Domyślnie prezentowany jest najnowszy rozdział opowieści. Jeśli jesteś tu po raz pierwszy, zacznij od rozdziału pierwszego - link do niego znajduje się po lewej stronie.


niedziela, 6 stycznia 2013

Metafizyczne

Dom Zgromadzeń, jak sugeruje nazwa, zawierał w sobie głównie wielką salę, która służyła mieszkańcom do okazjonalnych spotkań i narad, ale też, choć nieczęstych, zabaw i uroczystości. Na piętrze spośród korytarza i dwóch dużych pomieszczeń wydzielono kilka pokoi - dwa gościnne, schowek, spiżarnię i niewielką biblioteczkę z zapiskami o historycznej ponoć wartości.
Czwórkę nowoprzybyłych umieszczono razem, gdyż jedno z pomieszczeń dla gości wspomagało aktualnie schowek w przechowywaniu mebli zwykle niepotrzebnych, a koniecznych przy okazji co bardziej masowo zaludnionych okazji piętro niżej. Nie stanowiło to problemu, aczkolwiek okazało się być też okazją do znacznego zacieśnienia znajomości.
Okazało się więc, że Róża nie zaśnie bez czegokolwiek do przytulania. Poduszek niestety brakło i rolę tę jednogłośnie wyznaczono Złośnicy jako hojnie obdarzonej miękkimi krągłościami.  Mol, zazdrosna być może, słabym acz stanowczym głosem stwierdziła, iż sama spać nie będzie. Czuprynie wreszcie, w obliczu absencji kołder i koców, było uparcie zimno, co wyrażała jęczeniem bezlitośnie i skutecznie.
Spały więc wszystkie razem.
Warto wspomnieć jeszcze o ich ubiorach, które poszarpane i zabrudzone biegiem wypadków prezentowały sobą element dość mocno zakłócający wypoczynek. Najbardziej dostało się drogiej sukni Róży - część falbanek urwana, tkanina pognieciona niemożliwie, rozdarcia, przetarcia i ogrom trawiastozielonych zabrudzeń wszędzie. Mol pelerynę podziurawiła o gałęzie jakieś, Złośnica zdobyła błotnistą plamę na tyłku. Czupryny strój nie ucierpiał wiele, ale mistyczną mocą elektrostatyki oblazł cały w miniaturowe gałązki, źdźbła i drobinki pyłu.
Spały więc wszystkie razem i w samej tylko bieliźnie.
Widok, który Uparciuch ujrzała rano przy okazji podyktowanych dobrym sercem i poczuciem obowiązku odwiedzin kosztował ją solidny rumieniec. Cała czerwona na twarzy pożałowała, że wkroczyła do pokoju bez pukania. Będzie to z pewnością nauczka na przyszłość.
Dopiero gromkim okrzykiem udało się dobudzić wszystkie cztery.
- Przyniosłam wam ubrania, które mniej rzucają się w oczy. - oznajmiła wpatrując się intensywnie w przyjemnie zwyczajne okno. - Wrócę za godzinę i wtedy porozmawiamy.
- Dobrze stara babo. - mruknęła Złośnica. W odpowiedzi usłyszała tylko urażone prychnięcie i zdecydowane stuknięcie drzwiami. Uśmiechnęła się w duchu. - Róża, może mnie już puścisz? - Zapytana, która instynktownie podczas snu przylgnęła do najbardziej miękkiego obszaru w okolicy, oderwała się jak oparzona mamrocząc jakieś usprawiedliwienia. - Czupryna, ty też. A poza tym chrapiesz aż echo niesie!
Od niedawna wampirzyca wtulała się bezczelnie w złośnicowy biust jak w najlepszą poduszkę. Nawet ręce Róży jej nie przeszkadzały.
- A ty przez sen mamroczesz o jedzeniu. - odparła leniwym głosem i rozejrzała się w poszukiwaniu swojego króliczka, który najwyraźniej dosyć miał ekscesów i zwinięty w kłębek przespał noc samotnie na łóżku obok.
Mol leżała skromnie obok, wystarczająco blisko reszty by było jej ciepło. Obudziła się, ale nic nie mówiła. Wyglądała na półżywą, co bardzo szybko zauważyła Złośnica.
- Coś jest nie tak? - zapytała spychając przy okazji z siebie dwie przylepy.
- Potrzebuję... wody. - wyszeptała Mol. Uśmiechnęła się przepraszająco.
Złośnica warknęła, żwawym ruchem wydostała się na podłogę i z powątpiewaniem obejrzała przyniesione im stroje. - Na śmierć o tym zapomniałam. - Wybrała sobie niewiele różną od reszty repertuaru sukienkę z grubego płótna, która okazała się być nieco ciasna powyżej pasa. - Idę poszukać.
Róża również wyłowiła sobie ubranie ze stosu i trafiła na długą, luźną suknię w chybionym zamierzeniu twórcy zdobioną ręcznie malowanymi kwiatkami. - Pójdę z tobą. - oznajmiła. - Widziałam chyba niedaleko stąd studnię.
Razem ruszyły na poszukiwania.


