Domyślnie prezentowany jest najnowszy rozdział opowieści. Jeśli jesteś tu po raz pierwszy, zacznij od rozdziału pierwszego - link do niego znajduje się po lewej stronie.


piątek, 1 czerwca 2012

Wniebowstąpienie, część pierwsza

S z ł a  p o w o l i ,  g u b i ą c  z a  s o b ą  p o j e d y n c z e  p ł a t k i  k w i a t ó w .


- Kocur. Ja, tego... przepraszam za wczoraj.
Adresat przeprosin nieomal udławił się kęsem chleba. Przywrócenie normalnego oddechu zajęło dobrą chwilę.
- Czy ty właśnie powiedziałaś przepraszam?! - odegrał naprawdę udaną, zszokowaną reakcję. No i prawie oberwał (pustym już) koszykiem od pieczywa.
- Głupek! - Złośnica rozsierdziła się błyskawicznie. Skruszona mina znikła prędzej niż kupiona wczoraj butla czekoladowego mleka.
- No. Już lepiej. Zdecydowanie bardziej pasuje ci krzyczenie na mnie.
Przyjrzał się jej naburmuszonej minie i uśmiechnął pod nosem. Śniadanie jedli znacznie wcześniej niż zwykle. Właściwie to wyrwała go ze snu sporo przed świtem. Oczywiście - był niewyspany. Ale i zaintrygowany. Pozostało tylko czekać na ruch czekoladojada. Co takiego wymyśliła dzisiaj? Chyba nie zapomniała znowu o pracy domowej? Miał już serdecznie dosyć matematyki...
Złośnica tymczasem prowadziła wojnę. Armia złożona z jej Serca, Rozsądku, Chęci, Potrzeb i Instynktu walczyła uparcie o wpływy nad motoryką i strunami głosowymi. Ale potęga Niepewności, Strachu, Wstydu i Goryczy była niezmierzona. Na czele tych wrogich sił stał morderczy przywódca - Niskie Poczucie Własnej Wartości - którego wygrane bitwy można liczyć w setkach. Rozporządzał on swym wojskiem z chirurgiczną precyzją. Tam, gdzie to było konieczne, koncentrował się na walce partyzanckiej - zupełnie jakby chciał zawsze pojawiać się w najmniej oczekiwanych chwilach i niweczyć wszelkie plany. Zaprawdę groźny był to przeciwnik.
Dziś jednak, wiedziona dziwną, desperacką zaciętością, Nadzieja zdołała zrobić wyrwę w fortecy strzegącej centrum dowodzenia złośnicowym ciałem.
Wstała nagle. Może nieco zbyt gwałtownie to wyszło, ale zatrzymywać się nie ma zamiaru. Podjęła decyzję.
- Mam ci coś ważnego do powiedzenia.
Deklaracja zmroziła Kocura. Ani myślał przerywać. Słuchał aż nazbyt uważnie.
Złośnica wzięła głęboki wdech, dobywając poza tlenem zapewne również nieco odwagi.
- Traktujesz mnie czasami jak dziecko. Wkurzam się za to, ale niepotrzebnie. Zachowuję się jak dziecko częściej niż bym chciała. Dlatego postanowiłam to zmienić. - Wpatrywała się prosto w jego oczy. - Ja... kocham cię. Nie potrafię tego idiotyzmu w sobie powstrzymać. No i... nie chcę go powstrzymywać. Mimo, że jesteś totalnym głupkiem, przemądrzałym, rozlazłym, irytującym... - a jednak. Miała ochotę płakać nawet teraz. Jednak jest tą beksą. Trudno! Niech będzie! Płakanie jest jej i nikt go nie może zabronić!
Ale tym razem nie rozryczała się na dobre. Pociągnęła tylko nosem.
- Nie mam zamiaru wymagać od ciebie jakichkolwiek deklaracji. Dlatego już się spakowałam.
- ...Co? - Kocura wreszcie odblokowało.
- Mogę tu mieszkać tylko jeśli czujesz do mnie to samo. - objaśniła zdawkowo, jakby to było oczywiste.
- Ty... oszalałaś? - Kocura jeszcze nie odblokowało do końca.
- Wrócę jak już się zdecydujesz. - oświadczyła sucho i wytarła pięścią mokre oczy. Nie czekając na nic, nie mówiąc nic więcej wyszła z kuchni, by po chwili wrócić z pokrowcem na ramieniu, plecakiem i niewielką podróżną torbą w dłoni.
Kocur zdołał w międzyczasie ochłonąć na tyle, by ruszyć się z miejsca. Najzupełniej spokojnie więc poderwał się, podszedł do Złośnicy i złapał ją za ramiona. W głowie miał wciąż rozgorączkowany mętlik.
- Przecież nie masz dokąd pójść. - starał się brzmieć spokojnie. - Możesz tu zostać ile tylko zechcesz. Mi to naprawdę nie przeszkadza. Jeśli chodzi o pieniądze, to przecież nie brak ich nawet jak mieszkamy razem. Czy to przez tego pluszaka? Skoro tak, to ja...
Spoliczkowała go.
- Za kogo ty mnie uważasz?! - uniesionym, chociaż nie krzyczącym, głosem zablokowała możliwy ciąg dalszy tego steku bzdur. - Mogę nie mieć rodziny, domu, pieniędzy, ale mam chyba do ciężkiej cholery chociaż trochę godności?! Przykro mi, ale nie jestem laleczką, która zastąpi ci siostrę!
Czuła, że zaraz wybuchnie, że nic nie powstrzyma zbliżającej się erupcji. Wyszła zatem, nie starając się nawet nie trzaskać drzwiami. Niesiona uniesieniem, obolała od kotłujących się w niej emocji runęła w dół po schodach, na zewnątrz, na pustą wciąż o tej porze ulicę i dalej, do parku. Rzuciła wszystko na pierwszą z brzegu ławkę, rzuciła też siebie. Usiadła, skryła twarz w dłoniach i ryknęła płaczem tak bezsilnym, tak donośnym, że przerażone ptactwo z okolicznych drzew wzniosło się z krzykiem wysoko ku niebu, szukając ucieczki przed lejącym się z dołu rozgoryczeniem.


Z a t r z y m a ł a  s i ę  n a r e s z c i e ,  u  c e l u .
W i a t r  p o r y w a ł  k o l e j n e  p ł a t k i  k w i a t ó w .


Drzwi herbaciarni rozwarły się niespodziewanie, a zaskoczonemu Śpioszkowi ukazała się nieznajoma twarz któregoś z uczniów innej klasy.
- O, ładnie tu... Ty jesteś Śpioszek?
- Tak. - potwierdziła z absolutną, jak na nią, pewnością w głosie.
- Ktoś jest na dachu głównego budynku. No i podobno prosi o spotkanie z tobą.
Śpioszek zdziwiła się wielce, ale nie wahała nawet chwilę. To mogło być ważne! Pobiegła więc, choć nigdy zbyt dobra w bieganiu nie była. Nieznajomy uczeń zostawił ją gdzieś przy wejściu na schody, więc wspięła się na samą górę już samotnie. Zdyszana, z trudem łapiąc oddech, otworzyła drzwi prowadzące na dach.