Domyślnie prezentowany jest najnowszy rozdział opowieści. Jeśli jesteś tu po raz pierwszy, zacznij od rozdziału pierwszego - link do niego znajduje się po lewej stronie.


poniedziałek, 10 października 2011

Klątwa Róży, część siódma, ostatnia

Wszystkie grzeczne kotki zasypiały właśnie, a niegrzeczne rozpoczynały nocne łowy, gdy Śpioszek wbrew naturze wciąż nie śpiąca przeturlała się raptownie z pleców na brzuch. Sygnalizować to miało, choć brak tu pewności, punkt zwrotny w ciągu przemyśliwanych rozmyślań. A że sufit przestał sugestie podawać wzrok Śpioszek przeniosła na stos swych poduszek. Nie brakło jej ich, oj nie - przewzorzyste i miękkie stały element tego pokoju stanowiły dzielnie naśladując lokatorów honorowych, czyli szafkę z herbatkami i stolik z zastawą. A skoro już do tego tematu doszliśmy to i wspomnieć trzeba, że upojny aromat cynamonu (bo zimno), pomarańczy (bo słodkie), goździków (bo zdrowe) i malin (bo tak) otumaniał sowicie filiżanek okolice unosząc się niby dusza ulatująca nad naparem czerwonej herbatki.
Czerwonej? A tak. Bo wiedzieć nam trzeba nad czym to Śpioszek rozmyślała. A były to sprawy wagi wielkiej i wieków pomnej - jak by tu sprawić, żeby swej naturze przeczyć i nie spać tak ciągle, by na rzeczy inne czas znaleźć. Sposób prosty objawił się zaraz: pobudzającą herbatkę pić miast spokojnej i od razu efekt będzie jak trzeba. Zbrodnią jednak jest tak herbatkę samą sobie, bez dodatków zostawiać. Dołożyła więc goździków i za nimi zaraz pomarańcz poszła. A i cynamonu kichnięcie czy dwa się znalazły, a i syrop malinowy nieruszony, nowiutki... I tak oto, talentem swym niemałym, zrobiła z pobudzającej usypiającą herbatkę, co relaks niesie niczym wygrzana w słońcu pościel cudem jakimś użyta zimą.
I tak oto bojując z powiekami swymi jak sztaba stali ciężkimi myślała nad czymś innym, co by na jej kłopot zaradziło. Ale bitwa to przegrana - na dziś przynajmniej. Niedoświadczona w walkach tak srogich, jak te ze snem odbywane, zasnęła w końcu z brodą na poduszce. Z rozluźnionych palców, co za kraniec kanapy wystawały, wysunęła się niewielka, pękata saszetka z takich, co to się w nich mieszanki zapachowe i herbaciane zwykło nosić. Niedługo się jej cieszyć wolnością przyszło, bo tu zaraz poturlać się po dywanie musi i do nogi stolika przytulić. Za to bilecik do saszetki przytwierdzony nie martwił się wolnością. Cierpliwie przeczekał upadki i turlania, by na koniec rozłożyć się na płasko i znieruchomieć w oczekiwaniu na czas, gdy już będzie potrzebny. I tylko narysowany na nim miękkim chyba ołówkiem różany kwiat zatarł się nieco, wspomnienie pozostawiając jedynie swego czaru i piękna.