Schowek, jak się okazało, obfitował w przeróżne naczynia rozmiarów rozmaitych. Znalazła się nawet niewielka buteleczka z pasującym korkiem.
Studnia w istocie istniała, ulokowana kilkanaście kroków w lewo od budynku. Dobrze, że poszły we dwie - mechanizm blokowania kołowrotu akurat nie działał.
- Nieźle sobie radzisz.
- Używałam już kiedyś studni, jak byłam w wakacje na wsi...
- Mam na myśli obecną sytuację. Rzeczy, których się dowiedziałaś. - mruknęła Złośnica.
Nastąpiła dłuższa chwila milczenia w akompaniamencie cichego plusku wody z napełnianej z wiadra buteleczki.
- Chyba... nie bardzo mam inne wyjście? - odparła w końcu Róża. - Tata odkąd byłam mała uczył mnie jak zachować przytomność umysłu i nie ulegać emocjom.
- A Mol? Co o niej myślisz?
Kolejna pauza. To już było trudniejsze pytanie.
- Ja zawsze wierzyłam w Śpioszka. Jeśli dobrze zrozumiałam, to ona jest czymś w rodzaju bogini. W takim razie tym bardziej w nią wierzę. Nie pozwoliłaby na to wszystko, co się stało, gdyby nie było takiej konieczności.
Złośnica była wyraźnie zdziwiona odpowiedzią. - Chyba ją trochę przeceniasz.
- Bardzo możliwe. - Blizna bolała przy próbie uśmiechu, przypominała o swoim istnieniu, zawstydzała obecnością. Róża jednak spróbowała przez chwilę nie zwracać na to uwagi. Uśmiechnęła się. - Mol mogła mieć rację mówiąc, że takie metafizyczne wydarzenia wymagają rozwiązań spoza zwyczajnego, ludzkiego pojmowania. Ja na razie nie rozumiem co się dzieje i dlaczego. Być może kiedyś to się zmieni. Być może kiedyś zdołam właściwie ją ocenić.
Złośnicę zatkało. Ta chwila nieuwagi wystarczyła by kołowrót wdrożył swój plan ucieczki - odepchnął trzymające go dłonie i przy chroboczącym dźwięku ruszył w obroty. Nagłe szarpnięcie wyśliznęło mokre wiadro z rąk Róży i rzuciło je w odmęt podziemi. Buteleczka, prawie już pełna, na szczęście ocalała.
Sprawczyni bałaganu rozmasowała obtłuczone palce i chwyciła kołowrót ponownie. Tym razem mu nie daruje.
- Mądra z ciebie dziewczyna. - stwierdziła. Jedno ze złośnicowych zmartwień zniknęło bezpowrotnie.