Domyślnie prezentowany jest najnowszy rozdział opowieści. Jeśli jesteś tu po raz pierwszy, zacznij od rozdziału pierwszego - link do niego znajduje się po lewej stronie.


niedziela, 15 sierpnia 2010

Klątwa Róży, część druga

Okolice dowolnej szkoły, oglądane w porach wieczornych, należą do najbardziej pustych i smutnych miejsc na świecie. Pozbawione życiodajnych strumieni uczniów i nauczycieli, są tylko umarłymi zbiorami cegieł i tynków, szyb i asfaltów. Jedynie upływający czas pozostawia nadzieję, że rankiem to wszystko się zmieni,  przynajmniej na kilka godzin. To ten rodzaj miejsca, który w dzień spełnia swe zadania, ale potem nie jest już nikomu potrzebny.
Tak właśnie rozmyślała Złośnica, gnieżdżąc się w zwyczajowym kącie, między sklepem a ogrodzeniem szkolnym. Była nieszczęśliwa, znudzona, a, przede wszystkim, głodna. Miała nawet przy sobie jakieś pieniądze, ale nie mogła ich wydać na coś tak błahego, jak jedzenie. Zresztą przecież, jak wrócą do domu... to zdecydowanie opowie o tym, co właśnie widzi.
Być może jako ratunek przed ponurymi myślami, u wylotu niewielkiej alejki przystanęło dziewczę. Blond burza włosów, nieprzyzwoicie droga skórzana torba. Róża!
Złośnica nie była nadmiernie ciekawską osóbką, jednak instynktom wierzyła. Nigdy jeszcze jej nie zawiodły. Tylko czasami, jak teraz, trochę głośno krzyczały. Bohaterka niedawnej rozmowy z Kocurem - bo najwyraźniej musiał wreszcie nadejść dyskusji koniec - rozglądała się spanikowanym wzrokiem. Torbę ściskała w ramionach przed sobą. Nawet z pewnej odległości widać było, że trzęsła się cała.
Mrukliwe przekleństwo, skierowane do jej zbyt dobrego serca, pomogło ruszyć z miejsca. Złośnica przerzuciła pokrowiec do prawej dłoni, a plecak upuściła na chodnik. Na ten odgłos Róża spostrzegła ją wreszcie i odwróciła ku niej przerażoną twarz. Zanim zdążyło paść jakiekolwiek pytanie, wykonała bieg. I zamach. I coś, na co Złośnica nie była zupełnie przygotowana. I właśnie w tym momencie przepaliła się żarówka.

A potrząsanie nią nic przecież nie pomoże. Wypalił się ten, no...
- Drucik?! Mam cię sprać jakimś drutem, żebyś się obudziła?
No, to może nie być najlepsza propozycja. Kocur doskonale o tym wiedział. Tak, jak i o konieczności doprowadzenia jej do przytomności. Z takim guzem nie powinna spać. Na wszelki wypadek.
- No wstawaj łakomczuchu. Nie zaniosę cię do domu, za ciężka jesteś. Ouch. - No tak. Obudziła się. Bolące żebra wiedzą, co mówią.
Złośnica z ociąganiem usiadła, przyjrzała się Kocurowi średnio życzliwie, syknęła i pomacała czoło.
- Nie tutaj - ucięła startujące pytania. - I daj mi spokój, poradzę sobie.

