Domyślnie prezentowany jest najnowszy rozdział opowieści. Jeśli jesteś tu po raz pierwszy, zacznij od rozdziału pierwszego - link do niego znajduje się po lewej stronie.


poniedziałek, 11 października 2010

Klątwa Róży, część czwarta

Herbatka stygła w najlepsze, a Róża wciąż milczała. Nie, żeby tego rodzaju napoju nie lubiła, czy też wyrażała w ten sposób dezaprobatę dla wybranej odmiany, temperatury wody, czy czasu parzenia. Jej milczenie nie miało z herbatką nic wspólnego. Tak się jedynie okoliczności zebrały, że milczała akurat podczas stygnięcia.
Jeśli zaś o wspomniane okoliczności chodzi, to były ogólnie dosyć sprzyjające ogólnemu otwarciu się i wyzieraniu uczuciami. Pan Kocur, co i być tu musiał, zapatrzony w parujące wypełnieniem zagłębienie filiżanki, Śpioszek (Róży się to imię bardzo podobało), krzątający się gdzieś w kąciku kuchennym (to jedna z tajemnych technik właściwych tylko jej - nazywa się "Jestem dobrym duszkiem, ale właściwie, to mnie tu nie ma"), jej siostra, znudzonymi ruchami wrzucająca do swojego naparu po jednym ziarnku cukru - cała trójka zebrała się specjalnie dla Róży. A ta milczała. Róże zresztą zazwyczaj niewiele mówią.
Ciszę przerwał wreszcie brzęk porcelany, bezlitośnie tłukącej się przy kontakcie z podłogą.
Potem znowu nastąpiła chwilka ciszy.
A potem Różę odblokowało.
- Ja widuję potwory.
Zabójczyni z wrażenia upuściła do swojej herbaty całą garść cukru, a Śpioszek rozbiła na drobniejsze jeszcze kawałki, podnoszony właśnie ułamek stłuczonej porcelany. Jeden Kocur pozostał niewzruszony, z uprzejmym zaciekawieniem lustrując delikatne oblicze swojej uczennicy.
- Opowiedz nam proszę wszystko o tym widywaniu.
Róża na to, gdyby nie jej nie znające wyjątków wychowanie, zrobiłaby chętnie naburmuszoną minkę.
- Byłam pewna, iż zostanę wyśmiana, a co najmniej nie potraktowana poważnie.
- Zaskakująca przenikliwość - mruknęła Zabójczyni.
- ...Będzie z pewnością potrzebna, by tę zagadkę rozwikłać - dokończył Kocur, piorunując wzrokiem właścicielkę mocno przesłodzonej herbatki.
Róża, o dziwo, kontynuowała.
- Zaczęło się to krótko po początku tego semestru i wzmocniło ostatnio. Sama rozmyślałam, czym może być spowodowane, ale niestety. - Siliła się na dość oficjalny ton, którym przecież mówić było łatwiej. - Same widzenia są nieco męczące. Wydaje mi się, że następują, kiedy jestem wystraszona, bądź smutna. Wtedy nagle zamiast ludzi zaczynam widzieć te... monstra.
Kolejna cisza wskazywała, iż na tym koniec zwierzeń. Kocur nie był zadowolony ani z metody wypowiedzi, ani z jej treści. Przejażdżka po powierzchni problemu raczej nie pomoże w jego rozwiązaniu. A Róża, mimo starań, by nie pokazać za wiele emocji, zaczęła dziwnie intensywnie używać powiek. Co to oznacza, Kocur wiedział aż nazbyt dobrze.
Zabójczyni tymczasem dopiła cukier z herbatą, wzruszyła ramionami i bezceremonialnie wstała od stolika.
- Powiedziałabym, że to nędzna metoda zwrócenia na siebie uwagi, ale Księżniczce tego akurat nie brakuje. W każdym razie rozmowa z psychologiem, nie z nami, będzie lepszym wyjściem. Siora, idziemy!
Śpioszek wpakowała wreszcie wszystkie odłamki do niewielkiego śmietnika, wyprostowała się z, jak na nią, gniewnym obliczem. - Ja nigdzie nie idę. A ty siostrzyczko, nie powinnaś tak mówić.
Zabójczyni wzruszyła tylko ramionami i po chwili już jej nie było. A Róża zmalała jakby nieco, zerknęła na Kocura i, przerażona nagle, schowała spojrzenie w swoich kolanach. Śpioszek usiadła obok, po chwili wahania pociągnęła ją leciutko za rękaw.
- Różyczko, przepraszam za nią.
Róża pokręciła mocno głową. Po chwili zastanowienia spróbowała się uśmiechnąć do przyjaciółki, co chyba niezbyt zdało rezultat, bo ta zrobiła minę bardziej jeszcze zmartwioną. Kocur tymczasem w spokoju sączył swoją zieloną herbatkę z dodatkiem skórki z pomarańczy.
- Ja... dziękuję bardzo za wysłuchanie. - Łamiący się głos wskazywał, iż trzepotanie powiekami nie mogło już wystarczyć. - Chyba lepiej już pójdę. Faktycznie powinnam pomyśleć o konkretnych działaniach, nie zaś opowiadać wam... to znaczy panu... swoje problemy. Przepraszam.
Róża wstała nieco gwałtownie, ukłoniła się Kocurowi, który odpowiedział skinieniem, i bez słowa już wyszła, nieomal trzaskając drzwiami. Cichnący stukot obcasów na starej, drewnianej podłodze korytarza brzmiał, jak gdyby ich właścicielka starała się przed czymś uciec.