Domyślnie prezentowany jest najnowszy rozdział opowieści. Jeśli jesteś tu po raz pierwszy, zacznij od rozdziału pierwszego - link do niego znajduje się po lewej stronie.


sobota, 13 lutego 2010

Prolog, część czwarta, ostatnia: Herbatka

Akcja musiała nastąpić natychmiast. Nie było na co czekać. Lekcja zbliżała się ku końcowi, a Kocur wciąż miał przed sobą to niewinne, wpatrzone, ufne spojrzenie. Nawet niespecjalnie docierały do niego okrzyki poparcia większości klasy. Był zahipnotyzowany, zupełnie zamknięty w świecie tego wzroku. Był silny, niepokonany! Co tam dla niego herbata!
Tak oto spora grupa dziewcząt (poszły wszystkie, choć niektóre jedynie z ciekawości), wiedziona przez swojego nauczyciela, zstąpiła do podziemi. Po małych perypetiach, związanych z ustaleniem trasy pochodu - Kocur wszak nigdy jeszcze w stołówce nie był - los postanowił przestać bawić się w ciuciubabkę i postawił przed nimi drzwi. Podwójne, obowiązkowo białe i, co znamienne, bezczelnie zamknięte. Nie pomogły grzeczne próby klamki, szarpania i kopniaki. Litości nie było.
Na szczęście wiedza stałych bywalczyń tego miejsca była nie do przecenienia. Pochód przesunął się do drzwi obok, mniej majestatycznych, ale za to otwartych. Tak oto właśnie przed Kocurem rozpostarła swe przestworza kuchnia. A w niej - Ona. Jakże wspaniała była ta Ona! Delikatne rysy, niczym dłutem wyciosane, postura filigranowa, jak pomniki socjalizmu, zadbane dłonie, dla których żadna stal ni kamień przeszkody stanowić nie mogły. No i ten głos.
- Czego? - rozległo się nieubłagane pytanie. Tembr sugerował bardzo niewielki zasób cierpliwości. Taki, co to skończył się na długo przed zadaniem pytania.
Kocur poczuł, że opuszczają go siły. Nigdy dotąd nie mierzył się z Kierowniczką Stołówki (bo na kierowniczkę owa istota z pewnością wyglądała), nie miał doświadczenia w okrucieństwie bitew o menu. Nie wiedział, co go czeka. Instynkt samozachowawczy jedynie darł się jak oszalały.
- Dziewczyny! Wyjmujcie pompony! - powiedział półgłosem, przybrawszy dostojniejszą postawę. Czymże jest takie marne wyzwanie, wobec prośby tamtych oczu?
Odpowiedziały mu niewyraźne pomruki, wśród których słowo "zboczeniec" przemknęło przynajmniej kilka razy. Kocur odwrócił się błyskawicznie i w panice patrzył, jak jego podopieczne ostrożnie zwiększają dystans do niego.
- Takie do kibicowania! Pompony no! Sportowe! - Krzyki nie pomagały. Grupka niewiast zakrywała się, odsuwała i spoglądała oskarżycielsko. Co one sobie na wszystkie świętości pomyślały? Przecież jemu chodziło tylko o kibicowanie.
Cień za nim wyrósł zbyt nagle, żelazny uścisk na ramieniu zniwelował próby obrony. Głos, niczym imadło, sugerował krwawą przyszłość obecnych.
- Pytałam czego.
Kocur błyskawicznie wykonał obrót i stanął na baczność.
- Dzień dobry! Jestem wychowawcą klasy B-2 i pozwoliłem sobie odwiedzić, by porozmawiać o możliwościach rozszerzenia repertuaru herbat w tutejszej stołówce, jako że uczennice zgłaszają wyraźne potrzeby, by...
- Nie. - Oto było słowo, a po nim nie było już nic. Drzwi zatrzasnęły się, możliwości zanikły. Bez prawa do apelacji.
Bał się spojrzeć. Bał się zawiedzionych min. Bał się, że zawiódł wszelkie nadzieje, zawodząc na pierwszej, tak błahej przecież, próbie. Zanim jednak zrobił cokolwiek, poczuł, że czyjaś dłoń ciągnie go delikatnie za rękaw.
- Proszę się nie martwić. Jeśli nawet pana nie posłuchała, to nie posłucha nikogo. - Głos Śpioszka koił, ale i rozrywał serce swym skrywanym rozczarowaniem. Chociaż nie. To nie rozczarowanie, to coś znacznie gorszego. Rezygnacja, pogodzenie się z losem, brak wiary. Jej walka musiała trwać już długo, nieść ze sobą wiele poświęceń i rozczarowań. Kocur przyniósł ostatnie, najboleśniejsze. Pogrzebał nadzieję, zrodzoną wbrew wszystkiemu, wbrew pożerającej wszystko obojętności. Ona wyszarpnęła z siebie ostatni skrawek nadziei, by podarować go jemu, by uratował to, co stracone. A on...
Zacisnął dłonie w pięści. Poczucie bezsilności wezbrało, wypełniło umysł. Nie słyszał nawet komentarzy niektórych, że to przecież tylko o herbatę chodzi. On... zawiódł.
Wtedy właśnie nadeszło olśnienie.

Klasa wróciła do sali. Rozgorzały komentarze, dyskusje o tym, jak to miło nowy wychowawca urozmaica nudne szkolne zajęcia. Bez cienia pretensji mówiono o jego klęsce, o tym, jak mu zależało, o nowych sukienkach w pobliskim sklepie z odzieżą retro, o braku lektur w bibliotece, o szkolnym konkursie muzycznym i o tym, czemu na zewnątrz ciągle pada deszcz. Rozmowy przerwano dopiero, gdy wszyscy wyraźnie spostrzegli, że coś jest nie tak. Śpioszek nie śpi. Śpioszek stoi przy biurku nauczyciela, a Kocur siedzi obok. Zapadła cisza.
- Um - rozbrzmiał początek wypowiedzi, gwarantujący skupienie słuchaczy. Śpioszek doświadczenia może nie miała, ale do przemawiania wykazywała ewidentny talent. - Chciałabym coś zaproponować. Pomyślałam, że nie potrzeba próbować zmieniać nic w stołówce. Zamiast tego mogłybyśmy zrobić coś same. No i pomyślałam o takim małym klubie, w którym można się spotkać, napić dobrej herbatki w miłej atmosferze. Odpocząć i porozmawiać. - Niedowierzające spojrzenia wyraźnie ją zawstydzały, ale determinacja wygrała. - Musimy tylko poprosić o którąś z małych salek w Starym Budynku, udekorować. Pełniłybyśmy tam dyżury i każdy by mógł przyjść i się napić.
Zaskoczenie i zdziwienie zamieniły się powoli w pełne akceptacji uśmiechy. Któraś przytakiwała, inna dyskutowała z koleżanką. Zgodne pomruki wypełniły ciszę.
Śpioszek się uśmiechnęła. Kocur nie mógł o tym jeszcze wiedzieć, ale niewiele takich uśmiechów ozdabiało jej oblicze w ciągu całego, dotychczasowego życia. Dlatego, być może, mógł odpowiedzieć na niego podobnym, nie obciążonym żadnymi niepotrzebnymi myślami. Pozwolił, by ciepło jej uśmiechu wypełniło puste, jak mu się dotąd wydawało, serce.
Ktoś mógłby powiedzieć, że to próżna i głupia dziewczyna, skoro herbatkę zaledwie ważnością tak ogromną obdarza. Takim osobom polecić trzeba gorący, aromatyczny napar. Zrozumienie, być może, przyjdzie z czasem.