Domyślnie prezentowany jest najnowszy rozdział opowieści. Jeśli jesteś tu po raz pierwszy, zacznij od rozdziału pierwszego - link do niego znajduje się po lewej stronie.


środa, 24 listopada 2010

Klątwa Róży, część piąta

Kocur wytrzymał tydzień. Tydzień nagłej i niewyjaśnionej nieobecności Róży w szkole, który do tego zdarzył się tuż po ich rozmowie w Herbaciarni (i torebkowym ataku na Złośnicę, o czym na szczęście nikomu poza nim nie wspomniała). Nawet Harpia, zdrowa i w pełni podeszłego wiekiem życia, zdążyła już wrócić do pracy. Siła wyższa. Taki był jej komentarz dla sprawy.
Kocur wytrzymał tydzień rozpaczliwych spojrzeń Śpioszka i własnych, niezbyt klarownych, wyrzutów sumienia. Bo i może powiedział coś nie tak? Może nieodpowiednio zajął się problemem? Wiedział zupełne nic. A był to stan bardzo, ale to bardzo nieprzyjemny.
Kocur wytrzymał aż do teraz, do chwili obecnej, w której naciskał dzwonek domofonu, odgrodzony kamiennym murem i wielką żelazną bramą od posesji, w której zamieszkiwała Róża. Umówił się oczywiście na spotkanie wcześniej i, na szczęście, miał do tego pełne prawo. Wizyty wychowawcze są nawet dobrze widziane - szczególnie w szkołach takich jak ta, gdzie nie są organizowane spotkania dla rodziców, którzy zwyczajnie bywają zbyt zajęci, by zjawić się tam po to tylko dla wysłuchania, jak to ich pociecha znakomicie (nie inaczej) sobie radzi. W szkołach takich, jak ta to wychowawca winien fatygować się z odwiedzinami, składać raport, sypać pochwałami i wyrazami zachwytu. No i oczywiście okazywać zmartwienie w kwestii dłuższej nieobecności tak nieodzownej uczennicy.
Zawartość posesji spełniła wszystkie Kocura przewidywania. Brukowana ścieżka, gustownie wijąca się między idealnie przyciętymi pasami żywopłotu, wpływała do małego placyku, zaznaczającego wrota do budynku, który bez cienia przesady nazwać było można pałacykiem. Wnętrze natomiast, już na pierwszy rzut oka, zdradzało powinowactwa muzealne, na drugi natomiast umiejętności wystroju niekoniecznie idące w parze z ilością pieniędzy (Kocur widział podobne pomieszczenia kiedyś w telewizji - nie pamiętał tytułu filmu, ale w pamięć zapadł mu czterocyfrowy numer odcinka).
Posadzono go w pokoju gościnnym, na kanapie droższej zapewne, niż cała jego kolekcja płyt muzycznych. Poczęstowano herbatą, o której powiedzieć mógłby tyle tylko, że daleko jej było do przyrządzanych przez Śpioszka. Dostał nawet talerz ciastek, które - jak mu się zdawało - widział kiedyś w książce o znamiennym tytule "Najdroższe wyroby cukiernicze świata". Zachichotał w duchu, zgarnął ich połowę do pustej już torebki po śniadaniu, którą szybko zakopał w torbie. Wyciągnął za to notatnik i długopis, usiadł wygodniej i wstał błyskawicznie, gdy do pokoju wszedł Ojciec.
Kocur miał oczywiście zerowe doświadczenie w kontaktach z tak dostojnymi mężami. A Ojciec był, trzeba to przyznać, mężem jaśniejącym wręcz dostojeństwem. Wyglądał przy tym, jak przykład dobrotliwego wujaszka, przywódcy mafii o międzynarodowym zasięgu i jednocześnie sadystycznego polityka. Połączenie nieco przerażające, co odbić się musiało na wyglądzie oraz zachowaniu osobnika. Jaką wytrzymałość psychiczną musiała posiadać Róża, mając takiego ojca? Kocur zapałał do niej szacunkiem, co bardziej jeszcze umocniło go w postanowieniu, z którym tu przybył.
- Pan Kocur jak mniemam. Miło wreszcie pana poznać. Córka wiele opowiadała o fascynujących metodach wychowawczych, które uskuteczniał pan w tym semestrze. - Głos o nieskazitelnie sugestywnej uprzejmości rozlewał się po pomieszczeniu, każąc zapomnieć o nadziei na własne, niezgodne z nim, opinie. - Jestem pewien, że zjawił się tu pan w trosce o los mojej córki. To wysoce uprzejme z pana strony. Proszę na początek przyjąć moje przeprosiny. Z powodu natłoku obowiązków nie zdążyłem zadbać o odpowiednie zawiadomienie dla szkoły. Cieszę się jednak, iż takie niedopatrzenie pozwoliło mi przekonać się o zaangażowaniu, z jakim wypełnia pan swoje obowiązki. Nie omieszkam wyrazić swojego zadowolenia dyrekcji. Wracając zaś do zasadniczej kwestii, zmuszony jestem z przykrością stwierdzić, iż moja najdroższa córka wykazywała przez ostatnie dni symptomy choroby, której do tej pory nie dało się rozpoznać. Dnia wczorajszego została przewieziona do prywatnej kliniki, kierowanej przez znajomego mi, zaufanego lekarza. Nie jestem w stanie podać czasu, jaki będzie musiała tam spędzić. Rozumie pan z pewnością, iż jej zdrowie jest dla mnie najważniejsze i dopiero gdy będę miał co do niego pewność, pozwolę jej na kontynuowanie nauki. Do tego czasu kontakt z nią, z racji możliwej zakaźliwości choroby, będzie niemożliwy. O jej edukację zadba prywatny korepetytor. Czy ma pan jakieś pytania?
- Nie, żadnych.
- Bardzo dobrze. Proszę zatem zostawić mi raport, który pan z pewnością przygotował. Zapoznam się z nim później. Teraz niestety jestem zmuszony pana przeprosić. Obowiązki wzywają.
- Naturalnie. Dziękuję za pański czas.

