Domyślnie prezentowany jest najnowszy rozdział opowieści. Jeśli jesteś tu po raz pierwszy, zacznij od rozdziału pierwszego - link do niego znajduje się po lewej stronie.


niedziela, 13 maja 2012

Ćwir

Wilczy siedział wygodnie z tyłu klasy, tuż za niższą niż przewiduje licealna średnia posiadaczką torby wypełnionej przeróżnymi narzędziami - od młotka do olbrzymiego klucza francuskiego. Z okolic ławki obok rozbrzmiewała szybka, techniczna muzyka, dobywająca się z wielkich słuchawek zokularowionej właścicielki zadartego noska i sięgających ramion kruczoczarnych, falujących włosów. Po lewej, pod oknem z kolei, siedziała żywa mikstura czarnych, skórzanych rękawiczek, drastycznego makijażu, chłopczycowatej fryzury i - jakby zagubionego w tym wszystkim - schludnego mundurka szkolnego. Na zamknięciu torby lśniła zaskoczona czymś jakby podobizna ludzkiej czaszki.
No no... Takiej klasy Wilczy jeszcze nie widział. Nieodparcie kojarzyła mu się z puszką pandory.
Wtem drzwi rozwarły się z hukiem. Z drugiego końca sali nie dało się dobrze dojrzeć szczegółów scenki, ale za to ze słyszalnością nie było problemów.
- Rozpołowiłaś łóżko! Czy ty wiesz ile takie kosztuje?!
- Trzeba było mi pomóc! Mówiłam przecież, że to była czysta desperacja!
- Kto normalny w akcie desperacji tnie łóżko?!
- Mogłam oczywiście ciąć co innego! Masz absolutną rację! Zaraz naprawię swój błąd!
- Co... Przestań to wyciągać! Jesteśmy w szkole! Osz...
Kocur rozejrzał się skonsternowany. Zrobiło mu się gorąco. Z tego wszystkiego mogą mieć zaraz dodatkowe problemy. No co on się z nią ma...!
- Wybaczcie proszę, zaraz wracam. - mruknął w kierunku zamilkłej sali, złapał Złośnicę za ramię i wymiótł ich obydwoje poza obręb słyszalności.
Przerwany klasowy gwar wrócił do siebie. Drobna Kombinatorka walnęła kilka razy młotkiem, westchnęła, odwróciła się i uśmiechnęła do Wilczego. Wyglądała na wczesne gimnazjum.
- Czy mógłby mi Pan z tym czymś pomóc?
Zapytany machinalnie poderwał się z krzesła, podszedł do biurka i ujrzał "to coś" - zdecydowanie przypominające nogę robota.
- Co mam zrobić..? - mała konstruktorka, zupełnie nie zauważając zaskoczenia u nowego pomocnika, wskazała palcem staw kolanowy.
- O tu przytrzymać.
Przytrzymał.
Walnęła młotkiem zdecydowanie mocniej.
Wilczy zaczął przygotowywać się mentalnie na utratę kilku palców.

Herbaciarnia wciąż była dość słabo uczęszczanym miejscem. Czy to z niemal zupełnego braku reklamy, czy może z powodu zobojętnienia społeczeństwa na wyrafinowane i smakowite herbatki? Śpioszek nie wiedziała. Ona na pewno o tym miejscu nie zapomni - przychodzi tu codziennie przynajmniej raz. Przychodziłaby nawet co przerwę, ale nie zawsze zdąża się w porę obudzić. A miała już tyle nie spać...
Tym razem wybrała stolik przy oknie - ten sam przy którym Kocur rozkoszował się pierwszą w życiu nieczarną nieekspresową herbatą - by zjeść przy nim drugie śniadanie. Ostrożnymi ruchami wydobyła z torby owinięty w serwetkę pojemniczek, ustawiła na blacie, rozpakowała, otworzyła. Już miała zabrać się za schludnie pokrojoną marchewkę, gdy...
Coś zastukało w szybę. Śpioszek, jak każde zwyczajne dziewczę w jej wieku, przeraziła się tak, że niemal spadła z krzesła. Cudem jakimś uratowała marchewkowy krążek, który pieczołowicie umieściła na powrót w pudełeczku. Wtedy dopiero, z ogromną dozą ostrożności, spojrzała.
Za szybą miotał się standardowej wielkości wróbelek. Wydawał się mieć trudności ze zrozumieniem natury szkła, toteż z wyjątkowym zapałem dziobał dziarsko w przezroczysty kamień.
Śpioszek oczywiście czym prędzej rozwarła okno, przykleiła się do parapetu i uśmiechnęła ciepło.
- Dzień dobry Panie Ptaszku. Jak mogę pomóc?
Pan Ptaszek przekrzywił główkę, jednym skokiem odwrócił się do niej kuperkiem i ryknął - ĆWIR!! - gdzieś w kierunku pobliskich drzew.
W jednej chwili niebo pociemniało, zakryte dziesiątkami innych wróbelków, które w wojskowym szyku dopadły okna, wparowały do herbaciarni, obsiadły najbliższy stolik i wzięły się za pochłanianie wszelkiego jedzenia.
Śpioszek, oniemiała z zachwytu, przypatrywała się jak znikają kolejno marchewki, sałatka, papierowe serwetki, ryżowe pieczywo, kawałki pomarańczy i jabłka. Najeźdźcy byli skrupulatni, pałaszując lokalny repertuar w całości i bez wyjątku. Po skończonym dziele jeden z nich, najpewniej przywódca, podskoczył do rozanielonego posągu i, pełnym afirmacji, szacunku i wdzięczności ćwirem (zapewne tylko ktoś, kto zaznał w życiu prawdziwego głodu, mógłby docenić emocjonalny ładunek takiego ćwir) oznajmił koniec uczty. Armię wymiotło z pokoju. Jeden z wróbelków zatrzymał się na sekundę na parapecie, ostrożnie, z wdzięcznością odłożył pozostawiony specjalnie ostatni fragment pieczywa i pognał za resztą.
Śpioszek stała jeszcze chwilę w oknie, ocierając łezkę radości z policzka. Stałaby może wiele dłużej, ale dzwonek obwieszczający koniec przerwy rozbrzmiał nieubłaganie. Spakowała więc rozgardiasz do akceptowalnego w swojej torbie stanu i ruszyła na korytarz. Kompletnie pusty brzuch spróbował burczeć z oburzeniem, ale wiedział, że nie ma szans. Śpioszek była do głodu przyzwyczajona.