Domyślnie prezentowany jest najnowszy rozdział opowieści. Jeśli jesteś tu po raz pierwszy, zacznij od rozdziału pierwszego - link do niego znajduje się po lewej stronie.


sobota, 20 października 2012

Festiwal, część pierwsza

Nadszedł dzień wyznaczony do bycia specjalnym. Czemu ten akurat? Rzec by można, iż specjalne dni wybierają same kiedy nadejść powinny. Tak też to było z festiwalem herbacianym, siedem dni temu określonym do zajścia za tydzień dokładnie, w szkolne święto wiosny. Wybór był oczywisty - każda z klas winna przygotować jakąś formę celebracji święta, a że propozycja Śpioszka trafiła w sedno sprawy, nikt nawet nie sugerował innych rozwiązań.
Rezerwacja odpowiedniej sali, przystrojenie, zaplanowanie wydarzenia zarówno od logistycznej jak i realizacyjnej strony udało się zmieścić w czasie tylko dzięki pomocy kilku z rodziców - głównie mamy Śpioszka, kobiety zawodowo oddanej meandrom profesjonalnego wsparcia imprez i festiwali, a obecnie oddanej też czemukolwiek, co pozwalało zapomnieć o problemach związanych z nagłą nieobecnością jej szanownego małżonka. Propozycja Kocura, by dodatkowo każda z uczennic przebrała się w coś lub kogoś, dla ubarwienia wydarzenia rzecz jasna, spotkała się z chórem głosów równie chętnych, co oskarżających o najgorsze formy skrzywień i psychicznych odchyleń. Ostatecznie domniemane nieczyste myśli wcielono w życie i każda obiecała ubrać się przynajmniej oryginalnie.
Planów nazbyt szczegółowych nie sporządzono. Ogólną ideą być miało częstowanie gości herbatą przeróżną, oszałamianie strojem i urokiem osobistym, pogawędki swobodne oraz, obowiązkowo, miłe spędzenie czasu.

Wygrzebał więc Kocur z głębi szafy frak i kapelusz do dziadka należące. Wytarł się nieco już materiał, ale jakość wciąż pierwsza i czerń niezmącona. Brak dobrej laski maskować trzeba będzie dobrą postawą. No i nie ma monokla...
A nasze bohaterki?
Długo się Śpioszek nie zastanawiała nad wyborem stroju. Ulubiony kostium pokojówki, z białym fartuszkiem, bufiastymi rękawami, falbankami z góry do dołu i haftowanymi wstawkami w czarnej sukience od kilku dni już leżał gotowy, wyprany, wyprasowany i wypachniony.
Zabójczyni z kolei oryginalnych strojów nie miała, więc wybór padł na popularny wśród skrytobójczyń motyw ciasnego gorsetu, wstęgowanych rękawów, szerokiego pasa i spodni z luźnymi u kolan nogawkami. Całość oczywiście w najgłębszej z czerni. Ukochany nóż znalazł spoczynek w pochwie u pasa.
Długo by tak można opisywać kolejne pomysły kolejnych dziewcząt klasy drugiej be. W pewnym jednakże tajemniczym miejscu dwie istoty dość szczególne również do festiwalu się przygotowywały. Ich obecność musiała być koniecznością, choć może nienajoczywistszy jest ten fakt w chwili obecnej.
Dopinała Złośnica suknię, borykając się wciąż z luzami w pasie i na piersiach. Doprawdy twórca tego osiągnięcia krawiectwa arystokratycznego sądził chyba, że damy dworu to bez wyjątku barokowe hipopotamice. Sznurki gorsetu ścisnąć trzeba było tak, że niemal suwak zaczęły przypominać. To załatwiło problem piersi, ale z talią już wiele zrobić się nie da. Nie była specjalistką od bogatych ubiorów - efekt jej starań mógł oszukać pierwsze spojrzenie, ale nie następne. Dworska suknia zwyczajnie nie leżała dobrze na złośnicowych kształtach. No i miecz na plecach wyglądał niezręcznie.
Zrezygnowana zaniechała wreszcie szamotaniny, przytknęła maskę do twarzy i zerknęła na Nią.
- Idź pierwsza. Zjawię się nieco później. - rozbrzmiał perfekcyjnie spokojny głos. A to przecież nie chwila na spokój. Szły przecież na ten przeklęty festiwal wyłącznie dlatego, że miały coś do zrobienia.
Miały powstrzymać katastrofę.