Domyślnie prezentowany jest najnowszy rozdział opowieści. Jeśli jesteś tu po raz pierwszy, zacznij od rozdziału pierwszego - link do niego znajduje się po lewej stronie.


niedziela, 13 czerwca 2010

Klątwa Róży, część pierwsza

Kwiaty żyją. Kwiaty czują. Kwiaty obserwują nas bacznie, pomne wszelkiej dobroci, pamiętne każdej krzywdy. Kwiaty są na łasce naszej opieki, a my, którzy ozdobnych niewolników widzieć w nich zwykliśmy, rzadko szansę miewamy, by napawać się kwiatów przyjaźnią. Bo czy nie potrafiłyby sprzeciwić się naszym ostrzom, wazonom, wstążkom? Oczywiście - nie chcą. To one są dla nas łaską, podarunkiem dla nieświadomych bycia obdarowanymi. Kwiaty nas, ludzi, wielce chyba kochać muszą.
Kwiaty bywają zazdrosne.

Złośnica była zdolniejszą gospodynią, niż można by się spodziewać. Pełnię umiejętności pokazała jednak dopiero przy potężnych zakupach, którymi zresztą skwapliwie pokierowała. A Kocur, rzecz oczywista, musiał za wszystko płacić. Złamał się dopiero przy siedmiu rodzajach pieczywa. Nie na długo wprawdzie, bo zawartość złośnicowego pokrowca (nosiła go ze sobą wszędzie) wylądowała mu szybko na głowie, wystukując z niej niepotrzebne wątpliwości. A wszystko po to by, jak powiedziała, jadał porządniej. Żeby miał z niej jakiś pożytek. No i żeby brał do pracy obowiązkowe kanapki. W zgrabnej papierowej torebce. Na bogów. Z narysowanym kwiatkiem.
Z ponurych myśli wyrwał go dzwonek - w tej szkole jakby wstydliwy, łatwy do przeoczenia. Zachęcający, bez nakazywania. Mimo tego korytarze pustoszały błyskawicznie. Kocur nie miał szans ne znalezienie sprzymierzeńców w spóźnianiu się na zajęcia. Oderwał się od parapetu, wpakował ledwie napoczęte drugie śniadanie do torby i ruszył powolnym krokiem w kierunku sali. Był zmęczony. Nagła obecność drugiej żywej istoty w jego mieszkaniu wymagała zmiany całej masy przyzwyczajeń. Dodatkowo, z nieznanych mu powodów, to on był tym, który z całych sił unikał intymnych widoków i kontaktów. Złośnica paradowała w nocnych koszulach, a i w samej bieliźnie próbowała. Budziła go co rano, bardzo skutecznie co prawda, ale absolutnie nie powinna robić tego z takiego bliska. Kocur zauważył też, że gustowała w dość wyzywających ubiorach, które zwykła przywdziewać przed jedynym w mieszkaniu, odpowiednio wielkim lustrem. Niestety, nie stało ono w jej pokoju. I nie w toalecie. Co najgorsze, miała chyba przy tym wszystkim świetną zabawę.
Byłby minął bez spojrzenia nawet, stojącą przy drzwiach sali, Śpioszka, pogrążony wciąż w kontemplacji zmian w swoim życiu, gdyby nie niebywałość tego widoku. Od ich rozmowy w herbaciarni nie zamienili nawet słowa, a i niepewne uśmiechy wymieniali tylko, gdy ona akurat była obecna na lekcji. I nie spała. Kocur oczywiście zatrzymał się natychmiast. To mogło być coś ważnego. No i bardzo lubił z nią rozmawiać. Zwykł odnosić wrażenie, że wypełnia go wtedy błogi spokój, taki właściwy, na przykład, wieczornej porze w takiej maleńkiej kaw... herbaciarni, do której wlewa się przez okno blask zachodzącego Słońca, a ze skrzętnie ukrytych w ścianach głośników sączy się muzyka jak z tej płyty, co to kupił ostatnio.
- Dzień dobry Panu.
- Dzień dobry - uśmiechnęli się do siebie, jakby niepewni powodów i celów owego. Kocur, wyrwany ,z unoszących go daleko od męczącej rzeczywistości, myśli, odczuł mocniej niż zwykle zakłopotanie, właściwe rozmowom ze Śpioszkiem. Jednak dzisiaj coś więcej zauważył w jej uśmiechu. Dzisiaj był to uśmiech "tylko dlatego, że Pana widzę". Albo może "jak się cieszę, że Pana widzę".
Śpioszek tymczasem wręczyła mu niewielki bilecik. Jeden z tych, na których dostawał prośby od uczennic.
- Osoba, do której on należy, pewnie nigdy by go Panu nie dała. Dlatego ja postanowiłam.
Treść bileciku nie była może zaskakująca. Proste "pomocy" należało do najskuteczniejszych metod zwrócenia na siebie uwagi. To sposób, w jaki autorka wykaligrafowała owe jedno słowo, wzbudzał zmartwienie.
- Mogłabyś powiedzieć mi o tym coś więcej?
Śpioszek powiedziała.

