prędko, poszukała wzrokiem drogi ucieczki. Okno! Mimo duszącego dymu, który gryzł w oczy i gardło, zdecydowanym ruchem odepchnęła belkę, blokującą okiennice. Przerdzewiałe zawiasy ustąpiły z oporami. Na próżno. Zablokowane z zewnątrz deskami, skrzętnie zabite wedle odwiecznych reguł, ustalonych dla nieużywanych pomieszczeń w starych, niewiele używanych domach, okno nie zechciało wypuścić jej ze śmiertelnej pułapki. Stuknęła w nie pięścią ze złości. Chciała krzyknąć, zawołać pomoc, ale z ust wydobył się jej tylko niewyraźny skrzek, po którym zaczęła mocno kasłać. Gardło miała jakby wypełnione popiołem. Powstrzymując zawroty głowy, rozejrzała się raz jeszcze. Na stoliku tkwiła, opróżniona w ponad połowie, buteleczka z wodą ze studni. Złapała ją Róża, powstrzymując drżenie rąk wypiła odrobinę, krztusząc się przy tym. Resztę wylała na ręcznik, przytknęła go sobie do ust i zastygła, zwinięta w kłębek, na podłodze. Nie miała sił, ani czasu, na łzy. Zacisnęła tylko mocno powieki i postarała się pomyśleć o czymś przyjemnym.


Płomienie zaczynały już obejmować Dom Zgromadzeń z zewnątrz, gdy wśród zebranych wokół mieszkańców rozgorzały dyskusje. Czy był ktoś w środku? Czy warto zużywać wodę na akcję gaśniczą? Czy wiatr nie przeniesie przypadkiem iskier na sąsiednie budynki? Ostatecznie postanowiono zostawić sprawy swojemu losowi. Z ogniem rywalizować trudno, gdy chodzi tylko o stertę skrzypiących desek.
Jako jedna z ostatnich zjawiła się Uparciuch, a zaraz za nią przybiegło kilku strażników. Od razu pojawiły się głosy, że któryś widział, jak dziewczę, te co niedawno przybyło, wchodziło do budynku. Po około minucie potakiwań, upewnień i zakłopotanych mruknięć ustalono, że owszem - ktoś tam jest, w środku, pośród tego całego ognia. Pani Kapitan zbladła. Ktoś zaczął omawiać możliwą akcję ratunkową. Wiele było zrezygnowanego kręcenia głową. Wreszcie przed zgromadzenie wysunęła się drobna, około trzydziestoletnia, kobieta w czerwonej bluzce i ciasnych, brunatnych spodniach. Obrzuciła potępiającym spojrzeniem pozostałych, po czym zdecydowanym krokiem, ignorując ścigające ją okrzyki, zniknęła w buchającym dymem otworze, który kiedyś pełnił rolę drzwi.