Domyślnie prezentowany jest najnowszy rozdział opowieści. Jeśli jesteś tu po raz pierwszy, zacznij od rozdziału pierwszego - link do niego znajduje się po lewej stronie.


sobota, 4 lutego 2012

Pocieszacz

Palce bolały już od zdeterminowanego zaciśnięcia we wnętrzu dłoni. Ale to dobry ból. Pozwalał odwrócić choć cząstkę uwagi od wydarzeń tego wieczoru. Przypominał nawet, że to nie sen. To wszystko nie był sen.
Czemu właściwie? Kto taki uznał za pewnik, że we śnie nie poczujemy fizycznego bólu, że jego obecność jest wyznacznikiem rzeczywistości? Przecież zmysły tak łatwo oszukać jak umysł niemal.
To wszystko mógł być sen. Mógł się nawet jeszcze nie skończyć. Tak, jak ten poprzedni, jak wiele poprzednich - mógł trwać w nieskończoność niezależnie od właściwego czasu.
Co to jest właściwy czas? Czy to ten w którym niszczy wszystko w swoim pokoju niesiony ślepą, bezmyślną rozpaczą? Czy może prawidłowy jest ten, w którym zapomniał już o jego upływie, skupiony na pulsującym bólu miażdżonych palców?
Kocur trwał tak w bezruchu już od godziny. Było późno, bardzo późno. Wrócił z posterunku w środku nocy. Wcześniej za to nie trwał w bezruchu, a pokazywał jaki jest profesjonalnie twardy i odporny. Ten głupek. Ten wrak człowieka. Składał zeznania, wysuwał sugestie. Idiota.
Właściwie to sama czuła się idiotycznie. Nie miała pojęcia co robić. Nie wiedziała nawet co dokładnie się stało. Czekała tutaj sama, dobita strzępem informacji, który wyciągnęła od przemiłego funkcjonariusza policji co to ją do domu odprawiał. Faktycznie musiało chodzić o problemy rodzinne drogiej Róży. Właśnie przed sobą, bardzo wyraźnie, widziała jak bardzo trafnym było to wyjaśnienie.
Powinna ruszyć z miejsca. Porzucić ten kretyński próg pokoju przy którym kretyńsko sterczała wlepiając ukradkowe spojrzenia w postać siedzącą w ciemności na łóżku. Przecież musi być coś, co może zrobić. Przecież jeszcze chwila, a będzie pełnoletnia! Czekają ją większe jeszcze wyzwania, niż o taki pierwszy lepszy nauczyciel w którego mieszkaniu mieszka.
Zebrała w sobie wszystkie siły. Calutką odwagę posłała do nóg, determinację do oczu, by nie udało im się zarazić panującym nastrojem. Podeszła powolutku, stanęła przed Kocurem i... zapomniała co właściwie wymyśliła sobie, że powie. Szlag.
Nie myśląc zupełnie nad wykonywanymi czynnościami złapała jego dłonie, rozchyliła i wsunęła się między nogi. Objęła kocurową głowę, przycisnęła sobie do piersi. Wyraźnie czuła jak ogromne napięcie walczyło w nim o wydostanie się na zewnątrz. Nawet bała się trochę. Zdawał się zdolny do czegoś naprawdę głupiego. Cóż... nie tylko on.
- Użyj mnie - szepnęła wpatrując się pustym wzrokiem gdzieś w środek okna. - Mogę sprawić, że cały ten ból zniknie, cały stres który czujesz zostanie tylko wspomnieniem. Ja to potrafię, wiesz? Mam osiemnaście lat. Jestem kobietą, która czuje do ciebie masę tak obrzydliwie upierdliwych rzeczy, że zrobi wszystko byś tylko poczuł się lepiej. Dlatego...
- Nie. - odparły okolice jej żołądka.
- Powinieneś wiedzieć kiedy zapomnieć o zasadach i pozwolić sobie na odrobinę wytchnienia. Myślisz, że możesz wszystko trzymać w sobie?
- Nie. - poczuła wyraźnie, jak dłonie zaciskają się na rękawach jej piżamy. Odniosła wrażenie, że sama wpada w lekką panikę.
- Kocur, kretynie... Przestań być szlachetnie cierpiącym i ulżyj sobie, skoro możesz! Jeśli już...
