Domyślnie prezentowany jest najnowszy rozdział opowieści. Jeśli jesteś tu po raz pierwszy, zacznij od rozdziału pierwszego - link do niego znajduje się po lewej stronie.


niedziela, 7 października 2012

Na dachu

Bombka wparowała do gabinetu lekarskiego w trakcie długiej przerwy. Wydawała się być bardzo zaaferowana - na tyle mocno, że nawet zapukać zapomniała. Wprawdzie jej zwyczajne roztargnienie często wyrażało się w ten właśnie sposób, ale uznajmy na potrzeby niniejszej chwili, że o zaaferowanie chodziło.
Nie zdziwiła się za to Diablica, wyraźnie przyzwyczajona do takich, nagłych dosyć, wizyt. Jej gość nie umierał w progu, nie przedstawiał sobą obrazu bólu i cierpienia, więc wstępna diagnoza brzmiała: o problemach uczuciowych będzie, nie zdrowotnych.
- Dzień dobry pani! - rozbrzmiał serdeczny bombkowy głos. - Czy ma pani może ten bardzo czuły...
- Mam. - ucięła pytanie Diablica. Od ponad roku już dziewczyna metodycznie wyczerpywała wszelkie zapasy testów ciążowych dostępne jej gabinetowi. Nie było jednak co żałować, niemal nikt inny ich nie potrzebował. Większa część uczennic finansowała sobie własnoręcznie takie zakupy.
- Wie pani... tym razem chyba mi się uda! - nadzieja nadawała entuzjazmu Bombki słowom, gdy odbierała opakowanie z rąk pielęgniarki.
- Pierwszy wynik był ujemny, prawda? - przypomniała ostrożnie Diablica.
- Taaak... Ale ostatnio słyszałam, że jak próbować na świeżym powietrzu, gdzieś wysoko, na przykład na dachu, to ma szansę się udać. Dlatego muszę sprawdzić...
- Na dachu..?
- No... - Bombka zarumieniła się odrobinę, ale nie należała do osób skrytych. No i miała sporo zaufania do szkolnej pielęgniarki, której zawdzięczała przecież wiele już miesięcy dyskrecji i zwierzeń. - Ostatnio próbowaliśmy na dachu szkoły. Bo do innego dachu nie ma łatwego dostępu. No i wprawdzie nie wyszło, ale chcę spróbować jeszcze raz!
- Rozumiem. - Diablica uśmiechnęła się szeroko. To zabawne jak łatwo szczęście samo do niej przychodzi. Nawet szukać wiele nie trzeba. - Twoja matka wciąż nie zmieniła zdania?
Odpowiedziała jej smutna mina, ukłon i stuknięcie drzwiami, gdy Bombka opuściła gabinet.


Drastyczny makijaż, a właściwie jego właścicielka, wyrażał dobitne niezadowolenie. Obita w czarną, skórzaną rękawiczkę dłoń puściła wreszcie ściskany przed chwilą kołnierz idealnie wyprasowanej, białej koszuli. Uwięziony w niej służący, młody chłopak , właściciel przerażonej miny, opadł na kolana i kontynuował bicie pokłonów.
- Proszę mi wybaczyć...! To się przenigdy nie powtórzy, taki wypadek...! Błagam panią!
Czaszka, że sobie ją tak nazwać pozwolę, splotła ręce na piersiach i popatrzyła raz jeszcze na pozostałości porcelanowego świecznika, który był prezentem ślubnym jej praprababki. W ten sposób kolejne skarby, które odziedziczyła, obracają się w proch. Niedoczekanie...
- Skleisz mi to. - oświadczyła władczo. Jej głos nie dopuszczał sprzeciwu, ale za to karę za nieposłuszeństwo już tak. Straszliwą karę.
Służący zaprzestał pokłonów, podskoczył z dywanu aż do pozycji baczność i ukłonił się nisko.
- Naturalnie. Będzie wyglądał jak nowy. Dziękuję z całego serca za pani łaskawość!
Nie warto było dalej zawracać sobie głowy tak niską formą życia i przyglądaniem się zbieraniu porcelanowych odłamków. Poszła Czaszka dalej, a za nią druga dziewczyna, zdecydowanie mniej przyciągająca spojrzenie, blada bardzo i niepozorna. Nazwijmy ją Chryzantemą.
- Temu domowi brakuje męskiej dłoni. Długo się nad tym zastanawiałam i myślę, że ten cały Kocur się nada.
Szkolna torba z ozdobną czaszką na zapięciu wylądowała na krześle, a zaraz za nią góra i dół mundurka. Oblepione zdobnymi tatuażami plecy przykryte prędko zostały jedwabną suknią, którą Chryzantema ostrożnie nawlekła na ręce swojej pani.
- Wygląda on na takiego, który będzie próbował sprzeciwu.
Dłuższe niż zakłada formuła homo sapiens, ostro zakończone kły zalśniły w blasku świec, gdy Czaszka rozwarła usta w uśmiechu.