Domyślnie prezentowany jest najnowszy rozdział opowieści. Jeśli jesteś tu po raz pierwszy, zacznij od rozdziału pierwszego - link do niego znajduje się po lewej stronie.


piątek, 3 grudnia 2010

Przypadek Diablicy

Do parku obok domu wbiegł późnym wieczorem. Co robił wcześniej? O tym dowiedzieć się przyjdzie czas jeszcze. Ważny teraz park jest, w którym Złośnicy nie było nigdzie. A pod ławki nawet zaglądał. Za krzewy zajrzał. Nie ma.
Zwykle tu właśnie na niego czekała, jeśli obok szkoły się jej nie chciało. A Kocur dałby się teraz nawet kilkukrotnie sprać pokrowcem, byle ją odnaleźć. Od kiedy pamiętał, szczycił się nad wyraz bujną wyobraźnią, która to od niespełna godziny osiągała szczyty swych możliwości w przekazywaniu pomysłów o tym, co też Złośnica mogła pomyśleć. I poczuć. I z każdym kolejnym pomysłem przyspieszał biegu.
Tłumaczył sobie, że martwi się z obowiązku, z życzliwości. Właściwie, to nawet obawiałby się powodów swojego martwienia, gdyby nie te, co sobie wmówił. Z wmówionymi łatwiej przecież skupić się na samym szukaniu.
Poszukiwana tymczasem stała sobie schowana w cieniu jednego z mało reprezentatywnych drzew i obserwowała. Prawdę mówiąc zmarzła mocno i zgłodniała (zapas czekolady skończył się jej zdecydowanie zbyt szybko), ale wiedziała, że nie tylko z powodu tych prostych cielesnych potrzeb tam czeka. Miało to prawdopodobnie związek z faktem, iż on jest mężczyzną, a ona kobietą (no... prawie) i to się jakoś magicznie komplikuje w nierozwikłalny kłąb upierdliwych uczuć. A że on jest idiotą (jak wszyscy mężczyźni), a ona z kolei - jak na niemal osiemnastoletnie dziewczę - w uczuciach takich doświadczenia nie ma za wiele, całość przyjmowała formy, jak to już wspomnianym było, nierozwikłalne zupełnie. Bo, czy na litość wszelkich mistycznych istot wszechmocnych, pierwszym facetem jej życia musiał okazać się jej własny nauczyciel? Tak, jakby dotąd miała życie za proste i trzeba było je komplikować jeszcze.
Kocur tymczasem bliski był rozpaczy. Wszystkie sklepy były już przecież zamknięte. Nie miał pojęcia, gdzie poza tym parkiem mogła pójść. Może powinien był kupić jej telefon?
Ujrzał zgubę przypadkowo, bo przecież spoglądał już wcześniej w tamtym kierunku. Czyżby posiadła tajemne techniki skrycia w cieniu? Rzucił się w jej kierunku, stanął tuż przed i... zamarł. Nie zastanowił się wcześniej, co właściwie chciałby powiedzieć. Wyszarpnął z kieszeni pęk kluczy i wyciągnął przed siebie.
- Przepraszam - wydusił, bo i to podstawowe słowo jako pierwsze wepchnęło się na scenę. - Zrobiłem dla ciebie kopię już kilka dni temu i... Przepraszam!
Złośnica parsknęłaby śmiechem pewnie, gdyby nie to idiotyczne wzruszenie, co się jej wkradło do serca.
- Głupek - odparła tylko, rzuciła mu się na szyję i przylgnęła mocno.

W tym momencie błysnął flesz aparatu.

Z cienia wyłoniła się kobieca postać z przyrządem do stwarzania problemów w dłoni. Z uśmiechem na twarzy. Z szerokim i paskudnym uśmiechem na twarzy. A Kocur na widok owej, zdradzającej niewiele mniejszą ilość lat od jego, twarzy skamieniał zupełnie. A że skamieniały nie był zbyt miły w dotyku, Złośnica puściła jego szyję, poprawiła płaszczyk i groźnym wzrokiem spojrzała na stojącą obok szkolną pielęgniarkę.
- Co to ma znaczyć?
Odpowiedział jej najpierw bardzo efektowny, diabelski chichot.
- Teraz mam dowód. A dzięki niemu pozbędziemy się tego samca - odparła wreszcie, zerkając z odrazą na rzeźbę przed nią. Wzdrygnęła się i spojrzała na powrót na, czego dziwnie nie zauważała, bombę z włączonym już odliczaniem. - Wreszcie będziesz mogła pójść ze mną na randkę! - dodała z zachwytem, czerwieniąc się efektownie.
- A nie mogłaś zwyczajnie zapytać. To znaczy, zwyczajnie?
Diablica przykryła dłońmi czerwone policzki. - Ależ, jestem na to zbyt wstydliwa.
Złośnica zdążyła już wydostać z pokrowca jego zawartość. W półmrokach wieczoru błysnęło ostrze i, co Kocur mimowolnie zarejestrował, oczy jego współlokatorki.
- Zabiję - poinformowała otoczenie właścicielka miecza. Zamiar zaczęła realizować natychmiast i z podziwu godnym zaangażowaniem.
- Jak... - Zdruzgotała aparat.
- Śmiesz... - Przepołowiła spory fragment oparcia parkowej ławki.
- Mi... - Pechowa, niżej położona gałąź drzewa spadła na ziemię.
- Przeszkadzać...! - Niedoszła ofiara zręcznie uniknęła śmiertelnego cięcia, wykonała piękny piruet i zatrzymała się za plecami atakującej. Kocura odblokowało, ale na tyle tylko, by usiadł z jękiem na ziemi.
- Zabijesz mnie może kiedyś, jak już zaczniesz solidnie trenować - poinformowała Złośnicę, łapiąc ją za dłonie i szybkim ruchem uderzając czubkiem rękojeści w brzuch. Odebrała gnącej się z bólu miecz i bezlitośnie umieściła koniec ostrza na szyi oniemiałego Kocura.
- To przez tego tutaj opuszczasz lekcje? W takim razie ja go...
- Zaczekaj!!
Miecz zamarł w połowie zamachu. Diablica spojrzała za siebie pytająco.
- To... nie przez niego. - Złośnica powstrzymywała się od zwymiotowania, a czuła, jak gdyby miała spory otwór zamiast brzucha. Tyle razy powtarzała sobie, że nie da się już w tak idiotyczny sposób wyeliminować. - Wszystko ci wyjaśnię...