Domyślnie prezentowany jest najnowszy rozdział opowieści. Jeśli jesteś tu po raz pierwszy, zacznij od rozdziału pierwszego - link do niego znajduje się po lewej stronie.


czwartek, 2 grudnia 2010

Przypadek Poduszki

Kłopoty, jakby do tej pory ich nie było, zaczęły się zaraz następnego dnia.
Niepozorna zbieranina życzeniowych karteczek na biurku zapewniała o zapasie pracy na kolejne dni. Kocur zastanawiał się nawet - czy pokazuje to, jak wiele dziewczętom w tej klasie brakuje do szczęścia, czy może mają po prostu bujną wyobraźnię? Kwestia chyba nie do rozstrzygnięcia, choć instynkt skłaniał ku tej drugiej opcji.
Sięgnął po jedną z kartek bez złych przeczuć. Umysł miał wciąż zaprzątnięty zniknięciem Róży, ale też obietnicą złośnicową pomocy. Co mogło spowodować tę nagłą zmianę jej nastawienia? No i co takiego mogła ukrywać w zapasach swojej wiedzy? Potrzebna mu z nią poważna rozmowa, jak najprędzej. Nie powinno to być trudne, w końcu razem...
"Zabrałeś mi ją. Oddawaj, albo wszyscy dowiedzą się, gdzie teraz mieszka".
O i właśnie. Kłopoty.
Mało brakowało a, z rozpędu, przeczytałby to na głos. Przeniósł zmartwiały wzrok z pisma na wpatrujące się w niego twarze. Zrobiło mu się gorąco.
- To... - odchrząknął. - To jest nieco osobista prośba. Raczej nie powinienem czytać jej na głos. Na razie przejdziemy do kolejnej.
Usłyszał zawiedziony jęk, ale nic więcej. Na szczęście. Schował karteczkę do kieszeni i pospiesznie dobył kolejnej ze stosu.
- Randka - przeczytał szybko i, przy akompaniamencie śmiechu, oburzonych "To tak można?!" i zachwyconych jęków, zakrył dłonią oczy i westchnął ciężko.
- Słuchajcie... Randka to nic złego, ale ja naprawdę nie jestem specjalnie majętny - spróbował z nadzieją, że okażą mu zrozumienie. Gdzie tam! Na jego oczach, bezczelnie, umieściły na biurku kolejną porcję bilecików. Miał dziwną pewność, co do ich treści. Czy nie było dla niego ratunku? Wzrokiem poszukał pomocy u Złośnicy... która rzuciła mu jedynie naburmuszone spojrzenie i, z zapałem godnym igrzysk olimpijskich, zajęła się dobytym z torby kawałkiem czekolady. Zrozpaczony spojrzał na Śpioszka. Ona za to, czerwona na twarzy aż po uszy, lustrowała własne kolana. Z nieznanych przyczyn sam zaczerwienił się na ten widok, uśmiechnął nieznacznie i wreszcie padł plackiem na biurko.
- Poddaję się - jęknął. - Autorka prośby, którą przed chwilą przeczytałem, niech zaczeka na mnie przed szkołą. Reszta może iść już do domu.

