Bombka wpadła do szkoły w stanie, nawet jak na nią, skąpo ubranym.
Nie chodziło o to, że brakło jej odzienia. Najzwyczajniej w świecie
zaspała, zarzuciła na siebie w pośpiechu cokolwiek było pod ręką i,
oczywiście, zapomniała tego zarzucenia należycie dopełnić.
Ominęła
więc Pana Ochroniarza, który z wrażenia (a nie był już najmłodszy)
oparskał sobie kawą gazetę, skokami pokonała dwa zestawy schodów,
ślizgiem wparowała na korytarz i... na tym zakończyła pośpiech. Na jej
drodze wyrósł zupełnie niespodziewanie postawny ktoś, od którego niezbyt
postawna Bombka odbiła się jak od ściany, lądując boleśnie tyłkiem na
drewnianym parkiecie. Wczoraj kupione rajstopy (dzięki pokryciu
opatentowaną emulsją ślizgającą nie łapią oczek! - gwarancja lub zwrot
pieniędzy!) od najlżejszego zetknięcia z metalowym mocowaniem torby
zniknęły w chwilę z pola widzenia, ledwie dopięta bluzka (zresztą owa
dopiętość bez swojej pierwszej litery również pasuje do sytuacji)
strzeliła guzikami jak z pistoletu, odsłaniając przy tym to, co
najlepsze w trzech wymiarach. Dzieła dopełniła krótsza-niż-być-powinna
spódnica, która...
Możemy zresztą założyć, iż pełnię okazałości
zaistniałego nieszczęścia ujrzał tylko postawny ktoś, który akurat na
owym ujrzeniu skupił całą uwagę, zapominając o domknięciu ust i
cofnięciu rąk, co to miały zapewne pomóc poszkodowanemu dziewczęciu.
Skotłowana
Bombka jęknęła efektownie (a warto przy tym wspomnieć, iż wrodziła się w
świat z głosem naturalnie brzmiącym jak nocne marzenie kawalera po
trzydziestce), potrząsnęła głową, uniosła wzrok i ujrzała...
- A, tu jesteś! - Kocur pojawił się za postawnym ktosiem, zamarł i otworzył szerzej oczy. - Co tu się na niebiosa stało...?!
Bombkę poderwało z podłogi. Rozpięta bluzka rzuciła się na niego, od razu blokując ruchy zarzuconymi na szyję ramionami.
- Kocuur...! Stęskniłam się za tobą...
Postawny ktoś z, można by przyrzec, skrzypiącym dźwiękiem odwrócił się. Porażony wzrok jego padł na kotłującą się parę.
- Bombka... Co ty wyprawiasz...?! Złaź.. No puszczaj, przecież w tym stroju...
Obrócił się dalej, byle na to nie patrzeć. Zamknął oczy i z głuchym stuknięciem przywarł czołem do ściany.
Świat jest niesprawiedliwy...
Klasa
nie mogła oderwać wzroku od postawnego ktosia. Kilka zapartych tchów
rozległo się po sali, a naładowany ciekawością wzrok ciął powietrze.
Kocur uśmiechnął się pod nosem i kontynuował.
- Tak jak
wspomniałem czeka Was kilka dni podczas których Pan Wilczy będzie
obserwował zwyczaje i zachowania we współczesnej szkole. Wasza klasa
została wybrana przez Panią Wicedyrektor jako reprezentatywna.
Postarajcie się pokazać z jak najlepszej strony! Czy są jakieś pytania?
W mgnieniu oka kilkanaście rąk sięgnęło ku niebu. Kocur westchnął, rozejrzał się i skinął na Złośnicę.
- Czy jesteście kuzynami?
- Nie, oczywiście, że nie. - odparł zdziwiony. Skinął na Gadułę.
