Domyślnie prezentowany jest najnowszy rozdział opowieści. Jeśli jesteś tu po raz pierwszy, zacznij od rozdziału pierwszego - link do niego znajduje się po lewej stronie.


wtorek, 24 sierpnia 2010

Klątwa Róży, część trzecia

Róża była dobrym dzieckiem. Dokładnie takim. Od setek lat owo określenie trafiało bezlitośnie w jeden jedyny, unikalny typ osoby. A od niedawna nawet robi karierę w pewnym przemyśle rozrywkowym, każąc ofiarom prastarego określenia przeżywać niezliczone przygody, z których zawsze, ale to zawsze wyjdą zdrowiuteńkie, mądrzejsze, bardziej jeszcze uśmiechnięte i z morałem w dłoni.
Tak naprawdę jednak dobre dzieci, o ile ich umysł nie zatrzymał swojego rozwoju na osiągnięciu błyskotliwości porcelanowego (koniecznie szeroko uśmiechniętego) słonika, mają często dosyć ciężkie życie. Bo a nuż rodzice mają niespełnione marzenia i uznają, że ich dziecko spełni je im za nich - no a przecież ich pociecha o buncie nie pomyśli nawet. A i nuż rodzice przedstawiają odmianę salonową, co każe robić z owocu miłości laleczkę do pochwalenia się na przyjęciu - w skali jeden do jednego. A, być może jeszcze, para rodzicielska, w trosce o najmilsze dzieciątko, pracuje zawzięcie i w domu bywa od święta.
Ostatecznie jednak najgorzej zawsze miała Róża.
Jej dzieciństwo zostało zakończone w momencie, gdy nauczyła się mówić "dzień dobry" w momencie, w którym było to właściwe. Stała się gotowa do rozpoczęcia długiej, trudnej i okrutnej drogi do zostania żywym spełnieniem marzeń szanownego ojca. Przyszła dyplomatka spędzała więc dnie na byciu przygniataną ciężarem oczekiwań, przypominaniu sobie, ile miesięcy temu widziała ostatnio głowę rodziny, a ewentualne wolne chwile zajęły próby zamiany zwyczajnie ładnego dziewczęcia w urodowe objawienie niebios - nie chciała wszak zawstydzić tatusia na herbatkach większych i mniejszych, przyjęciach i wyjściach na miasto, wreszcie spotkaniach oficjalnych, w których to uczestniczyła biernie, jako uczący się mebel ozdobny.
Wszystko to trwało już dobrych kilkanaście lat, a trudne było o tyle, że Róża zupełnie nie przypominała porcelanowego słonika.
Konieczność sprostania wymaganiom oznaczała jak najlepsze wyniki w szkole. Masa obowiązków oznaczała niemal zupełny brak życia towarzyskiego. Chęć dbania o prezencję wiązała się z, cóż, sporą ilością pieniędzy, przetransformowanych w przeróżne elementy ubioru. Wrodzona wreszcie nieśmiałość oraz wyuczone zważanie na treść wypowiedzi, w połączeniu z wcześniej wymienionymi atrybutami jej osoby, mogły prowadzić do jednego tylko.
W szkole Róża znana była jako Księżniczka. Nie oficjalnie wprawdzie, bo w zgryźliwych komentarzach, szeptem i półgłosem mówionych, ale z pewnością wszechwszędzie, w klasach roczników nauczania dowolnych.

Problemy ostatnich dni zdawały się Róży karą za coś, czego nigdy przenigdy nie potrafiłaby opowiedzieć. Właściwa jej przebujna wyobraźnia płatała różne figle, a wraz z powolnym dojrzewaniem gorsze coraz. Czasami tak myślała sobie samej rzeczy pewne, których pewnie myśleć nie powinna wcale. Ale sobie samej może, prawda? To jej jedna, jedyna wolność, ucieczka od rzeczywistości do nierzeczywistości taka dokładnie, jak setki już razy przeczytała w książkach. A czytała przecież dużo i wiedziała bardzo dużo, to i myśleć mogła.
Ale te ostatnie dni, to na pewno była kara. Wymyśliła wystarczająco dużo, a i mądra była na tyle, by wiedzieć, że na karę zasługuje. Bo takie myśli nie przystoi przecież.
Odkąd pamiętać jest zdolna, miała jedną, jedyną osobę, z którą porozmawiać mogła o zupełnie wszystkim. Ale nawet jej nie może powiedzieć o tych myślach. Nie potrafiłaby, nie jedynej przyjaciółce, jaką kiedykolwiek miała.
A teraz...
Teraz pan Kocur chciał rozmawiać, pomagać. Dlaczego? Czy to przez ten bilecik? Wyrzuciła go przecież. Nie chciała kłopotać. Nie chciała musieć opowiadać swoich myśli.

Ale to przecież Ona to sprawiła. Ona powiedziała Panu Kocurowi. Może więc spróbować? Ona zrozumie, Ona na pewno. W końcu w tej szkole obie są Księżniczkami. Ale Ona jest ta śpiąca.