Domyślnie prezentowany jest najnowszy rozdział opowieści. Jeśli jesteś tu po raz pierwszy, zacznij od rozdziału pierwszego - link do niego znajduje się po lewej stronie.


środa, 7 kwietnia 2010

Wiosennie

Dzień był wspaniały. Częste ostatnio, ulewne deszcze dały za wygraną i, obrażone zapewne, ustąpiły miejsca przyjemnemu, wilgotnemu powiewowi i nieśmiało grzejącym strumieniom słonecznego światła. Nadchodziła wiosna, czas z odwiecznych, pierwotnych wręcz powodów uważany za okres rodzenia się nowego, odradzania się starego, ogólnej szczęśliwości, frywolności i - tu już nie wiadomo dlaczego - nagłych miłosnych uniesień. Na wiosnę właśnie wszelkie już, już-za-chwilę, być-może i nigdy-w-życiu pary automatycznie, niczym wielka, ogólnoziemska świadomość, uznawały swoje uczucia za nieznośnie ważne, obezwładniające i pełne potrzeby uzewnętrzniania. Fakt, iż owe wielkie uczucia najczęściej rodziły się zaledwie parę dni przed rozkwitem, nie miał nic do rzeczy. Pomagał wręcz, dodawał porywistości zauroczeniom, które przecież gwałtownymi, rozrywającymi serce i cały szereg codziennych obowiązków być powinny.
Kocur był niemal pewien, że wiośnie nie zaszkodziło by rozpoczynanie się pod koniec lutego. Bo i dlaczego Dzień Zakochanych odbywał się zimą? To zupełnie bez sensu, wbrew naturze. Zdecydowanie - powiedzmy - środek maja stanowiłby lepszy wybór. Wyznania wśród kwiatów, os, pszczół i bąków, raczkujących upałów, zbliżających się egzaminów maści wszelakiej, rozwrzeszczanej dzieciarni obecnej wszędzie, gdzie tylko brak było złych i niebezpiecznych samochodów, rowerzystów, rolkowców, deskorolkowców, hulajnogowców, pieszych, biegaczy, zawsze-mających-czas-na-śledzenie-zakochanej-pary znajomych, emerytek i emerytów, straży miejskiej, psów, kotów, fretek i co tam jeszcze ludzie na spacery prowadzać potrafią, pyłków z pozdrowieniami dla alergików, wyrostków, ganiających za piłką, typów spod gwiazd ciemnej i jaśniejszych (złotych, jeśli rodzice są akurat szczególnie bogaci), grup, uprawiających jogę, kendo, tai chi, taekwondo, karate, judo oraz strzelanie z pistoletów na kulki, sprzedawców wszystkiego za nic, które to nic wartością zawsze owo wszystko przewyższa, szkolnych wycieczek, tabunów turystów, szczudłaczy, mimów i domorosłych artystów ulicznych, muzyków, co dziwią się, że nikt poza nimi tak na nich mówić nie chce, sympatycznych brodaczy, wiecznie krótkich o dwa złote, musiały, po prostu musiały przewyższać atrakcyjnością te wśród śniegowobłotnych miejskich pejzaży, mrożącego wiatru i oślepiających promieni słonecznych, bezczelnie zimniejszych, niż wskazywałby ich kolor.
Dlaczego właściwie Kocur rozmyślał o tym wszystkim? Nie był już pewien. Zaczynał właśnie konsumpcję drugiego rogalika, zerknął na, pochłaniającą ostatnią (kupił siedem) z kanapek, Złośnicę i... Tak, o to mu właśnie chodziło. Jakże nie pasowała ona tej, zachęcającej do życia, porze roku. Jakże Kocur oślepnąć musiał, że istnienie oczywistej maski zauważył teraz dopiero. Zbyt długo chyba trwał jego niedawny urlop. Zdążył może zapomnieć o subtelnościach ludzkiej, szczególnie dziewczęcej, natury. Ganił się za to w myślach. Miał przecież pomagać, a to nie uda się, jeśli będzie ślepy, jeśli nie zrozumie. A dziewczyny, jak ona, powinny kwitnąć uśmiechami, energią, z dumnie zadartym nosem spoglądać w przyszłość. Złośnica tymczasem tkwiła skulona na tej ławce, zgaszona jakby Kocura odkryciem, czerwona na twarzy ze wstydu, złości i bezsilności zapewne. Takie widoki nie powinny mieć miejsca - nie na wiosnę, nie ona, nie w jego klasie. Nigdy.
