Domyślnie prezentowany jest najnowszy rozdział opowieści. Jeśli jesteś tu po raz pierwszy, zacznij od rozdziału pierwszego - link do niego znajduje się po lewej stronie.


wtorek, 1 grudnia 2009

Prolog, część pierwsza: Jak to Kocur z Harpią się rozmówił

Złożyło się tak absolutnie przypadkowo, że tego właśnie dnia lało. A żeby uzmysłowić wszystkim, co czuł Kocur w takim momencie, dodać należy, że lało z nieba. Wodą. A on jej nie lubił. No i w deszczu nawet zapalić nie idzie.
Wlókł się zatem z niezapalonym papierosem w ustach, starannie omijając co większe chodnikowe jeziorka. Nawet dłonie, schowane w kieszeniach, nie uciekły przed wszechobecną wodą. Dodatkowo, jego płaszcz miał chyba higroskopijne właściwości. Cholera by to.
Dlaczego właściwie zgodził się na tę pracę? Dojazd na przeklęte osiedla zajmował mu blisko godzinę, powrót podobnie. To w sumie więcej, niż tu zdąży zabawić. Jedna lekcja dziennie z kolejną klasą rozwydrzonych bachorów, a tyle zachodu. Czy naprawdę było warto? No, gdyby uwzględnić pustkę w lodówce...
Dobra. Warto. Niech już im będzie.
Budynek szkoły nie wyglądał zaskakująco. Rzecz jasna, jak na nowobogackie osiedla przystało, raził w oczy sowitymi dotacjami ze strony rodziców uczących się tam pociech. Kocur już miał do tego nosa. Wyczuwał takie szkoły od razu i zwykle korygował odpowiednio ścieżki swego życia. A teraz musi wleźć do tego, co zwykł omijać. Cholera by to.

- Ach! To pan Kocur, jak mniemam? Dzisiejszy deszczyk nie dał się chyba panu nazbyt we znaki? A jeśli tak, to mocna herbata...
Na boga. Ona w rzeczywistości naprawdę ględziła, jak wtedy, przez telefon. Podstarzała wicedyrektorka z wyraźnym skrzywieniem w kierunku herbatek, pogawędek i, ogólniej mówiąc, niedzisiejszości. Ją też trzeba będzie znosić, nie za często przynajmniej.
Został posadzony w niewygodnym fotelu i dał sobie wcisnąć filiżankę nieludzko gorącej herbaty. Harpia - bo tak najtrafniej ową damę można by określić - usiadła za staromodnym biurkiem, ujęła swoją filiżankę w staromodny sposób i, niedbałym ruchem, poprawiła ułożenie staromodnie uczesanych, siwych już prawie, włosów.
- Jak już panu wspomniałam, chodzi o wyjątkową klasę. Zależy nam na niej w sposób, nie bójmy się tego słowa, unikalny. Dlatego, za tak mikroskopijne obłożenie godzinowe, jesteśmy gotowi zapłacić panu stawkę pełnoetatową. Wraz z dodatkiem wychowawczym. Jeśli...
- Co w tej klasie takiego wyjątkowego? - przerwał jej, wzbudzając tym surowe ściągnięcie warg. Filiżanka zaczęła go parzyć. Harpia westchnęła bezgłośnie, co miało zapewne wyrazić ubolewanie nad okolicznymi brakami wychowawczymi. Z lubością spróbowała swojego wywaru i wpatrzyła się w Kocura mistycznym spojrzeniem.
- To klasa, w której łączy się wiele światów. Są tam dzieci mafiozów, polityków i artystów. Są takie bardzo bogate i inne, które ledwo stać na jedzenie. Oczywiście, te ostatnie niespecjalnie nas obchodzą. Jesteśmy szkołą publiczną, musimy je tu trzymać. - Nachyliła się i zniżyła głos do niemal szeptu. - Sprawa jest bardzo delikatna. Nie możemy sobie pozwolić na ignorowanie potrzeb dzieci tak ważnych osobistości. Pozwalamy im na maksimum swobody. Jednocześnie kontrole z ministerstwa pilnują realizacji programu nauczania. Rozumie pan o czym mówię, prawda?
Kocur rozumiał. Miał robić za figuranta, który w żaden sposób nie będzie ograniczał wolności tej lepszej części dzieciarni. Jednocześnie powinien dopilnować, by jakieśtam lekcje mimo wszystko miały miejsce. A z racji, że przyjmuje wyłącznie stanowisko wychowawcy, pewnie będzie trzeba...
- Do pana zadań należy, w ramach godzin wychowawczych, rozpatrywanie wszelkich problemów, wynikłych w związku z programem nauczania, również konsultacje i rady dla pozostałych nauczycieli. Jest pan odpowiedzialny zarówno za poziom nauki tej klasy, jak i brak problemów i skarg z nią związanych. Jakieś pytania?
- Absolutnie żadnych - mruknął bez entuzjazmu.
- Znakomicie. - Wstała i zaczekała, aż jej rozmówca pospiesznie dopije herbatę. - Nie wspomniałam chyba jeszcze, że jest to klasa żeńska.
Ewentualny dalszy ciąg wypowiedzi zagłuszył brzęk tłuczonej filiżanki. Kocur zamarł, nie zwracając nawet uwagi na oburzone mamrotanie sprzątaczki, która chyba czatowała za drzwiami. Nieco koślawo usunął się, pozwalając niemłodej kobiecie uprzątnąć jego dzieło. Wreszcie wpatrzył się przerażonym wzrokiem w Harpię.
- Czy żeńskość tej klasy stanowi problem? - Nie miała nad nim litości.
- Nie... Oczywiście, że nie - odpowiedział drewnianym głosem i, pełen już tym razem najczarniejszych myśli, ściągnął płaszcz z wieszaka. Puścił przodem starszyznę i powlókł się za nią.
Wciąż pamiętał o swoich doświadczenaich z żeńskimi klasami. Najpierw są ochy i achy, potem tłumaczenia, że nie ma zamiaru z żadną chodzić, wreszcie rozpacze, rękoczyny, bitwy, próby samobójstw, groźby dyrekcji. Nie ma nic gorszego, niż sala pełna niewinnych licealistek i on przed nią - mimo wszystko dość młody, z wyglądem zbuntowanego modela. Z jakichś powodów jego obojętny na większość świata charakter, w połączeniu z aparycją, działał na dziewczyny magnetycznie. Może powinien po prostu wziąć z którąś ślub? Miałby wreszcie spokój.

Zapalał właśnie nerwowymi ruchami papierosa, gdy wyrosły przed nim solidne, drewniane drzwi z tabliczką informującą, iż za nimi czeka klasa B-2. Umieszczona w lewym skrzydle budynku szkoły, na pierwszym piętrze. Przynajmniej nie trzeba daleko chodzić.
- To tutaj. Życzę powodzenia. - Usłyszał pospieszne słowa. Prztyknął zapalniczką, zaciągnął się krótko i już miał odpowiedzieć, ale nie było komu. Harpia oddaliła się z wyraźnym zaangażowaniem. Powinien potraktować to jako znak. Powinien się lepiej przygotować. Powinien pomyśleć.
Ale nie. Najzupełniej bezmyślnie otworzył drzwi i wkroczył do środka.