Domyślnie prezentowany jest najnowszy rozdział opowieści. Jeśli jesteś tu po raz pierwszy, zacznij od rozdziału pierwszego - link do niego znajduje się po lewej stronie.


niedziela, 25 listopada 2012

Żółwie tempo

Dobrotliwe Słonko wlewało ciepłe, popołudniowe promienie światła przez okna wprost do pokoju. Filtrowana szkłem, firankami i bezwymiarowymi pyłkami zawieszonymi w powietrzu  metafizyczna armia fotonów uderzała bezlitośnie w wysłużone deski podłogi, oklejone niedzisiejszą już tapetą ściany, niemłode szafy wypełnione pękatymi słoikami oraz piękny, szeroki, drewniany stół - mimo swego wieku zachwycający kunsztem wykonania i połyskliwością swego blatu. Świetliści żołnierze rozbijali się po całym pomieszczeniu, próbowali ataków rykoszetem i z odwrotu, wreszcie, bez szans na zwycięstwo z materią, znikali gdzieś gasnąc. Dzięki ich poświęceniu Herbaciarnia mogła uniknąć groźby mroku - aż do czasu gdy armia wycofa się na zachód by zebrać siły na kolejny dzień zmagań.
Stosunkowo niewiele osób odwiedzało to miejsce. Szczególnie w małych miastach otoczonych polami i pastwiskami ludzie nieczęsto znajdowali czas na relaks. Pracy koniecznej do utrzymania codziennej egzystencji w ramach bezpiecznej stabilności było tu zawsze wiele. Nie brakło więc zawartości w pękatych szklanych słoikach, które Śpioszek o poranku, dzień po dniu, cierpliwie odkurzała i uzupełniała. Kolejne godziny snuły się leniwie wypełnione oczekiwaniem na spragnionych filiżanki smakowitej herbatki, rozmowy, uśmiechu i odpoczynku. Przychodzili głównie starsi, czasami młodzi, kilka razy w tygodniu - jak czas pozwoli - by wybrać, spróbować, otrzymać, a także zwierzyć się, ponarzekać, poplotkować. Papierowe woreczki z porcjami mieszanek liści, ziół, owoców i przypraw nie posiadały ceny. Każdy odpłacał się jak mógł. Czasami były to pieniądze, częściej warzywa, zboża, użytkowe rękodzieła. Handel wymienny, oparty na obdarowywaniu innych tym, co samemu potrafi się najlepiej lub czego ma się najwięcej, był tu traktowany jako najprostsze i najsłuszniejsze rozwiązanie.
Śpioszek nie umiała wiele, nie posiadała też zbytków. Jedynie dobroczynność oferowała w nadmiarze. Pielęgnowała ogródek, spacerowała po lesie, łączyła szczodrość natury z wrodzonym sobie wyczuciem dobrego smaku. Pomagała często sprzątać i pięlęgnować inne domostwa, czym zyskiwała życzliwość i niezliczone wdzięczne uśmiechy - nawet mimo talentu do wyjątkowo destrukcyjnej ciamajdowatości. Dawno już nie udało się jej posiadać pieniędzy, ale dzięki podarkom i prezentom nie były potrzebne. Samą tylko dobrocią, dawaną i otrzymywaną, żyła sobie skromnie i spokojnie już ponad dwadzieścia pięć lat.
Sporo zmieniło się w tym sielskim obrazie rok temu, gdy nowy nauczyciel przybył do miasta. Z początku przypadkiem i zupełnie niezamierzenie zamieniali kilka słów, potem z niewyjaśnionym zakłopotaniem zaczęli dłuższe rozmowy. Śpioszek kłębiła się w tajemniczym gorącu serca i gorączkowym oderwaniu od rzeczywistości. Kleiła zdania z konsekwentną nieprecyzją, siała przypadkowe zniszczenia częściej niż dopuszczała comiesięczna średnia. Zdarzały się nawet bezsenne noce. Wreszcie pewnego dnia ktoś zlitował się nad dziewczęciem i podsunął pomysł: a może Śpioszek zadurzona w kimś jest?
Sprawa przegrana, łódź zatopiona. To musiało być to!
Zadurzona zatem przestała chodzić z głową w chmurach, a za to kipieć zaczęła nowo odkrytym uczuciem, którego nijak nie dało się pozbyć.