Był nawet całkiem niezły. Jak na faceta oczywiście. Zimny okład wylądował, gdzie trzeba, kolacja okazała się nawet jadalna. Przez te kilka dni, które z nim spędziła, nie miała właściwie na co narzekać. Kusząca wizja pozostania u jego boku przez resztę życia nabierała powoli materialnych właściwości.
- Tak, Róża. Ile razy mam to powtórzyć? Zobaczyła mnie, zrobiła minę zdecydowanie przesadnie przerażoną - tu w jej głosie można było wyczuć nutę urażonej dumy - rzuciła się do mnie i przywaliła torbą. Nawet mi do głowy nie przyszło, że to zrobi. Normalnie bym się obroniła.
Powolutku, osłabiony uderzeniem umysł zaczął działać z akceptowalną prędkością.
- Przyznaj się. Co żeś jej zrobił?
Kocur pobladł i zakrztusił się herbatą. Byłby może i z braku tlenu umarł, gdyby nie solidne uderzenie w plecy, w podarunku od jego ulubionej uczennicy.
- Bardzo ci dziękuję, właśnie tego potrzebowałem - mruknął, krzywiąc się i odstawił kubek na stół. - Jak to co jej zrobiłem? Rozmawiałem tylko przecież.
- A o czym?
- Oooo...oj, takie tam problemy. Śpi na lekcjach, wypisuje "pomocy" na kartkach papieru. Zwykła, codzienna praca nauczyciela.
- Aha.
Zapadła cisza. Oboje mieli doskonałą świadomość braku jakichkolwiek pomysłów w tej sprawie. Złośnica za to zauważyła, że daje się wciągać w jego rozwiązywanie uczniowskich problemów wszelakich. Co na ten temat sądziła, zdążył dowiedzieć się już parokrotnie i nie miała zupełnie zamiaru pomagać mu w marnowaniu sobie życia na wtrynianiu nosa w czyjeś. Chociaż właściwie, to miała wobec niego dług wdzięczności, którego przybywało z każdym kolejnym dniem. Ale czy nie robi tego dla niej, żeby mogła w spokoju się uczyć bez niepotrzebnych zmartwień? Ach, przecież! Oczywiście, że to nie o to...
A właściwie to powinna zgłosić skargę na tę całą Różę. Ból głowy wciąż doskwierał.
- Pójdę już spać - mruknęła - Dzięki za pomoc.
Położyła mu mokry ręcznik na głowie i ruszyła do swojego pokoju, zaczynając po drodze rozpinać bluzkę. Kocur wstał również, złapał Złośnicę za rękę i...  stanęli naprzeciw siebie.
- Ręcznik - wydukał trochę nieskładnie, wetknąwszy spojrzenie w jej ciemno-brązowe oczy. - Powinnaś jeszcze potrzymać ten okład, żeby... guz zszedł, jak należy...
Spoglądanie w oczy tej dziewczyny wydało mu się ważniejszym niż oddychanie. Byle tylko nie zerknąć niżej, nie nakarmić źrenic choćby skrawkiem widoku tego, co do połowy rozwarta bluzka zwykła skrywać. Wiedział, że mu nie wolno. Dopóki jest jej nauczycielem, póki ona jest uczennicą. Nie wolno. Inaczej będzie to pierwszy krok do szeregu kłopotów, których żadne z nich nie chce.
Ale Złośnica zdawała się myśleć w odrobinę odmienny sposób.
Po krótkiej chwili zrezygnowała z grzecznie zachęcającego wpatrzenia i szybkim ruchem ostatecznie rozpięła resztę guzików. Przykurzona biel zsunęła się z  ramion bezgłośnym szelestem.
- Następny krok należy do ciebie - szepnęła usłużnie.
A Kocur?
- Csss... - spróbował dzielnie. Nie miał teraz głowy do mowy. Zajęty był powstrzymywaniem działania grawitacji na swoje oczy. Ale duże obiekty zawsze przyciągną te mniejsze. Nie ma od tego ucieczki.
- Cs... sss... - wydusił nieco mniej dzielnie, bo w tym momencie właśnie ostatecznie poddał się fizyce. Zsunął wzrok po ustach, szyi, dekolcie aż do... wcale  ładnej, obcisłej, białej, kobiecej bluzki do treningów.
Ona znowu to robi.
- Csso ty wyprawiasz, na litość...! - krzyknął, wpychając jej w ramiona wilgotny ręcznik. Chciała go zamęczyć chyba. - Chcesz mnie zamęczyć chyba!
Złośnica wzruszyła tylko ramionami.
- Zboczuch - oświadczyła profesjonalnym tonem, uśmiechnęła się lekko i zniknęła w drzwiach łazienki.
A Kocur?
Osunął się na fotel, potarł palcami czoło i westchnął naprawdę bardzo ciężko. Myśli miał jak najbardziej ponure.
Nie spoglądając nawet, sięgnął do stolika w nadziei na coś do picia. Ale dłoń, zamiast na szkło, natrafiła na sztywny materiał, opierającego się o krzesło, pokrowca. No tak - zwykle trzymała go w swoim pokoju. Właściwie nigdy dotąd nie miał okazji dowiedzieć się, co było w środku (no... pominąwszy fakt, że było to coś twardego, o czym przekonał się - tak dla kontrastu - wielokrotnie). Palce bezwiednie objęły podłużny, obły kształt o nierównej powierzchni, który po kilkunastu centymetrach zakończony był poprzecznie umocowaną niewielką ścianką, a za nią ten sam obły, podłużny, ale już gładki kształt, ciągnący się aż do podłogi. Całość miała przynajmniej metr wysokości.
Całość nieprzyjemnie intensywnie nie pozostawiała miejsca na więcej niż jedno skojarzenie.