Domyślnie prezentowany jest najnowszy rozdział opowieści. Jeśli jesteś tu po raz pierwszy, zacznij od rozdziału pierwszego - link do niego znajduje się po lewej stronie.


środa, 14 kwietnia 2010

Herbatka, raz jeszcze

Wymieniły nawet drzwi. Po typowych, starych dość, pomalowanych resztkami białej farby nie było śladu, wspomnienia nawet bladły, rażone widokiem tego pięknego, drewnianego w kolorze wiśni, przyozdobionego subtelną płaskorzeźbą wijących się nieśmiało gałązek kwiatów, z zawieszką z pięknego, czerpanego papieru, okraszoną prostym szkicem dwóch lgnących do siebie kotków i tytułem, portalu. Leniwa myśl podpowiedziała Kocurowi, że to, czego zdobionej klamki właśnie dotyka, musiało kosztować wielokrotność jego miesięcznego wynagrodzenia. Jak to możliwe, jak one to zrobiły? Owoc unikalnego kunsztu w takim miejscu, dla zwyczajnej, szkolnej herbaciarni? A robione owe wrota na zamówienie były z pewnością - wszak zdobienia idealnie pasowały do nazwy tego miejsca. To nie mógł być przypadek.
Zaraz. Zawieszka.
Ile by wpatrywać się nie postanowił, zawartość niewielkiej, przytwierdzonej cienkim sznureczkiem do wypukłości w drzwiach, kartki papieru nie zdradzała chęci zmian. W pośpiechu, acz starannie, narysowane kocie sylwetki potwierdzały tylko przesłanie słowne. Herbaciarnia Dwie Kotki. Ki diabeł?
Skołowany już, wciąż jeszcze oniemiały z zachwytu nad sztuką meblarską, nacisnął wreszcie klamkę najostrożniej jak potrafił, pociągnął, odchylając z szacunkiem drewniane wrota, zrobił krok, drugi nawet zaczął. Ostatnio przyzwyczajony był nawet do ciągłych szoków, toteż zdziwił się po prostu. W środku, przy jednym z, nie mniej, niż drzwi, zdobnych stolików, na podobnie drogo wyglądającym krzesełku, wśród przynajmniej kilkunastu niewielkich paczuszek, zasnuwających powierzchnię blatu, siedziała Śpioszek i, najzwyczajniej w świecie, chlipała. Kocur mimowolnie zauważył pozostałe stoliki (w łącznej ilości pięciu) i krzesła (po dwa przy stoliku), tapetę na ścianach, przywodzącą na myśl londyński sklepik z herbatą sprzed piętnastu lat, kilka oramkowanych obrazków, obudowany ciemnym drewnem zlew, stopiony z szafeczką, obstawioną imbrykami większymi i mniejszymi, paroma kompletami zastawy, kilkoma słoiczkami w kolorze głębokiej zieleni, których zresztą niezliczone ilości okupowały wiszącą nad zlewem półeczkę. Całości wystroju dopełniał gustowny wieszak na ubrania, ustawiony w kąciku, trzy niepospolitej urody lampki, które Kocur dotąd widywał tylko na filmach o początkach dwudziestego wieku i, wreszcie, dywanik o nienachalnym odcieniu przyszarzonego brązu, wspaniale komponującego się z rubinem mebli i przygaszonym beżem ścian. Jak pośrodku tego uroczego, gustownie urządzonego pomieszczenia ktokolwiek może płakać? Może powinien był zapukać? Może nie powinien był przychodzić?
Śpioszek po chwili dopiero zorientowała się, że nie jest sama. Pociągnęła głośno nosem, uniosła wzrok na gościa i znów pochwyciła Kocura w urok swoich oczu. Zapłakane, zmartwione miały na niego działanie silniejsze znacznie, potencjalnie dając siłę do dźwigania budynków na barkach przy jednoczesnym recytowaniu "Ulyssesa" od tyłu i z pamięci. Co tam jedno zmartwienie, jeden powód łez? Dla tych oczu Kocur znajdzie sprawców krzywdy, ukarze srodze, rozświetli to oblicze uśmiechem, rozświetli Słońce nawet, jeśli niedostatecznie jest jasne!
