Domyślnie prezentowany jest najnowszy rozdział opowieści. Jeśli jesteś tu po raz pierwszy, zacznij od rozdziału pierwszego - link do niego znajduje się po lewej stronie.


niedziela, 23 września 2012

Wspólne dobro

Dni mijały bardzo powoli. Nie ma niestety zbyt wielu rzeczy, które można robić leżąc w szpitalnym łóżku. Wilczy przeczytał już wszystkie książki, na których czytanie zwykle nie miał czasu. Przemyślał sprawy, nad którymi pragnął pomyśleć. Całymi godzinami skupiał całą swoją silną wolę na szybszym zagojeniu ran i dojściu do codziennej sprawności fizycznej.
To wszystko na nic. Dni wciąż mijały powoli.
Nie było nawet zbytnio z kim porozmawiać. Sala była tylko dla niego - podobno przywilej osób bardziej zamożnych, chociaż w tym przypadku raczej klątwa. Pielęgniarki nie dość, że ciągle zajęte i zabiegane, to jeszcze w wieku późnym średnim już, nieskore do pogawędek innych niż obowiązkowe, bez skłonności do wyżalania się, plotkowania chociaż. Pełen profesjonalizm.
Nad zdrowiem Wilczego czuwał wysoce wykwalifikowany doktor, specjalista z zakresu chirurgii i rehabilitacji. Zaglądał do sali średnio co dwa dni, pełen subtelnie wyrażanych pretensji o postępujące ozdrowienie swojego pacjenta. 'Pan się niepotrzebnie tak spieszy, proszę pana. Takie rany potrzebują czasu.' zwykł mawiać, z uporem maniaka pilnując odpowiednio dużej ilości tygodni, które Wilczy tam spędzi. Zupełnie jakby powrót do zdrowia był czymś niemile widzianym. A tyle przecież było do zrobienia, do wyjaśnienia! Kocur sam, w środku tego niezrozumiałego cyrku osobliwości osobowości tracił ostrość zmysłów. Nie było powodu go za to winić - miał w końcu zajmować się nauczaniem i wychowawstwem, a nie sprawami natury kryminalnej.
Dobrze, że chociaż Zabójczyni przychodziła co wieczór. Wspaniała dziewczyna. Zawsze pełna historii do opowiedzenia i uszczypliwych uwag do nich. Zaglądała zaraz po szkole, czasami nawet z siostrą u boku. Jedna snuła opowieści, druga herbaciane opary (czym zmiękczyła nawet serca kilku pielęgniarskich golemów, które okazały się łakome dobrej herbaty i kochanego dziewczątka, co to zawsze grzeczne, usłużne i uśmiechnięte). Robiły wszystko co mogły, by poprawić mu nastrój.
Zaglądał i Kocur, choć nieczęsto i nieregularnie. Głównie marudził (jak to miał w zwyczaju), ale i dobre historie ze sobą przynosił - wraz z kolejnymi książkami.
Pewnego dnia jednak, gdy wszyscy już sobie poszli, a godziny przyjęć miały się ku końcowi, zawitał do szpitala gość doprawdy szczególny.
Z obowiązkowym pokrowcem przewieszonym przez ramię Złośnica jak gdyby nigdy nic wmaszerowała do sali i usiadła na przystawionym do łóżka krześle. Dzielnie wytrzymała spojrzenie Wilczego, uśmiechnęła się nawet nieznacznie.
- Jak się czujesz? - zagaiła troskliwym głosem.
- Zdradzony. - mruknął. Było mu naprawdę nieprzyjemnie. Czego miał się spodziewać? Czy przyszła dokończyć dzieła? Chyba nie oczekiwała, że przyjmie ją z otwartymi ramionami? - Co ty tu robisz?
- Ach, wiesz... - uśmiechnęła się odrobinę szerzej. - Przyszłam sprawdzić jak się miewasz.
- Na szczęście miewam się sporo lepiej, niż przy okazji naszego ostatniego spotkania. - to mruknięcie miało już nieco wyższą zawartość irytacji. - Czy mam zawołać ochronę?
Cień przestrachu zaznaczył swoją obecność w oczach Złośnicy, ale nie w głosie. Pewnym ruchem przysunęła krzesło nieco bliżej.
- To nie będzie potrzebne. Chciałam cię przeprosić.
Tu nastąpiła chwila pauzy, podczas której wzrok Wilczego wyraził chyba pełnię oburzenia, niedowierzania i zirytowania, odpowiednich w reakcji na takie wyznanie.
- No nie patrz tak na mnie... Możesz się z tym zgodzić lub nie, ale pewne rzeczy na świecie wymagają poświęceń, pewne cele uświęcają środki. To, co ci zrobiłam, było absolutnie niezbędne dla wspólnego dobra. Być może kiedyś to zrozumiesz i przyznasz mi rację...
- To wszystko, co masz do powiedzenia? - zapytał sucho. Nie miał ochoty się już denerwować. Usłyszał wystarczająco.
Złośnica przez chwilę wyglądała na skorą do dalszej agitacji, do wymówek, wyjaśnień, usprawiedliwień i licho raczy wiedzieć czego jeszcze. Zrezygnowała w końcu, wstała bez słowa. Wyglądała na autentycznie zasmuconą. Powolnym krokiem ruszyła do wyjścia.
- Naprawdę wierzysz w to wszystko, co właśnie powiedziałaś? - rzucił niedbale. Jego głupia natura przeczyła chęciom pozostawienia spraw nierozwiązanymi, rozmów niedokończonymi.
- Nie ma znaczenia w co ja wierzę. - odpowiedziała po chwili nie odwracając się nawet. Jej głos nie brzmiał już tak pewnie jak przed chwilą. - Nie mam nawet w tej kwestii wyboru.
Wyszła wreszcie, pozostawiając po swojej wizycie mętlik uczuć oraz kilka nowych fragmentów układanki. Wilczy na razie nie wiedział jak je dopasować. Przynajmniej będzie miał nad czym pomyśleć...