Zwlókł się z biurka długo po opustoszeniu sali. No, prawie opustoszeniu, gdyż Złośnica nie omieszkała zaczekać i przyłożyć mu pokrowcem po głowie.
- Co ja znowu zrobiłem? - mruknął.
- Nie musiałeś nic robić. To i tak wszystko twoja wina - oświadczyła wzniosłym głosem. - Dawaj klucze.
Zawahał się. Miał do niej zaufanie, oczywiście. Nie był pewien, skąd się wzięło, ale jego obecności był pewien. Wciąż jednak zawahał się. A ona to bezbłędnie zauważyła.
- Rozumiem - stwierdziła sucho i wybiegła z sali, nim zdążył cokolwiek powiedzieć. Zanim zdążył uświadomić sobie, co mogła sobie pomyśleć. Co na pewno pomyślała.
Chciał zerwać się i dogonić, wyjaśnić, przeprosić. W szkole jednak wciąż było sporo ludzi. Nie mógł pozwolić na jakiekolwiek podejrzenia ku nim skierowane. Po groźbie, którą dziś otrzymał, nie mógł tym bardziej.
Budynek opuścił w towarzystwie ponurej aury. Nie miał zupełnie ochoty na randkę, nie miał głowy do rozpieszczania którejś ze swoich uczennic, skoro inną właśnie zranił. A co najgorsze - nie miał wyboru.
Czekała przy bramie. Dotąd nie zwracał na nią wiele uwagi, bo i ona raczej jej nie wymagała. Niepozorna, blondwłosa dziewczyna o zdecydowanie chudej figurze i spojrzeniu, umieszczonym głównie w czubkach jej własnych butów. Nie przypominał sobie, by kiedykolwiek odezwała się w trakcie zajęć. Zatem to jedna z niewielu cichych i spokojnych osóbek w jego klasie.
- Proszę mówić na mnie Poduszka. Tak nazywają mnie koleżanki - wypaliła na wstępie, ukłoniła się nisko, wpatrzyła mu w oczy i zaczerwieniła naprawdę mocno.
- Poduszka więc - uśmiechnął się lekko. - Jest jakieś miejsce, które chciałabyś odwiedzić?
Odpowiedziała skinieniem i już po chwili maszerowali obok siebie. On z dłońmi w kieszeniach, ona ze wzrokiem wbitym w chodnik i torbą szkolną, ściskaną w ramionach. Musieli wyglądać naprawdę zastanawiająco. Żeby chociaż była jego wzrostu...
Przez całą drogę nie odezwali się do siebie. Kocur kłębił swoje rozmyślania, zmartwienia, wyrzucał sobie głupotę. Nie zwrócił nawet uwagi na cel spaceru, więc po dotarciu do niego stanął jak skamieniały. Gdzieś na tyłach któregoś z wielu osiedlowych wieżowców mieszkalnych, schowany między drzewami i krzewami zaniedbanego fragmentu okolicznego parku, roztoczył się przed nim plac zabaw. Ewidentnie porzucony i zaniedbany plac zabaw.
Poduszka bez słowa podbiegła do podwójnej, podwieszonej na drewnianej, niszczejącej już ramie huśtawki i pomachała ręką zachęcająco. Kocur wprawdzie niespecjalnie mieścił się w wąskim krzesełku, ale usiąść zdołał. Zawiasy popiskiwały cicho, gdy jego uczennica wprawiła się w radosny ruch wahadłowy.
- Pan musi mieć sporo problemów na głowie, prawda? - wykrztusiła, huśtając zawzięcie i wciąż ściskając torbę w ramionach przed sobą.
- Przepraszam. To nie jest mój najlepszy dzień. Możemy powtórzyć twoją randkę, jeśli chcesz.
Uśmiechnęła się do niego, co wizualnie odebrał jako dziwny, rozmyty ruchem grymas.
- Ja się dobrze bawię. Proszę się nie martwić!
Odpowiedział jej również uśmiechem. Usilnie zastanawiał się, czy jej przezwisko wynikało ze sposobu trzymania niesionych przedmiotów, czy też z błogiej atmosfery, którą roztaczała.
- Powiedz mi proszę, czemu randka i czemu ze mną? Z pewnością znasz wiele ciekawszych osób, niż ja.
- To przez mojego brata - odparła niemal od razu, jakby przygotowała się wcześniej na to pytanie. - Kiedyś zabierał mnie tu często. Wtedy było tu wiele ładniej. No i byłam bardzo szczęśliwa. A potem sobie poszedł. Kilka dni temu minęła pierwsza rocznica tego dnia, kiedy sobie poszedł - huśtnęła się mocno, wypuszczając z rąk torbę, która poszybowała spory kawałek przed nią. - Nikt z rodziny tu ze mną nie przyjdzie. Wszyscy mówią, że powinnam zachowywać się doroślej. A mi to było tak bardzo potrzebne, że troszeczkę pana wykorzystałam. Przepraszam.
Kocur wstał, poczłapał do piaskownicy i po chwili wrócił, otrzepując pocisk z piasku.
- Jeśli dzięki temu czujesz się lepiej, to jestem do usług. - Wręczył jej torbę, odwzajemnił uśmiech już wiele swobodniej, usiadł na powrót. - Ja też mam kogoś, kto ode mnie poszedł. Tyle tylko, że z mojej winy. Bardzo jestem ciekaw, czy uśmiechałaby się tak szeroko, jak ty, gdyby mnie teraz spotkała. Twój brat musi być bardzo szczęśliwy, że ma tak radosną siostrę, wiesz?
Poduszka przytaknęła energicznie. - Obiecałam mu, że będę się uśmiechać najwięcej, ile tylko zdołam. Szczególnie, że on, tak jak i pan, bardzo dużo się zamartwiał.
Kocur roześmiał się.
- A kiedy zamartwiał się za dużo - kontynuowała - to robiłam o tak.
Zeskoczyła z huśtawki, nachyliła się do jego policzka i pocałowała niemal niewyczuwalnie.
- Pan jest bardzo dobrym człowiekiem - odpowiedziała wesoło na jego zdumione spojrzenie. - Proszę o tym zawsze pamiętać i nie martwić się tyle. Moje koleżanki mówią zresztą, że jest pan najfajniejszym facetem w całej szkole.
- Tak mówią? - zapytał melancholijnie.
- Tak. A teraz wszystkie mi zazdroszczą. - Wyszczerzyła zęby w uśmiechu. - Dziękuję za randkę. Muszę już uciec do domu, bo mama będzie na mnie zła.
- Odprowadzę cię. - Zerwał się na baczność, na co Poduszka odpowiedziała śmiechem.
- Dziękuję, ale nie trzeba. Mieszkam dwa bloki stąd. Zresztą, musi się pan kim innym zająć, prawda? Do widzenia! - Ukłoniła się i uciekła, ściskając oczywiście torbę przed sobą. Druga już dzisiaj uciekła od niego, nim zdążył powiedzieć cokolwiek. Znowu zrobiło mu się gorąco. Czyżby ona wiedziała? Czyżby była autorką pierwszego, przeczytanego dzisiaj bileciku? Nie, to chyba niemożliwe. Kazała mu się nie martwić, a sama dodała ku temu powodów. I bądź tu, Kocurze, mądry.