Powagę na jego twarzy zauważyły chyba wszystkie, bo ucichły kilka minut wcześniej niż zazwyczaj. Kocur, po wieściach sprzed chwili, nie ukrywał już zmartwienia. Umysł miał zajęty gorączkowym poszukiwaniem rozwiązań, które pozwoliłyby zacząć chociażby zajmowanie się tą sprawą. Ale nawet bez tego pewnie nie dostrzegłby uważnego wpatrzenia Złośnicy.
- Moje drogie. Mam wam dzisiaj do powiedzenia coś, co niestety należy do rzeczy nieprzyjemnych - zaczął spokojnym, ale domagającym się atencji tonem.
Któraś z tyłu klasy zerwała się, niemal przewracając krzesło. - Wyrzucili Pana ze szkoły?!
Pełnię rozpaczy tego pytania podkreślił wzrok pozostałych, który od zaskoczenia przemienił się płynnie w proszące niedowierzanie. Kocur zbaraniał.
- A co takiego popełniłem, że mają mnie z pracy wyrzucić? - ostrożnie odpowiedział pytaniem.
- Pani od matematyki mówiła, że Pan nic nas nie uczy i, że żaden z Pana nauczyciel. - Te uprzejme słowa należały do lokalnego mola książkowego, który nawet teraz nie raczył obdarzyć go spojrzeniem. Rozpaczliwość spojrzeń reszty klasy zagęściła powietrze. Kocur zamachał rękami.
- Nikt mnie z pracy nie wyrzuca, na razie przynajmniej. - Zapisał sobie skrzętnie w pamięci westchnienie głębokiej ulgi, co to wypełniło salę. - Nie zmieniajcie tematu, proszę.
Odetchnął i wyprostował się na krześle. Poczekał, aż dziewczę, które zadało mu tak oryginalne pytanie, zadowolone z uzyskanych rezultatów, usiądzie.
- Wczoraj, późnym wieczorem, nasza pani wicedyrektor została dotkliwie pobita niedaleko terenów szkolnych. - Zaczął znów, powoli. Niedowierzające spojrzenia skupiły się na nim raz jeszcze. - Nic poważnego na szczęście się jej nie stało. Wypoczywa teraz w domu i najpewniej powróci do pracy w ciągu tygodnia. Sprawca, niestety, w jakiś sposób umknął jej uważnemu spojrzeniu i zniknął, nie dając szansy na złapanie ani nawet identyfikację. Oczywiście... - zawiesił na chwilę spojrzenie na Śpioszku. - ... jeśli którakolwiek z was dysponuje jakąkolwiek przydatną informacją, dotyczącą tej sprawy, proszę o zgłoszenie się do mnie. A teraz...
Klasa oczywiście już nie słuchała. Gorączkowe dyskusje wybuchły w kilku miejscach na raz, niczym niemożliwa do opanowania epidemia.
- ... raczej wolałybyście zająć się komentowaniem tego we własnym gronie. To wasze ostatnie zajęcia dziś, więc możecie iść do domu wcześniej. - Takie stwierdzenie przeniknie przez największy nawet tumult. To jedna z tych uroczych cech zajęć szkolnych. Nieważny hałas, pomijalne zamieszanie. Kiedy nauczyciel ogłasza koniec zajęć dociera, w niewiadomy sposób, bezpośrednio do głowy każdego. To jak telepatia. - Róża. Zostań proszę chwilę dłużej.
Niepozorne dziewczę, jedno z tych, okupujących tylne ławki, zareagowało przestrachem niemal śmiertelnym. Reszta klasy za to usunęła się zaskakująco szybko. Złośnica jedynie, przed wyjściem, rzuciła wymowne spojrzenie. No tak. Nie ma kluczy, więc będzie musiała na niego zaczekać.