- Nie mam zamiaru wyciągać z ciebie historii twojego życia. Sama mi ją opowiesz, jeśli uznasz, że tego chcesz - przerwał ciszę tym skuteczniej, że ucichło też chrupanie sporego kawałka sałaty. Ktokolwiek przyrządzał te kanapki, włożył w nie sporo uczucia. - Chciałbym jednak, żebyś odpowiedziała mi na parę prostych pytań.
Złośnica odparła wbiciem spojrzenia w chodnik. Mieć trzeba było nadzieję, że wyrażała tym chęć współpracy.
- Masz dokąd pójść? - wypalił na początek. Miał świadomość ciężaru pytania, więc nie czekał nawet na odpowiedź. Ta zresztą nie dawała znaków przybycia. - Odpowiadaj, łakomczuchu.
Zjedzona w połowie ostatnia z kanapek plasnęła go w czoło z podziwu godną siłą, rozszczepiając się na części dopiero po odbiciu i dostarczając pożywienia przynajmniej kilku familijom gołębi - zawsze czujnych, zawsze przygotowanych na darmowe śniadanie. Kocur zdążył się uśmiechnąć i złapać za rękę, umykające już z ławki, dziewczę. Musiał to przyznać, potrafiła być urocza.
- Czasami nocuję u koleżanek - burknęła, sadzając się na powrót na ławce z impetem, nieomal niwecząc przyjemność wypicia czekoladowej kawy, którą to zresztą zajęła się prawie natychmiast, przypomniawszy sobie o porzuconym smakołyku. - A jeśli nie, to gdzie się da - dodała już znacznie ciszej, zręcznie kryjąc twarz w otworze kubka. Wiele ją kosztowały takie wyznania. Dlaczego właściwie mówiła to jakiemuś wychowawcy? Nie musiał wiedzieć, nie potrzebował wiedzieć. Im mniej osób wie, tym rzadziej musi znosić te spojrzenia, te udawanie miłe, współczujące słowa.
- Czy masz jakiekolwiek pieniądze? Jakieś dochody?
- Brat mi trochę przysyła. - Pomruki, nawet mimo ewidentnego złagodzenia słodką, pobudzającą miksturą, brzmiały coraz groźniej, zwiastując nieuchronny wybuch.
- Umiesz gotować i sprzątać?
Tego było już za wiele.
- Dobrze się bawisz?! - Kocur cudem uniknął ciosu pustym papierowym kubkiem. Nie udało mu się przeoczyć faktu, że doprowadził ją do łez. I naprawdę głośnego krzyku. - Po co te pytania?! Żeby mieć co opowiadać znajomym? O nie, wiem! Teraz możesz pójść i powiedzieć o tym wszystkim w klasie! No dalej, ponaśmiewaj się ze mnie! Bezdomna licealistka, udająca, że bezdomna wcale nie jest! Na pewno zainteresuje się tym telewizja, więc nie krępuj się! Chcesz pomóc? To tym bardziej, przecież zaraz znajdą się egoiści, podbudowujący swoje ego ofiarowaniem szczodrych sumek na takie wyrzutki społeczne, jak ja! Pewnie moja matka piła, a ojciec ją bił, więc litujcie się wszyscy!
Tego zdecydowanie było za wiele. Kocur miał wprawę w obezwładnianiu dowolnie zachowujących się osób, więc usadził ją znów na ławce dość łatwo, zakrywając przy tym dłonią usta. Zaczekał, aż się uspokoi, aż płacz przezwycięży złość. Wtedy dopiero puścił, przysunął się nieco i ostrożnie przytulił, łkającą już teraz, krzykaczkę.
- Znam twoją tajemnicę, więc ty też będziesz miała coś, czym możesz mnie poszantażować. - Starał się mówić uspokajająco. Chciał, żeby się ucieszyła, a i tak, jak każdy z żyjących ludzi, dał upust egoizmowi. - Od dzisiaj pracujesz dla mnie jako pokojówka. Taka jest wersja oficjalna. Nieoficjalnie mieszkasz u mnie, dopóki nie wymyślimy czegoś lepszego. Zrozumiano?
Chlipiąca Złośnica zastygła na chwilę, by wybuchnąć płaczem głośniejszym jeszcze.
- Mam wychowawcę idiotę!