Czuł jeszcze na skórze dłoni mocny uścisk, którym został na pożegnanie obdarzony. Czuł się też pokonany mocą retoryki tego... tego monstrum. Nie miał szans, co być może powinien był przewidzieć na samym początku. Szczęk, zamykającej się za nim automatycznie, bramy przypieczętował niejako klęskę planu poznania losów Róży poprzez wizytę w jej domu. Najwyraźniej rzeczywistość uznała, iż brzydzi się wszystkim, co łatwe i proste.
Złośnica czekała kawałek dalej, umiejętnie skryta w popołudniowym cieniu drzew przyulicznych. Nie wyglądała na zadowoloną, ale po ujrzeniu miny Kocura zmarkotniała jakby, udała nawet zmartwienie.
- Nie udało się?
Kocur pokręcił tylko głową.
- Sprzedał ci jakąś wysublimowaną bajeczkę, prawda?
Kocur przytaknął. Zawiesił się na sekund kilka. Wreszcie ocknął jakby i wlepił w nią zaskoczone spojrzenie. Ona natomiast westchnęła, uwiesiła mu na ramieniu i poczłapała wraz z nim w kierunku przystanku autobusowego.
- No przecież nie pytałeś - oświadczyła przymilnie. - Sprzedał ci jakąś bzdurę, prawda?
Kocur przytaknął znowu. - Tak sądzę, że nie musiał mówić prawdy. Skąd twoje przypuszczenia?
Złośnica uśmiechnęła się tajemniczo.
- Tu się dzieje znacznie więcej, niż możesz sobie wyobrazić, wiesz? To jest wszystko baaardzo skomplikowane, a ja, dziwnym trafem, wiem dosyć sporo. No i właśnie postanowiłam ci pomóc. Wspaniała jestem, czyż nie?
Przystanął, spojrzał jej poważnie w oczy i westchnął. Tak, mógł czegoś takiego oczekiwać. Przez całe swoje życie podejmował pracę na stanowiskach, które okazywały się być znacznie bardziej wymagającymi, niż przypuszczał. Chociaż przyznać był zmuszony, że z takim, jak obecne, skomplikowaniem życia nie spotkał się dotąd nigdy. Na pewno to wpływ jakiejś pechowej gwiazdy.
Nie odpowiadając na retoryczne pytanie, sięgnął w głąb torby, wydobył paczuszkę z ciastkami i wręczył Złośnicy.
- Będę wdzięczny za twoją pomoc - powiedział poważnym głosem.
Ona już jednak nie słuchała. Łapczywie obejrzała zawartość papierowej torebki, sięgnęła do środka, wydobyła jedno ciasteczko, odchrupnęła kawałek i jęknęła z zachwytu. Zachwyt z kolei przerodził się w roziskrzony wzrok i potężny całus, który złożyła na jego policzku.
- Kocham cię, mój Kocurku! - wykrzyknęła w ostatniej chwili przed zapełnieniem ust kolejnymi dziełami sztuki kulinarnej.
Kocur roześmiał się tylko. Spojrzał na zachmurzone, ciemniejące powoli niebo. No tak. W tym roku znów nie odwiedził cmentarza. Stchórzył po raz kolejny.
- Zobaczysz, utyjesz od tych słodyczy. I odzwyczaj się od walenia mnie po głowie!!