Domyślnie prezentowany jest najnowszy rozdział opowieści. Jeśli jesteś tu po raz pierwszy, zacznij od rozdziału pierwszego - link do niego znajduje się po lewej stronie.


niedziela, 20 maja 2012

Koc

Obecnie żyjemy w czasach względnego dobrobytu, ale jeszcze kilka lat temu bardzo często się zdarzało, że dzieci - z przeróżnych powodów - trafiały do domów dziecka. Właściwie to ta nazwa przeczy sama sobie, gdyż domem z pewnością się takich miejsc określić nie da i na pewno nie istnieją one dla zaspokajania dziecięcych potrzeb. To trochę jak ze szpitalami psychiatrycznymi - oddzielają pechowców i problematyczne jednostki od reszty społeczeństwa, które może dzięki nim żyć sobie beztrosko bez świadomości istnienia nienormalności tuż obok, często za ścianą ich własnego mieszkania.
Ja trafiłam do takiego domu w wieku sześciu lat. Kompletnie mały i bezbronny dzieciak obrażony śmiertelnie na cały świat. Moi rodzice zginęli - do tej pory nie wiem jak i dlaczego, dalsza rodzina nie istnieje lub odmówiła współpracy. Zaprowadzono mnie do starego, drewnianego, rozpadającego się piętrowego domu, do pokoiku o rozmiarze niewiele większym niż to łóżko. Dostałam w prezencie koc.
Tak oto żyłam sobie kolejne lata. Starsi lokatorzy co chwila nękali młodszych, tworzyły się grupy, rozgrywały bitwy - czasami o terytorium, czasami o jedzenie. Bywało, że przegrani spędzali kilka nocy w piwnicy. Możesz mi wierzyć - było tam zimno jak w lodówce.
Kiedy pojawiły się bliźniaczki miałam już latek jedenaście, spory posłuch wśród reszty dzieciaków i starannie pielęgnowaną nienawiść do dorosłego świata. Gdybyś mnie wtedy spotkał, to na kopniaku w łydkę by się nie skończyło!
Nikt oczywiście nie wiedział jakim cudem taka para trafiła do domu takiego jak nasz. Obie były ubrane w najdroższe ciuchy jakie w życiu widziałam. Była późna jesień, więc eleganckie płaszczyki, rękawiczki z zamszu, skórzane półbuty zrobiły prawdziwe wrażenie. Aż dziwne, że nikt z nas ich wtedy na miejscu nie rozszarpał. Oczywistym jest, że pochodziły z bogatej rodziny.
Śpioszek wtedy ciągle płakała. Nie było sposobu żeby ją uspokoić. Tak w kółko - dzień i noc, może z tydzień to trwało. Jej siostra okładała z niezłym zacięciem wszystkich, którzy próbowali podejść.
Teraz, kiedy o tym myślę, to oczywistym wydaje mi się, że Śpioszek ma w sobie takie dziwne coś. Nie sposób jej nie... No! Chodzi mi o to, że ma się ochotę rzucić w płomienie jeśli tylko ją to obroni albo w czymś pomoże. I co tak głupio potakujesz? Ty masz bronić mnie!
Po kilku miesiącach patrzenia jak głodne snują się po korytarzach nie wytrzymałam i przygarnęłam je do swojej grupy. Ze Śpioszka wiele pożytku nie było, ale jej siostra znakomicie pomagała w walce o cotygodniowe przydziały jedzenia i ubrań. No i tak się zaprzyjaźniłyśmy. Z czasem nazywano nas nawet trójca święta. Spałyśmy razem, włóczyliśmy się po okolicy. Narobiliśmy masę głupich rzeczy, których chyba wolę sobie nie przypominać. Razu jednego, jak poturbował mnie pies i leżałam w łóżku przez tydzień, to nawet Śpioszek walczyła o więcej jedzenia dla nas. Była morderczo skuteczna w strzelaniu z procy.
Kiedy dobiłyśmy do czternastu lat - jakoś tak się ułożyło, że wszystkie trzy urodzone w tym samym roku - nadszedł czas na adopcje. Nasz dom, nie mam pojęcia czemu, wyznaczył sobie, że oddaje dzieci dopiero od czternastego roku życia. Nie patrz na mnie tak dziwnie, nie wiem co ich napadło! Może to sekta jaka. W każdym razie zjawił się Ktoś. A byle ktoś to to nie był. Pieniądze raziły w oczy, kiedy przechodził. Wszyscy dorośli gięli się przed nim jak wierzby pod huraganem. Zachowywał się jakby miał w posiadaniu wszystko, na co spojrzał.
Pech chciał, że nasza trójka wpadła mu w oko. "Piękne dziewczęta." stwierdził, "Doprawdy urocze.". Spoglądał przy tym tak, jak się spogląda na towar w sklepie. No i oczywiście wymyślił, że nas "bierze". Tylko, że chciał zabrać dwie, nie trzy. "Trzy to za wiele, moja żona nie da sobie rady z taką gromadką". No i problem - które wybrać? Urocze bliźniaczki, a może dwie bojowniczki, a może jedną tylko wojowniczą i niewinne maleństwo dla kontrastu?
Być może nie wyglądał na specjalnie dobrego człowieka, ale pewne było jedno. W jego domu - ktokolwiek z nim pójdzie - na pewno nie zabraknie jedzenia, ubrań, łóżek i ogrzewania. Co więc było robić? Jednym kopniakiem upewniłam się, że swoich własnych dzieci mieć raczej nie będzie i uciekłam. Schowałam się na strychu. Nie mogli mnie znaleźć, więc bogaty Ktoś zdecydował się zabrać ze sobą bliźniaczki. No i miałam rację - żyły sobie od tamtej pory tak obrzydliwie dostatnio jak to tylko możliwe.
A co ze mną? O sobie ci nie opowiem, na to musisz dopiero zasłużyć!