Domyślnie prezentowany jest najnowszy rozdział opowieści. Jeśli jesteś tu po raz pierwszy, zacznij od rozdziału pierwszego - link do niego znajduje się po lewej stronie.


wtorek, 13 września 2011

Klątwa Róży, część szósta

Wszystko wskazuje na to, że zapadł bez pamięci. Zadowolony nagle ze swojej pracy, usatysfakcjonowany warunkami, ucieszony takim przebiegiem życia, wydusił z siebie westchnienie ulgi. Teraz, siedząc w herbaciarni, trzymając Śpioszka za dłoń, wydawał się sobie wreszcie właściwy. To przecież o te urocze zjawisko, siedzące obok, chodziło od początku. Pamiętał jak wczoraj, że szukał usilnie. Potrzebował tej jednej osoby, z którą wreszcie podzieli swój czas. Sprawdzał, próbował - aż do teraz bez skutku.
- Śpioszku drogi, o randkę ze mną nie musiałaś wcale walczyć. Nie ty. Jestem nawet na wiele więcej, niż tylko randkę gotów.
Tak, właśnie to myślał. To kłucie w sercu pochodziło z głupich wahań, ale teraz zniknie wreszcie. Teraz powiedział to, co powinien. Teraz już nie ma powodów jego serce do bólu.
Śpioszek skamieniała, przeraziła się, spojrzała z niedowierzaniem na Kocura i na kolana swoje, uśmiechnęła nieśmiało i jeszcze niepewną minę uruchomiła.
- Ja... Bardzo się cieszę, że pan tak, ale... - Wróciła znów do niego wzrokiem, innym już teraz, zmartwionym, potrzebującym - Co z Różyczką? Martwię się bardzo o nią.
Kocur zmarniał, by po chwili bardzo krótkiej zagniewaniu się poddać. Jak ona mogła w takiej chwili, na taki temat? Czyż pewne rzeczy nie ważniejsze są, niż losy jakiejś przyjaciółki? Był zły. Od początku tak przeczuwał. To kłucie w sercu to właśnie to przeczucie - przekonanie, że w decydującej chwili coś będzie nie tak.
Dokładnym, jakby wcale nie impulsywnym, ruchem złapał pustą już filiżankę i prasnął nią o podłogę. Nie musiał się o Zabójczynię martwić - jej siostra przecież ciągle coś tłucze. A pokazał przynajmniej co myśli, jak się czuje. Powinna była wcześniej pomyśleć, jak on zareaguje, nie zaś rozpłakiwać się teraz.
- P... Proszę pana, ja... jak... - cedziła poprzez zaciśnięte przestrachem i płaczem szczęki. Rozszlochała się już na dobre, roztrzęsła tak, że stolik, oburzony, począł chybotać. Wyglądało to jak atak jakiś - mocny tak bardzo, że rysy roztrzęsionego ciała rozmyły się, a głos, co wybrzmiał z tego przerażającego zjawiska, inny był już, niż Śpioszka.
- W takim razie ja pójdę sobie, a ty nie znajdziesz czasu, by nawet to zauważyć.