- Nie do cholery!! - wrzasnął niemal na nią odrywając jednocześnie twarz od miękkiego zapomnienia. Wpatrzyli się tak w siebie nagle, zupełnie bez ostrzeżenia. Na pewno zobaczył ten potok łez, co to jej spływał po twarzy. Zdecydowanie wpadała w panikę, determinację szlag trafiał. A miała pomóc... Tymczasem siłą powstrzymywała wyrzucanie mu, że nie potrafi odpowiednio docenić jej wspaniałego, dziewczęcego ciała. To się zdecydowanie nie nadaje na pocieszenie...
- Jesteś głupia jak próchno. - oświadczył spokojniej już Kocur. - Robiąc coś takiego mógłbym cię stracić. Myślisz, że tego chcę? - spojrzał jej prosto w oczy. Zaczerwienionych policzków na szczęście nie mógł widzieć.
A więc to tak. Kocur naprawdę był silny. W obliczu tego wszystkiego powiedział jej takie coś... Jak niby miała to rozumieć? Zależy mu, to oczywiste. Ale jak zależy? No nie, to właściwie bardziej jeszcze mota niż oświadcza cokolwiek. Czy naprawdę nie mógł ująć tego jaśniej?
- Kogo nazywasz próchnem? - burknęła groźnie. Zastanowiła się chwilę. - No i nie rozumiem czemu miałbyś mnie stracić z tego, że Cię trochę poprzytulam na poprawienie nastroju. - oświadczyła sucho. No i pożałowała, że nie zobaczy jego głupiej miny.
Kocur na to wstał, pacnął dłoń na jej czoło i rozczochrał włosy.
- Ależ ja o niczym innym nie myślałem. W końcu jesteś jeszcze dzieckiem.
Cisza, która potem nastąpiła, choć krótka starczyłaby jako podręcznikowy przykład bardzo wysoko skoncentrowanej konsternacji. Powietrze zdawało się iskrzyć od usilnej pracy synaps przekazujących jedna drugiej wiadomość, że tak - on naprawdę to powiedział. Teorie wygłaszane przez niektórych szalonych naukowców twierdzą nawet, że w takich chwilach zbierają się grupami żyjątka, niewidzialne żadnym okiem, żyjące ułamki sekund, których sensem istnienia jest żywienie się zgęstniałym (oczywiście jedynie metaforycznie) powietrzem takich chwil. Nie trzeba natomiast szalonego naukowca by mieć pewność, iż w tym konkretnym momencie spersonifikowana we własnej osobie śmierć odwiedziła okolicę, by na wszelki wypadek być w pobliżu tragedii i nie musieć potem pędzić z zegarkiem w ręku.
Złośnica tymczasem roztaczała aurę granatu bez zawleczki. Na tyle intensywnie, że Kocur wyczuł chyba zagrożenie. Zrobił krok do tyłu, a właściwie próbował - łóżko skutecznie to uniemożliwiło, starając się za to by potknąwszy się wylądował na nim idealnie przed wybuchającym właśnie dziewczęciem. Ta jakby tylko na to czekała. Wskoczyła na bezbronną ofiarę siadając okrakiem, jednym ruchem rozchyliła poły (zapiętej!) koszuli i wbiła się pazurami w obnażoną klatkę piersiową.
- Coś ty powiedział...? - wycedziła głosem płynącym niehamowalną złością.
- Przesta...
- Już ja ci pokażę jakie ze mnie dziecko! - niehamowalna złość przeistoczyła gniewne oblicze Złośnicy we wcale groźny uśmiech. Oderwała się oprawczyni od dziurawienia nauczycielskiego popiersia, sięgnęła za siebie i ze sprawnością godną podziwu zneutralizowała zamek spodni. Już, już unosiła ich skrawek wraz z bielizną, by dopełnić nieodwracalnego, gdy Kocur nie wytrzymał. Rażony jak gromem rzucił się na biedne dziewczę w zamiarach jednak nieromantycznych. Złośnica nie dała za wygraną, więc skotłowali się tak oboje z kołdrą wraz i ubraniami, i po momentach paru dopiero możliwym było rozsądzić kto, kogo, gdzie i jak.
- Może po prostu chodźmy spać...? - zaproponował Kocur zmęczonym, ale też brzmiącym nutą ulgi i sugestii uśmiechu głosem. Odnaleźli się bowiem na poduszkach, splątani solidnie wszystkim, co pod ręką było. Wcielenie gniewu, opadłe już z sił, przytaknęło, wyczołgało powoli z pęt i powrozów cudem jakimś nie ściągając z siebie piżamy, by przylgnąć do niego, otulić go dłońmi, pokazać, że blisko, że nie sam, że dla niego.
A Kocur, wyraźnie nie wart szczęścia w nieszczęściu swego, zasnął niemal natychmiast.