Było już dobrze po piątej, gdy udało się opuścić tereny szkolne. Wyznawał zasadę, iż postanowienia najlepiej realizować natychmiast, toteż tego dnia jeszcze, tuż po skończonej lekcji, razem ze Śpioszkiem i trzema innymi uczennicami, obłaskawił wizytą Harpię. Formalności troszkę potrwały - nie był to oczywiście pierwszy klub w szkole, tworzony z inicjatywy uczniowskiej, ale jego specyfika wymagała szczególnej atencji. Stary Budynek, jak się Kocur przy okazji dowiedział, to niewielka budowla z tyłu głównego gmachu, kiedyś mieszcząca w sobie szkołę podstawową. Szkołę zlikwidowano, tuż obok wybudowano liceum, a Stary Budynek począł służyć do zaspokajania nadprogramowych potrzeb przestrzennych. Składzik sportowy, magazyn spożywczy i sanitarny, część biblioteki, kilkanaście klubów, gabinet psychologiczny i pedagogiczny - to wszystko znaleźć można było właśnie tam. Klub herbaciany, wstępnie nazwany "Pod Ukwieconą Filiżanką", wymagał pomieszczenia z dostępem do bieżącej wody, co, jak się okazało, nie było trudne. Kocur oczywiście nie miał zamiaru brać udziału w dekorowaniu, przygotowywaniu plakatów i opracowywaniu menu. Obiecał tylko zaglądać, podpisał zobowiązanie sprawowania opieki nad klubem, by wreszcie zostawić rozpalone entuzjazmem dziewczęta sobie samym i udać się do domu.
Mijał niewielki, zadrzewiony skwer, wyznaczający połowę drogi do przystanku tramwajowego, gdy jego wzrok przyciągnął widok cokolwiek interesujący. Oto na ławce - mokrej zresztą od deszczu, który padać przestał ledwie godzinę temu - siedziała sobie Złośnica, jak gdyby nigdy nic popijając wodę mineralną z półlitrowej butelki. Na mundurek szkolny zarzucony miała tylko lekki, dość elegancki, czarny płaszczyk, który równie znakomicie pasował do jej kruczoczarnych włosów, co gryzł się z prostotą białej bluzki i granatowej spódniczki. Nogi ozdabiały przyduże kozaki na grubej podeszwie, również czarne, skórzane i z niemałą ilością paskowych zapięć. Obok niej jakiś długi, cienki przedmiot w miękkim pokrowcu odpoczywał, oparty o mało dziewczęcy plecak.
Kocur zastanowił się parokrotnie. W domu czekały na niego kolacja, kolekcja starych płyt i ulubiony fotel. No ale przecież mu nie uciekną - będzie je miał również jutro. Dlatego, dość niespiesznym krokiem, ruszył w jej stronę.
- Zupełnie nie umiesz dobrać stroju - zagadnął, siadając ciężko obok. Niestety, za późno przypomniał sobie o wszędobylskiej wodzie. Trudno, mokry tyłek jakoś przeżyje.
- Pan się akurat zna - prychnęła.
- Kocur, a nie Pan. Czemu nie było cię w szkole?
- Mam dzisiaj urodziny - dla odmiany mruknęła, wpatrując się z wyraźnym brakiem zainteresowania w przejeżdżający nieopodal samochód. Skończyła już pić, brutalnie wepchnęła butelkę do plecaka.
- Za każdym razem, gdy masz urodziny, opuszczasz zajęcia?
- Tak. Zawsze to jakiś prezent, prawda?
Miała trochę racji. On sam w dzień urodzin miał ochotę zignorować zasady i zobowiązania, i zrobić cokolwiek, na co akurat miał ochotę.
Nie zdążył jeszcze poznać wszystkich swoich podopiecznych, w tym Złośnicy. Może ten przydomek wcale do niej nie pasował? Teraz, poza szkołą, wydawała się dużo mniej zgryźliwa. Miał okazję przyjrzeć się z bliska, a przyznać trzeba, było czemu. Pomijając już nawet estetykę zgrabnego i chyba dość wysportowanego ciała, zwyczajnie podobała mu się ta śliczna twarzyczka, obdarzona gorejącym wzrokiem i ciągle nieco naburmuszoną minką, przykryta nie-do-końca ułożoną czupryną, czarnych jak ciemna noc, włosów. Uśmiechnął się więc do niej, a po chwili uśmiechnął szerzej jeszcze, w odpowiedzi na obrażone prychnięcie.
- Czego P... chcesz właściwie? Pouczać mnie, czy spróbować zyskać przychylność? A może lubisz uwodzić swoje uczennice, a? Stary zbereźnik!
Mina zrzedła mu powoli. To jednak była Złośnica. Mistrzyni fachu.
- No? Bo jeszcze nas tak kto zobaczy i będą plotki. Ja prędzej ci dokopię, niż dam się uwieść. Nie weźmiesz mnie tak łatwo, bo ja potr...
- Uciszże się! - wydusił wreszcie. Zrobiło mu się gorąco. Co ona wygaduje?
Złośnica tymczasem przemieniła się natychmiastowo w bliskie płaczu, niewinne dziewczę i utkwiła w nim przerażone spojrzenie.
- Pan krzyczy. To... To już podpada pod molestowanie! - chlipnęła sobie w najlepsze i odsunęła się, sięgając po oparty obok przedmiot w pokrowcu. - Proszę przestać, bo ja mam się czym bronić. To panu nie ujdzie na sucho.
Kocur zbaraniał, zkoział, zkrowiał. Właściwie, to chyba nie istnieje zwierzę o równie bezmyślnym wyrazie twarzy, co jego. Gapił się bezczelnie na diablicę o minie aniołka, próbując przekonać samego siebie, że nie chce jej udusić. Na szczęście głosu mu jeszcze nie odebrało.
- Czy ty jesteś aktorką? - wypalił wreszcie z siebie jedyne, co przyszło mu do głowy.
- Nieee. - Obraz molestowanej dziewczynki pierzchnął. Złośnica nonszalanckim ruchem poprawiła włosy i popatrzyła odrobinę łaskawiej. - Ale podobno mam talent. No i uważam, że to dobra zabawa.
- Zabawa - potwierdził drewnianym głosem. Gdzieś z głębi serca wychynęła nadzieja, że ona jest jedynym tak oryginalnym okazem w jego klasie. A właśnie! Klasa! - A właśnie! Szkoda wielka, że nie było cię dzisiaj. Założyliśmy klub herbaciany. W odpowiedzi na pierwszą prośbę pomocy, którą dostałem.
- Prośbę pomocy?
- No, przecież umówiliśmy się, że każda z was będzie pisała swoje prośby na karteczkach i ja będę po kolei starał się wypełnić.
Złośnica zdawała się nie rozumieć o czym mówi, ale tylko przez chwilę. Nagle niebezpieczny uśmiech rozświetlił jej oblicze. Rzuciła się na swój plecak i szarpnięciem wydobyła wspomnianą karteczkę oraz długopis. Chwilę pisała coś na kolanie, by zaraz wręczyć mu uroczyście stworzone dzieło.
Na pogniecionym, niewielkim skrawku papieru widniał bezczelnie, niezaprzeczalnie i absolutnie bezlitośnie napis: randka.