- Moja droga, co się stało, że płaczesz? - Usiadł ostrożnie na drugim z krzeseł, niemal naprzeciw jej. Powstrzymał wrodzoną skłonność przytulania wszystkiego, co chlipie i utkwił ciepłe, zmartwione spojrzenie w swojej uczennicy. Śpioszek, na szczęście, chyba donośniejsze etapy płaczu miała już za sobą, bo ograniczyła się do cichego siorbania nosem i produkowania małych kropelek wody w kącikach wyraźnie zmęczonych oczu.
- Bo ja, jak zwykle, wszystko zepsułam.
- Nie wierzę. Opowiesz mi? - Odpowiedziało mu nieśmiałe skinienie.
- Bo ja i dwie moje koleżanki chciałyśmy przygotować to pomieszczenie jak najładniej i... i bardzo wolno nam szło, i nie miałyśmy za bardzo pomysłu, jak to ma wyglądać. No i jak one musiały już wrócić do domu, to ja zostałam i... i postanowiłam zrobić im niespodziankę i... zadzwoniłam do mamy i poprosiłam, żeby mi troszkę pomogła, i ona sprowadziła takiego pana od dekoracji wnętrz, a on przyprowadził ze sobą trzech takich panów, co potrafili realizować to, co on wymyślił i... i ten pan od dekoracji odtworzył tu mój własny pokój, a ja przywiozłam swoje zapasy różnych herbatek i część kupiłam dzisiaj rano... a ci panowie pracowali tu dwie noce... Bo wczoraj nie było zajęć, ale oni w dzień byli zajęci gdzieś indziej... No i ja nie mogłabym spać, jak ktoś dla mnie pracuje, więc nie spałam, tylko pomagałam, robiłam im herbatkę i przynosiłam kanapki. No i dzisiaj rano przyszły koleżanki i się na mnie bardzo pogniewały. - Tutaj Śpioszek przerwała, stopowany ciąganiem nosem, wywód, zacisnęła usta i zamilkła, najwyraźniej hamując kolejny atak łez. Kocur przeczekał to cierpliwie, żałując ograniczeń, jakie nakłada na niego bycie nauczycielem. - Bo powiedziały że... że to niesprawiedliwe, że moi rodzice mają tyle pieniędzy i przez to mogę sobie pozwalać, a one chciały wystroić herbaciarnię własnymi siłami i teraz nie mają już tutaj czego szukać... i... i.... i one miały rację, a ja jestem głupia i samolubna.
Nie było rady. Wzmożona fala nadpłynęła wreszcie, żałośnie z trosk i niewyspania wyglądające dziewczę rozpłakało się znów na dobre. Kocur przeklął wszelkie, nieludzkie prawa. Podniósł się szybko, ukucnął obok śpioszkowego krzesła i pogłaskał ją po głowie, uśmiechając się łagodnie. Spojrzała na niego jednym okiem, drugie trąc uparcie, a on, oczywiście, nie miał pojęcia, co tak właściwie powiedzieć.
- Tutaj jest naprawdę pięknie - zaczął wreszcie, zdając się na kierownictwo serca. - Wątpię, bym widział w życiu bardziej przytulny i śliczny pokój. No i skoro to kopia twojego własnego, to tak naprawdę wymyśliłaś go ty, prawda? No... no właśnie. I... miały może racji sporo mówiąc, że pozostawienie sobie samej przyjemności udekorowania, wspólnej bądź co bądź, herbaciarni jest troszkę nieładnym... - Tak, jak się spodziewał, wywołał tym potencjalną falę łez numer trzy. - Ale z pewnością nie powinny były się aż obrażać. Zawsze przecież można spróbować dalej ustalić coś wspólnie, skoro nie zrobiłyście tego na samym początku.
Śpioszek niepewnie przytaknęła, a on wyprostował się i rozejrzał raz jeszcze.
- Moja siostrzyczka je strasznie skrzyczała - wydukała jeszcze, popatrując na Kocura, niczym sprawczyni zbrodni na wyjątkowo łagodnego sędziego. - A potem tu przyszła i powiedziała, że może prowadzić herbaciarnię ze mną i wymyśliła nową nazwę.
A więc tak to było. No no, tego się po Zabójczyni nie spodziewał. Zdecydowanie trzeba ją lepiej poznać. Tak, jak pozostałe dwadzieścia siedem dziewcząt. O bogowie. Czekało go wiele pracy.