Kocur świadom był z pewnością tego wszystkiego, bo i ze śpioszkowej twarzyczki ogrom emocji buchał, i mieszkańcy bez specjalnego skrępowania plotkowali sobie okazjonalnie. Czy był Kocur w Śpioszku zadurzony? Ciężko to stwierdzić, ale Herbaciarnię odwiedzał codziennie, na wspólne spacery zapraszał, uśmiechy posyłał, ciepłych słów nie szczędził. Sielski obraz niedopowiedzenia ciągnął się miesiącami i mimo, że potencjalnej parze taki stan rzeczy wcale odpowiadał, coraz więcej i więcej osób wypytywało mniej lub bardziej dyskretnie o termin zaręczyn czy ślubu. Szczególnie wśród Kocura uczennic rozemocjowane i roziskrzone nastroje poprzysięgały doprowadzić romantyczną historię do szczęśliwego finału.
Bezlitosny pech chciał chyba jednak inaczej.
Tego dnia Zabójczyni (przydomku nabawiła się dzięki niepospolitym talentom bitewnym, szanowanym nawet wśród członków Straży), wizualny duplikat Śpioszka, jak gdyby nigdy nic postanowiła odwiedzić siostrę. Nie mieszkały razem od ponad dwóch lat, odkąd Wilczy raczył zdecydować się na złożenie ślubów. W jego pracy śmierć mogła nadejść każdej nocy, więc prędkie uwiecznienie ich związku było ze wszech miar słusznym wyborem. Nawet teraz spał gojąc rany - drugi raz w tym miesiącu. Zabójczyni potrzeba było odpoczynku, ukojenia nerwów oraz poprawiającej nastrój siostrzanej bliskości.
Bez grama skrępowania otworzyła drzwi Herbaciarni, wkroczyła do niewielkiego korytarzyka i... zamarła. Siostra oparta tyłem o stół, zaplątana w uścisk Kocura, bezwładnie obejmując jego szyję, zbliżała się właśnie do otrzymania namiętnego pocałunku. Ciepło buchało z obojga, gdy niczym nastolatkowie, zatopieni nawzajem w swoim irracjonalnym i palącym uczuciu, przylegali do siebie niczym nierozerwalna jedność.
Tak to trwało przez około sekundę gdy, usłyszawszy hałas w drzwiach, oboje uciekli od siebie ku przeciwległym stronom stołu poddając się zakłopotaniu i palącej czerwieni na policzkach.
Zabójczyni pomyślała niechętnie, że właśnie na kilka tygodni zablokowała temu związkowi szansę rozwoju.
- Wiecie... - rzuciła cieniem nadziei. - Ja wyjdę, a wy zapomnijcie o mojej wizycie i kontynuujcie. Co wy na to?
- Ależ siostrzyczko...! - wybuchnęła Śpioszek bardzo starając się stłamsić przyspieszony oddech i walące serce. - Zostań jak najbardziej, przecież nie możesz ot tak sobie pójść...
- Mogłabym, czemu nie. - westchnęła i wkroczyła dalej, zatrzymując się przy oparciu jednego z krzeseł. Spojrzała w oczy zmieszanemu Kocurowi, który prezentował właśnie bardzo głupią minę. - Masz naprawdę żółwie tempo. - mruknęła tak, by siostra nie usłyszała.
Zrobiło się nieco niezręcznie. Nie było chyba innego wyjścia jak poczekać do następnej okazji. Kocur odchrząknął i uśmiechnął się przepraszająco.
- Ja was w takim razie zostawię same. Zobaczymy się, mam nadzieję, jutro? - skłonił się lekko.
- Uhm... - potaknęła Śpioszek i odprowadziła wzrokiem swój obiekt westchnień i wzdychań. Trudno było wyrazić słowami co działo się w jej sercu. Ogrom ciepła i szczęścia, jakie otrzymywała od świata, nie posiadał granic ani rozmiarów. Jednakże gdzieś pośrodku, otoczony błogim zatraceniem w rzeczywistości, trwała bezkresność i bezczasowość.
W niedalekiej przyszłości wszystko się zmieni. Niczym cień rzucany przez niewidzialne chmury tkwiła w sercu Śpioszka wiedza o tym, co musi nastąpić.