Z bezgłośnym "pik" wróciła mu świadomość. Otrząsnęła się, przeładowała informacje o środowisku i konfiguracji.
A więc to był sen.
Z niemałym zaskoczeniem uświadomił sobie - otwarcie oczu dostarczyło w tym względzie dowodów nie do obalenia - że jego głowa leży na kolanach Róży, reszta ciała na dywanie, że jego uczennicy twarz poznaczona jest plamami z czegoś czerwonego, a jej oczy produkują spore ilości, zeskakujących na niego, łez. Minę bardzo prędko zrobił w oczywisty sposób zaskoczoną, ale z wyjaśnieniami trzeba będzie chwilę zaczekać.
Zebrał sporą część sił w lewej ręce, by unieść ją i przyłożyć dłoń do zapłakanego policzka powyżej. Bardzo próbował nie myśleć o pochodzeniu czerwonych plam.
- Znowu straszą cię potwory? - uśmiechnął się nieznacznie, ciepło. Instynkt, jak to ma w zwyczaju bez najmniejszych nawet powodów, dobitnie sugerował mu, że nie spodoba mu się to, co tu zaszło. Róża, jak na potwierdzenie, objęła go ręką, trzymającą szpikulec do lodu. A lód, który kruszyła, musiał być nieczęsto spotykanej odmiany czerwonej.
- Ja pokonałam je. Pokonałam już wszystkie. Postanowiłam być silna - szlochała zastanawiające rzeczy. Nie był nawet pewien, czy chce znać ciąg dalszy. Dlatego, na wszelki wypadek, podniósł się, delikatnie wydostał z objęć i usiadł obok. Oczom jego nie mogła uciec poplamiona szkarłatnie biała koszula nocna, w którą to Róża była przystrojona. Starał się oddychać spokojnie.
- Ale Różyczko. Pamiętasz? Mówiłaś mi, że te potwory, to tak naprawdę ludzie wokół ciebie.
- Tak. Pokonałam je. Chciały mnie tu zatrzymać, uwięzić, nie pozwolić mi jej widzieć. Ja... Nie mogłam już... - Stanowiła bardzo przygnębiający widok. Od narzucającej się interpretacji zasłyszanych słów i ujrzanych szczegółów nie było ucieczki. Kocur w niewyjaśniony sposób, ale wiedział. Spełniło się jego najgorsze przeczucie. Rozrzucił spojrzenie uważniej, a rozpędzony już umysł dostarczał kolejnych informacji. Był w rezydencji, przyszedł spytać się o losy swojej uczennicy. Nie wiedział, od jak dawna tu był (choć krótko raczej - czekająca przed wejściem Złośnica wytrzymałaby maksymalnie godzinę hamowania w sobie chęci szturmu na domostwo). A to wszystko potem, Poduszka, Diablica - sen? Wstał powoli, nie chcąc płoszyć dziewczyny. Bez słowa zwrócił się ku drzwiom salonu w którym byli, wyjrzał na korytarzyk i... zachował spokój tylko, dzięki wieloletniemu doświadczeniu ze swojej poprzedniej pracy. Pod ścianą tuż obok leżała pokojówka, której biały fartuch ktoś nieskładnie poznaczył czerwonymi plamami, dziurawiąc przy tym. Zapach, który teraz dopiero uderzył w nozdrza, umiejscawiał smutne dzieło szpikulca do lodu i szkarłatnej farby przynajmniej dwa dni temu. Rezydencja, mimo rozmiarów, mieściła w sobie najwyżej kilka jeszcze osób. Los ich można niestety dość łatwo odgadnąć.
Wrócił do Róży, złapał ją pod ramiona, uniósł z dywanu i przytulił najmocniej jak tylko potrafił. Bał się myśleć, przez co ta dziewczyna musiała teraz przechodzić. On sam czuł na plecach dreszcze. Bał się zapytać o to, o co musiał zapytać.
- Różyczko. Czy to ty ich wszystkich...? - Potaknęła bez wahania. - A dlaczego... Czemu nie mnie?
Wydostała się z uścisku i spojrzała mu w oczy. Był pewien, że zapamięta na resztę życia to spojrzenie.
- Pan jest najważniejszą osobą dla najważniejszej dla mnie osoby. - Uspokoiła się prawie. Na przyzwyczajenie do faktów miała już wiele czasu. Na płaczu, tak jak przed chwilą, spędziła z pewnością długie godziny, co odbiło się na wyglądzie oczu i na zmęczeniu w głosie. Mimo tej sytuacji pokazywała, że jest dzielna i dojrzała. Dojrzalsza, niż większość dorosłych byłaby w tej sytuacji. - Dlatego pan nie mógł być potworem. Ale wszyscy inni... Lepiej, żebym teraz nikogo już nie widziała.
Kocur potaknął bezwiednie. Chętnie uniknąłby tej powinności, ale musiał wykonać telefon. Musiał spróbować przerwać klątwę, która zawładnęła tym dziewczęciem. Był przecież za nią odpowiedzialny. Chociaż tyle musiał spróbować zrobić.
- Dziękuję ci Różyczko. Ale teraz będę musiał zadzwonić, zaprosić kilka osób. Trzeba zrobić tu porządek, prawda? Chcemy to przerwać, prawda?
Wyswobodziła się gwałtownie z jego uścisku, ścisnęła swą broń mocniej w dłoni. Już otwierała usta, by coś krzyknąć.
- Nie - zdążył pierwszy. Doskonale wiedział, co trzeba powiedzieć. - Jestem pewien, że cię nie znienawidzi. Przecież najważniejsza dla ciebie osoba nie jest taką, która potrafi?
Cisza wypełniła chwilę niemej decyzji, milczącego ważenia się losów tego straszliwego snu na jawie. Róży zabrakło słów, chwilę potem chyba też sił. Zrobiła dwa kroki w tył i opadła na kanapę. Potwierdziła ruchem głowy, by po chwili wbić nieruchomy wzrok w któryś z niezliczonych punktów na ścianie naprzeciwko. Zakrwawiony szpikulec wysunął się z zakrwawionej dłoni, by przyozdobić sobą szlachetną zieleń dywanu. Nadszedł koniec.

Kocur znalazł telefon w kuchni na końcu korytarzyka (bardzo starał się omijać poszkarłatnione, poprzewracane ludzkie statuy, których po drodze naliczył trzy). Wybrał pamiętany nazbyt dobrze numer i nabrał sporo powietrza do płuc.
- Tu Kocur. Tak, ja. Potrzebuję tu twojego zespołu, natychmiast. Tak, przecież zajmujesz się tylko jednego rodzaju sprawami. Wystarczy, daktyloskopia niepotrzebna. Wyjaśnię na miejscu. Rezydencja obok wjazdu do lasku zachodniego. Tak, to ten dyplomata. Nie pytaj, błagam. To będzie ciężka sprawa. - Zastanowił się jeszcze krótką chwilę. - Przed wejściem spotkacie czarnowłosą dziewczynę z długim pokrowcem na ramieniu. Przekaż jej ode mnie, że ma jechać do domu i czekać w kawiarni obok. Nie powiem. Dzięki. Czekam oczywiście.

Oczekiwanie zawiodło jego kroki do pokoju na piętrze, należącego najpewniej do Róży. Wśród dziesiątek haftów, książek, papeterii, rozrzuconych ubrań i kobiecych akcesoriów, wypatrzył niepozorny wazonik, pełen białych róż, stojący tuż przy łóżku. Ich woń wydała mu się znajoma, ale jednocześnie dziwna i nienaturalna. Podszedł bliżej, obejrzał z każdej strony, ale nic poza różami w nich nie zobaczył. Nic, oprócz zmiętego liściku, wepchniętego między gałązki. Pełen dziwnego, nieuzasadnionego przeczucia wysunął go, otworzył, przeczytał.
"Dla Księżniczki podarunek, co jest kwiatem zazdrosnym i niewinnym, jak ona sama, by uczuciom właściwym drogę pomógł utorować."