- Skoro tak, to chyba nie ma nad czym się dalej zastanawiać - stwierdził weselej, z tajemniczym uśmiechem złowił zaskoczony wzrok i, jak gdyby nigdy nic, usiadł przy dalszym stoliku, tuż obok okna z widokiem na tyły starego budynku: skrawek parkingu, ogrodzenie, za którym widać było dachy paru domów (w tym niewielkiego sklepiku spożywczego, stale obleganego przez uczniów), skwerek, w którym spotkał ostatnio Złośnicę, fragment ulicy. Westchnąwszy cicho, oderwał wzrok od szyby, spojrzał na osowiałego Śpioszka i uśmiechnął się ponownie.
- Jest tu jakieś menu? - zapytał, silącym się na dostojność, głosem.
- Jeszcze nie. Drukarnie były wczoraj nieczynne.
- Moja droga - przeszedł w ton surowy. - To bardzo dobrze, że były zamknięte. Menu wykonane zostanie ręcznie, dobrze? Z uwzględnieniem sugestii całej klasy.
Musiał wreszcie zacząć zachowywać się jak nauczyciel. Na razie czuł, jakby został zatrudniony do rozpieszczania.
- Tak, proszę pana.
- No. Skoro zatem nie ma menu, poproszę o dowolną herbatę, którą uznasz za wartą spróbowania.
- Oczywiście! - Śpioszka zmiotło z krzesła. Z niebywałą wprawą wydobyła z szafki ceramiczny czajniczek elektryczny, nalała do niego wody (na kranie zamontowano nawet filtr), włączyła, wyłowiła z bałaganu mały, wyglądający na żeliwny, imbryk i odpowiedni mu, niewielki kubeczek, bez chwili namysłu nawet odnalazła na półeczce, nie różniący się od innych, słoik. Kocur nie zdążył właściwie nawet zachwycić się Śpioszkiem przy pracy (a był to widok z pewnością ciekawy, zważywszy jej skłonność do przesypiania wszelkich lekcji). Kubeczek z parującą zawartością wylądował na stoliku zadziwiająco szybko, uzupełniony korkową podkładką.
- Cukier? - zapytał z nadzieją. Nie wyobrażał sobie picia herbaty bez cukru.
- Ja zawsze uważałam, że gdy się pije herbatę z cukrem, to nie czuje się, jaki ona naprawdę ma smak...
Nie wyobrażał sobie do dzisiaj.
- No tak. Tak, oczywiście. Słuszne rozumowanie. Co to zatem za odmiana? - Starał się robić mądrą minę, ale nie mógł odegnać uczucia, jakie miałby prosty człowiek, wrzucony w środek najdroższej restauracji. Śpioszka wyraźnie ucieszyło to pytanie.
- To indyjska herbatka z miejsca, zwanego Darjeeling. Ta odmiana ma listki, wydobyte z rozwijających się pąków. To jedna z moich ulubionych, dlatego...
- Dlatego spróbuję jej z przyjemnością. - Kocur nie miał wyjścia. Nie dość, że nie była to normalna, ludzka, przewidywalna czarna, to jeszcze bez cukru. No, ale czego nie robi się dla dziewcząt takich, jak ona? Ujął ostrożnie kubeczek w obie dłonie, zdmuchnął obłoczek pary i upił nieco.
- Nie smakuje panu...? - Nutka rozczarowania miała dobre uzasadnienie. Kocur wyglądał przez chwilę dość cierpiąco.
- To jest... - wydusił. Przyjrzał się uważnie swojemu odbiciu w ciemnym lustrze, falującej z lekka, powierzchni wywaru. Potem spojrzał na Śpioszka. - Dziękuję ci.
Cel podziękowań zdziwił się, poprzyglądał chwilę jeszcze, uśmiechnął nieznacznie i ukłonił. Zostawiła go samego przy oknie, z jego herbatką, i wzięła za porządkowanie zawartości swojego stolika. Nie zaburzała, powodowanego pochmurnością nieba, półmroku zapalaniem lampek. Widać nie należała do osób, co w pośpiechu rozświetlają, najlżejsze nawet, sugestie niejasności. A Kocur?
Kocur siorbał kroplę za kroplą, krzywiąc się na cierpki, zupełnie niesłodki smak. Spoglądał dalej przez okno, w zamyśleniu nie zauważając nawet, jak odgłosy sprzątania ucichły i Śpioszek najzwyczajniej w świecie zasnęła w pozycji, w której wcześniej uskuteczniała pochlipywanie. Mimo trwających lekcji, żywotności ptaków i samochodów za oknem, uporu Słońca w przebijaniu się przez chmury, cisza pochłonęła ich dwoje, czas zatrzymał się jakby.
Ale to złudzenie tylko.