- Czy
należycie do od wieków zwaśnionych rodów, których historia sięga
jeszcze zamierzchłych, pogańskich czasów i zwierzęcych bożków, których
magiczna siła sprawiała, iż wybrani z wielbiących je rodów mogli na
pewien czas przyjąć cechy i siły czczonego zwierzęcia, i wykorzystać je w
walce o dominację, tocząc krwawe bitwy z użyciem pazurów i kłów, by
potem nic z tego nie pamiętać, ale z czasem bardziej i bardziej tracić
ludzkie cechy, i wreszcie zakończyć życie gdzieś w górach lub lasach
jako dzika bestia, o której ludzie opowiadają legendy nazywając ją Yeti
albo wilkołakiem albo Człowiekiem-Kotem?!
Kocur, jak i reszta obecnych, dłuższą chwilę nie potrafił dobyć głosu.
- Jak... jak mam ci na to odpowiedzieć...? No... oczywiście, że nie! - szybko skinął kolejnej osobie, by za wszelką cenę powstrzymać ciąg dalszy historii o zwaśnionych rodach.
Rozległ się zdesperowany okrzyk: - Czy to Pan zjadł moją babcię?!
Wilczy nie wytrzymał. Opadł na krzesło i zaniósł się śmiechem.
To będzie ciekawe kilka dni.
Złośnica wsunęła się do
sypialni Kocura bezszelestnie, ściskając przed sobą plik papierzysk.
Wyposażona w zdeterminowane spojrzenie podeszła do łóżka, gdzie leżał i
czytał jakąś książkę.
- Kocur... - mruknęła cicho.
Uniósł na nią pytające spojrzenie.
- Tego no...
- uciekła wzrokiem w bok. Nie przestawał spoglądać (to raczej
oczywiste), więc uciekła w drugi bok. Wreszcie nie wytrzymała. Nie
tłumiła nawet łatwo zauważalnej desperacji w głosie - Pomyślałam, że może... pomożesz mi z matmy...
Popatrzyła mu w oczy ze szczerą, niewinną nadzieją. Cisza przeciągnęła się chwilę dłużej niż powinna.
Kocur wrócił wzrokiem do książki.
- Porzuć nadzieje. - mruknął.
Złośnica
nie zrozumiała. A potem zrozumiała. Jej ostatnia szansa właśnie
umierała. Coś jej w środku chrupnęło. Zacisk na papierzyskach wzmocnił
się.
- Przecież jesteś nauczycielem do cholery!! -
wrzasnęła nagle, w napływie wybuchowej energii rozdzierając na pół
komplet zadań domowych z całości semestru, które miała akurat jutro
oddać do oceny.
Kolejna cisza, wypełniająca pomieszczenie, mogła by być cięta i sprzedawana w sztabach.
Złośnica opadła na kolana. Wzrok miała pusty.
- Jestem zgubiona... - wyszeptała. - Już nie żyję...
Kocur
z ciężkim westchnieniem wyrwał się z konsternacji, zamknął książkę,
usiadł na skraju łóżka i rozejrzał po rozrzuconych papierzyskach.
- Myślę... - uśmiechnął się ciepło. - ... że noc z taśmą klejącą w ręku naprawi te zniszczenia.
Płomyczek
nadziei znów roztlił się w Złośnicy. Oczy jej zwilgotniały, gorąc
rozlał po zamarłym sercu. Jeśli się do tego zabrać, to zdążą...! Jeszcze
jest szansa, jeszcze...
- Cóż, powodzenia. - cmoknął ją w rozgorzałe czoło, uśmiechnął się niewinnie i... zniknął pod kołdrą.
Cmoknięte
dziewczę trwało w odrętwieniu tylko chwilkę. Podniosło się wreszcie z
kolan, spokojnym krokiem wyszło z pokoju i zaraz wróciło, niosąc swój
pokrowiec. Wśród nocnej ciszy rozbrzmiał szczęk dobywanego oręża, potem
świst powietrza rozciętego mocnym zamachem.
- NIENAWIDZĘ CIĘ!!! - wrzasnęła Złośnica, a ostrze niepowstrzymanie runęło w dół...