W pustej już sali Kocur wstał, swobodnym krokiem podszedł do miejsca, które zajmowała Róża i usiadł na krześle obok. Dziwne to było uczucie - siedzieć z kimś w ławce, spoglądać w stronę tablicy. Dawno już zapomniał ten widok. To niesprawiedliwe, że ludzie przez większość życia muszą być dorośli.
Dziewczę obok przeżywało natomiast nieco inne emocje. Pod idealnie uczesaną burzą blond włosów, rumieniec o pięknym odcieniu różu ozdobił, wpatrzoną w kolana właścicielki powyższych twarz. Kocur pamiętał, że Róża pochodziła z dość znamienitej rodziny. Była tym rodzajem dziecka, które poza szkołą nie ma przyjaciół, bo i nie ma własnego życia. Wszystko regulowane jest przez jakąś surową, starszą opiekunkę. Albo wymagającą matkę. Macochę może nawet. Mieszkała w starodawnej willi, a jej ojciec był, jak się zdaje, dyplomatą. "Nie będzie z nią problemów, ale proszę zwracać najszczególniejszą uwagę na jej dobro". Takie zalecenie dostał od Harpii.
- Wybacz proszę, że tak przy wszystkich kazałem ci zostać. Trudno byłoby z tobą porozmawiać, gdybyś zdążyła już opuścić szkołę - zaczął łagodnym głosem. Róża potaknęła.
- Nie sypiasz wiele ostatnimi czasy. Prawda? - kontynuował powoli. Starał się jej nie wystraszyć, choć to akurat próżne starania. Tak, jak się spodziewał, cierpiące spojrzenie porzuciło kolana i zastygło na jego oczach. Uśmiechnął się nieco. - Spanie na zajęciach to domena Śpioszka, więc wszystkich, idących w jej ślady, zauważam bardzo szybko.
- Czy jest pan na mnie zły? - Delikatny głos, nauczony zapewne hamowania niepotrzebnych emocji, okazał się prześlicznym, jakże pasującym do tej drobnej istoty.
- Nic z tych rzeczy! - zaprzeczył szybko i uśmiechnął szerzej. - Mam po prostu taką naturę, że się dużo martwię. No i ostatnio dużo martwiłem się między innymi o ciebie. No i nie ukrywam, że po zobaczeniu tego... - położył na ławce przed nią bilecik, który dostał od Śpioszka. - ...zmartwiłem się wiele bardziej.
Róża spojrzała na pojedyncze, wykaligrafowane niewątpliwie jej dłonią, słowo i pociągnęła cicho nosem.
- Skąd pan to ma...? - wydusiła, wygrzebując chusteczkę z kieszeni. Obowiązkowo białą, z koronką na brzegach. Nawet płacz starała się tłumić, co akurat stanowiło widok dość przykry.
- Dostałem od osoby, która martwi się jeszcze więcej ode mnie.
- Ale... Ja mało sypiam ostatnio, ale poza tym nie ma czym...
Oczywiście, że to nie będzie proste. Ładowanie się w cudze życie, oglądanie z bliska czyichś problemów nigdy nie należało do łatwych inicjatyw. A już na pewno i zwykle należało do mało akceptowanych. Kocur mógł liczyć tylko na Róży chęć współpracy, podzielenia się ewentualnym problemem. Miał przy tym nieprzyjemne uczucie, że gdyby dowiedzieli się o tym jej rodzice, dość prędko zakończyliby jego nauczycielską karierę.
- Pozwól, że zaproszę cię na filiżankę herbaty. Mamy przecież wspaniałą herbaciarnię w budynku tuż obok.