Domyślnie prezentowany jest najnowszy rozdział opowieści. Jeśli jesteś tu po raz pierwszy, zacznij od rozdziału pierwszego - link do niego znajduje się po lewej stronie.


niedziela, 18 listopada 2012

Światło

Ocknął się dość gwałtownie. Podskoczył na krześle, stuknął kolanem o biurko, syknął i rozejrzał się. Z jakichś powodów był już w szkole. Woźny dzwonił właśnie na koniec przerwy, więc dziewczęta powoli przelewały się z podwórza do sali. Miał Kocur szczęście - o mało co nie przespałby początku lekcji.
Wstał powoli i zaczekał, aż wszystkie dojdą do ławek, odłożą torby.
- Dzień dobry panu! - rozbrzmiał w końcu dźwięczny chórek.
- Witam, witam. Siadajcie proszę. - odparł Kocur uśmiechając się serdecznie. Po chwili ucichł zgrzyt krzeseł i szelest pospiesznych ruchów. Ciszę wypełnił świergot ptaków za oknem, bezczelny i zadowolony z wiosennego bogactwa. Wiatr delikatnie szumiał wśród świeżo wyrosłych liści.
Tak właśnie mijały kolejne dni - leniwie i względnie bezpiecznie. Każdy w mieście cieszył się z promieni słońca, tak cennych w kontekście groźby nocy i istot, które nią władają.
Okrążył Kocur biurko, przystanął obok środkowej, frontowej ławki zajmowanej przez Bombkę, wiecznie pogodną mimo problemów, które stwarzała jej rodzina. Uśmiechnął się do niej i spróbował zebrać myśli.
- Jak zapewne wiecie zeszłej nocy miał miejsce nieprzyjemny incydent. Dwóch strażników zostało rannych gdy próbowali odnaleźć kilka owiec należących do pani Kłębek. Na szczęście nic to poważnego, wydobrzeją prędko. - tu Kocur przybrał surowszą minę. - Przypominam raz jeszcze, choć doskonale to wiecie. Nie wolno przebywać nocą poza obszarem miasta i pod żadnym pozorem nie wolno oddalać się od światła. Pamiętajcie o tym zawsze.
Garść szeptów zagłuszyła zaokienny szelest liści, kilka zmartwionych i skruszonych spojrzeń rozbiegło się po ścianach i podłodze.
- Pani od matematyki prosiła mnie o przypomnienie wam, że zadane przez nią prace domowe nie są jedynie dla chętnych. - uśmiechnął się pod nosem. A miało to przecież zabrzmieć karcąco! - Jeśli nie rozumiecie czegoś z materiału i potrzebujecie pomocy wystarczy poprosić. Czy to jest jasne?
Odpowiedział mu niechętny pomruk akceptacji. Oj nie lubiły się z liczbami jego drogie uczennice.
- Teraz... czy są jakieś sprawy, które chcecie omówić?
Szelest liści i monologi ptaków znowu wypełniły salę. Żadna nie kwapiła się do wypowiedzi. Spraw i problemów nie brakło oczywiście, ale to prywatnych, osobistych, do których i wychowawca, i szkoła dostępu mieć nie powinny. Bywały czasami prośby: o przesunięcie sprawdzianu, o usprawiedliwienie nieobecności, o zorganizowanie wycieczki. Dziś jednak nie było z czym się zgłosić.
Wreszcie, po dobrych kilku milczących minutach, wstała z miejsca Gaduła.
- Jest proszę pana sprawa dla wielu z nas bardzo ważna, poruszana już wielokrotnie i ciągle nierozwiązana. Czuję się odrobinę zakłopotana chcąc wspomnieć o niej raz jeszcze, jednak może przy tej okazji byłby pan tak miły i wyjaśnił ją, uspokajając tym samym i upewniając wiele z nas, że sprawy idą w spodziewanym kierunku... - zrobiła pauzę widząc zniecierpliwioną minę Kocura. - ... zatem pytanie moje i nasze brzmi: kiedy planuje pan wreszcie wziąć ślub?
Dwadzieścia dwie pary oczu roziskrzyły się błyskawicznie i uruchomiły wpatrywanie.
Kocur roześmiał się, po chwili westchnął, a w końcu, zupełnie nieoczekiwanie, sposępniał.
- Moja droga Gaduło. Odbywasz dziś dyżur porządkowy.
- Ależ ja tylko...!
- Bez dyskusji proszę. - był naprawdę surowy i poważny. Z takim właśnie wyrazem twarzy, tłumiąc rozbawienie, popatrzył po reszcie. - Skoro nie mamy więcej spraw do rozwiązania możecie iść do domu.
Stanęły na baczność i zaczekały aż opuści salę. Zaraz za jego plecami z niewielkiego domu pełniącego rolę szkoły wysypał się rejwach. Większość uczennic wracała ku miastu główną drogą, niektóre robiły sobie skróty przez okoliczne pastwiska. Bardzo szybko odgłosy natury zagłuszyły rozmowy, aż w końcu najbliższa okolica pustoszała w oczekiwaniu na niepowstrzymane jutro.
Kocur przypilnował by panienka ciekawska, mimo jęków cierpienia, rozpoczęła zamiatanie sali, pożegnał się z woźnym i swobodnym krokiem ruszył ku miastu. Nie było daleko, ledwie kilka minut spaceru. Nie spieszył się, ale też z niecierpliwością oczekiwał codziennej wizyty w Herbaciarni - niewielkim sklepiku na skraju miasta.
Śpioszek na pewno, tak jak każdego dnia, czekała już z dzbankiem pełnym gorącego, aromatycznego naparu.