Domyślnie prezentowany jest najnowszy rozdział opowieści. Jeśli jesteś tu po raz pierwszy, zacznij od rozdziału pierwszego - link do niego znajduje się po lewej stronie.


poniedziałek, 7 grudnia 2009

Prolog, część druga: Jak to zawarte zostało Przymierze

Sporej wielkości, długi nóż wbił się z przerażającą siłą we framugę drzwi, tuż przed Kocura nosem. Takie chwile, kiedy w ostrzu, które cię niemal zabiło, widzisz nagle odbicie własnego, jeszcze-nie-ale-już-za-chwilę przerażonego wzroku, zdają się trwać w nieskończoność. Czas zamiera, by calutki świat mógł wykonać oddech ulgi, by zatrzymane w mgnieniu oka serce mogło znów odżyć, by zahamowany umysł przypomniał sobie o cogito ergo (wciąż) sum, by szok miał okazję przerodzić się w euforię.
Niestety. Czas dla Kocura zatrzymał się na zbyt krótko, by ten którąkolwiek z wymienionych rzeczy zrobić zdążył.
Najwyraźniej nie tylko on uniknął śmierci. Tuż przed nim zakotłowało się czyjeś skulone ciało, by zaraz powitać ostrzem miecza nadlatujące właśnie kolejne, które, ze zwinnością raczej rzadko przypisywaną ludziom, uskoczyło w górę, odbiło się od progu, dobywając noża i, po kolejnym skoku, zastygło kawałek dalej.
W tej mniej więcej chwili umysł Kocura ruszył na nowo.
Obrzydliwie piękna dziewczyna rzuciła się na niego, oplotła rękami, przylgnęła mocno (a przylegać miała czym, co zainteresowany mimowolnie zauważył) i ryknęła: - Proszę mi pomóc! Ona oszalała! Chce mnie zabić!
Przyznać trzeba, że efekt psuł nieco ściskany przez nią w dłoni miecz. Kocur jednak skłonny był uwierzyć. Naprawdę. Stojące kawałek obok inne dziewczę, przypatrujące się im wzrokiem lamparcicy, której ktoś właśnie wykradł potomstwo, potwierdzało taką wersję wydarzeń.
Poklepał tę pierwszą machinalnie po plecach, nie spuszczając wzroku z żądnego krwi zwierza obok. Czuł wyraźnie, że chyba powinien coś powiedzieć. Teraz dopiero przypomniał sobie, że stoi jeszcze w drzwiach, że przed nim jest podwyższenie i tablica, że po lewej, z szeregów ławek, wpatruje się w niego gromada par oczu, że to wszystko tylko młode, niewinne dziewczęta, że jedna z nich niemal pozbawiła go nosa, że przy oknie któraś głośno płacze, otoczona przez dwie kolejne, że z tyłu sali słychać walenie młotkiem, że jedna niewzruszenie czyta książkę.
- A kim ty właściwie jesteś? - zabrzmiało podejrzliwe mruknięcie gdzieś z okolicy jego ramion.
- Tego... - Wstęp, który z pewnością przejdzie do historii. - Waszym nowym wychowawcą.
Tak. Te słowa zrobiły wrażenie. Kocur bardzo wyraźnie poczuł, jak ciężar odpowiedzialności spada na niego i wali w potylicę. Nieświadomy więc kto przyjął rolę owej odpowiedzialności, wysunął się z objęć i zwalił na podłogę.

Świat zamigotał przyjaźnie promykami południowego słońca, uprzejmie zachęcając do otwarcia oczu. Deszcz ustał już chyba. Zupełnie nowy dzień zjawił się nad miastem. Pora obudzić się, miał przecież jechać dziś do...
Podskoczył na krześle, stuknął kolanem o biurko, syknął i rozejrzał się. Z jakichś powodów był już w szkole, w klasie nawet (co zadziwiająco korespondowało ze snem, który miał przed chwilą). Przed nim roztaczała się sala, wypełniona wpatrzonymi w niego, młodymi, niewinnymi dziewczętami. Siedziały grzecznie i promieniały uśmiechem (no, jedna czytała książkę). A galeria uśmiechów była godna odnotowania. Od przyjaznych, przez zaciekawione, znudzone, udawane, antypatyczne, obojętne, szczere i nie, aż do zupełnie niezdrowych. Takich, jak uśmiech czarnowłosej piękności, siedzącej dokładnie naprzeciw jego biurka. Lepiej nie wiedzieć, co się za nim kryło.
Z zakłopotaniem pomasował tył głowy (sam nie wiedział, kiedy zdążyła go rozboleć), mruknął coś przepraszająco, zrzucił płaszcz z siebie na oparcie krzesła i przyjrzał się jeszcze raz galerii piękności. Błogosławiony w takich chwilach stoicyzm ratował go od zawsze. To przecież tylko dzieci, liceum zaledwie. Wszystko będzie dobrze.
- A więc dzień dobry. Nazywam się Kocur i tak możecie do mnie mówić. Za nazywanie mnie panem będę bardzo zły.
- Dobrze, proszę pana - odparła czarnowłosa piękność z naprzeciwka. Kocur uśmiechnął się tylko. Miał już dla niej imię.
- Będę się z wami spotykał raz dziennie, o ile nie zajdzie inna potrzeba. Pomogę w dowolnych problemach, jeśli w zamian dostanę wzorowe zachowanie na tej i na innych lekcjach. Czy taki układ wam pasuje?
Uśmiech na niektórych twarzach poszerzył się. Niektóre pary oczu spojrzały na siebie porozumiewawczo. Niektóre objawy znudzenia wyraźnie zanikły.
- Dowolnych? - spytała po chwili pełnego treści milczenia, robiąc to chyba za całą klasę, Złośnica. Mistrzowsko niewinna minka wciąż była na miejscu.
Kocur westchnął w duchu. Wizja niewinnej dobroci tych dziewcząt zaczynała blednąć.
- Tak. Z każdym problemem, z którym nie możecie sobie dać rady, poza finansowymi, uderzać do mnie. Ale jeśli usłyszę na was choć jedną skargę, zmieniamy zasady. - Postarał się powiedzieć to surowo i dobitnie. Z marnym skutkiem. Nikt zresztą już go nie słuchał. Cała niemal klasa ryknęła jednocześnie strumieniem problemów, z których każdy był najważniejszy. Przekrzykiwały się, wskazywały na siebie nawzajem, wymachiwały książkami i zeszytami. Wciąż niezmiennie wpatrzone w niego, w ich nową służbę, ich narzędzie, zbawienie i lekarstwo. I tylko ta jedna nadal, niewzruszenie, czytała książkę.
Co teraz z nim będzie?