Domyślnie prezentowany jest najnowszy rozdział opowieści. Jeśli jesteś tu po raz pierwszy, zacznij od rozdziału pierwszego - link do niego znajduje się po lewej stronie.


poniedziałek, 10 lutego 2014

Królestwo

Coś bardzo, bardzo, bardzo niedobrego unosiło się w powietrzu, drażniło nozdrza intuicji, smagało subtelnymi podmuchami o skórę. Jak, kiedy zaszła ta zmiana? Zaledwie chwilę wcześniej rzeczywistość pękała w szwach od aromatu zwyczajności. Teraz, podobnie do przedburzowego napięcia, eter kipiał zgęstniałym przestrachem, który, niczym smoła, dusił i odurzał.
- Motyl. Motyl!
- Daj mi chwilkę, mamy tu poważny problem - odmruknął, nie odwracając się nawet. Zawsze chciał poznać Lalkę bliżej, ale, jak zauważył, wnętrze jej ciała to już nieco zbyt blisko. Komunikaty od oczu, że metal, że elektronika, że nie krew, zostały chwilowo zignorowane. Znajdzie się na nie czas później. - Zabiorę cię do szpitala. Daj mi tylko złapać jakiś...
- To chyba nie jest najlepszy pomysł - odparła Lalka słabym głosem.
- MOTYL!! - Bombka krzyknęła umiarkowanie, ale prosto w ucho.
- O co chodzi?!
Spojrzał wreszcie we wskazanym kierunku. W dalszej części ulicy rozprzestrzeniało się jakieś zamieszanie, które powoli nadciągało ku mównicy, nie wiadomo kiedy zdemolowanej przez samochód, odpoczywający teraz kilka metrów dalej. Ich wypadek musiał nie być jedynym, kilku innych przechodniów siedziało na chodniku. Jeden leżał, bez ruchu. Przynajmniej pięć aut dymiło zauważalnie.
- Co tu się stało? Kiedy? - wydusił z niedowierzaniem w głosie.
- To nieważne! - kontynuowała Bombka. - Wcześniej, na dachu wieżowca, widziałam kogoś, jak wylądował. A wcześniej się unosił! - Na podirytowane spojrzenie, którym została obdarzona, naburmuszyła się lekko. - Zaraz sam zobaczysz. Ten ktoś potem poleciał dalej.
- Co ma to wspólnego z nami? - Motyl pominął już wszystko inne, o co mógłby zapytać.
- Ten ktoś właśnie tu idzie - oznajmiła Bombka.
Faktycznie, niewielki tłumek w niedalekiej oddali zbliżał się z wolna. Spora grupa ludzi tłoczyła przestrzeń w bezpiecznej odległości od kogoś, kroczącego środkiem ulicy. Stłumione, podniecone okrzyki przerywały ciszę powypadkowej ulicy, a po chwili dołączyło do nich niedalekie wycie służby regulacyjnej. Nieprzerwany ulicznym ruchem wiatr, orzeźwiony niedawną ulewą, rozwiewał mokre fragmenty gazet, losowe śmieci. Tym razem jednak każdy szelest, każdy ruch przepełniała celowość - wszak oczyszczał drogę Śpioszkowi.
Motyl podrapał się po głowie. Wytrzymałość umysłu miał nienajgorszą, a wiecznie powtarzane sobie "pomyślisz nad tym później" wystarczało dotąd bez wyjątku. Kiedy jednak ujrzał swą dalszą znajomą, pośród nieprzytomnie zachwyconej nią masy ludności wszelkiej, obleczoną niełatwo opisywalnym całunem światłości - o piżamie już nie wspominając - poczucie rzeczywistości uznało za słuszne dostać lekkiej zapaści.
- O, blasku niebios!
- Pani nasza, łaskawości nie szczędź!
- Oczyszczenia źródło, składamy hołd!
Te i podobne eksklamacje rozwiewały wątpliwości w kwestii intencji adoratorów. Kłębiący się ludzie, wszyscy razem i jednocześnie, odnaleźli chyba swój, spersonifikowany zresztą, cel istnienia. Całość przypominała groteskowy spacer cesarskiego dworu, zaszczycającego wizytą niegodnych szczęściarzy, co to dzielą jeden gatunek z Świetlistym Uosobieniem Bóstwa. Co wrażliwszym obserwatorom mogło się zrobić niedobrze.
Śpioszek dokroczyła do wykręconego na asfalcie ciała swojej przyjaciółki. Łagodny uśmiech ozdobił święte oblicze Wszechmogącej, gdy sięgnęła aksamitną dłonią ku rozdarciu. Wystarczyła sama bliskość, samej aury dotyk - rana zniknęła. Natychmiast. Pierwszy cud rozsiadł się wygodnie w należnym mu fotelu i wyprosił prawa natury z pokoju. Tłum westchnął cicho, jakiś zaczątek okrzyków umarł w zarodku. To jeszcze nie koniec sceny.
- Dziękuję... - wydusiła Lalka, niemal natychmiast zagłuszona.
- O, pani! - Bombka krzyknęła i padła na kolana, ciągnąc za sobą Motyla, który upadł również, chociaż wcale nie miał ochoty. Coś przeszkadzało myśleć, protestować, jakby drążące w czaszce wiertło. - Spełnij proszę marzenie moje, jeśli uznasz za godne!
- Co ty wyprawiasz?! - syknął Motyl, ale Bombki zmysły należały już do ubranej w piżamę, bosej dziewczyny, która raz drugi kucnęła, ciesząc serce i oczy dobrotliwym spojrzeniem.
- Oto narodzisz naczynie życia, owoc minionej nocy, którą światło tego pamiętnego dnia obłaskawiło - obwieściła Śpioszek i uśmiechnęła się z zadowoleniem, mrużąc odrobinę powieki. Motyla przeszył nagły dreszcz, nieprzyjemne przeczucia, choć niezdefiniowane, wzbudziły lekką panikę. Co tu się stało, kiedy? Skąd przybyła ta... istota? Czemu, im dłużej pozostawał w jej pobliżu, odczuwał narastające przerażenie? Zerknął na Bombkę, załzawioną, nie potrafiącą wydusić nawet słowa. Czy naprawdę, ot tak, spełniło się marzenie jego ukochanej? Przecież to cud. Najprawdziwszy cud!
Śpioszek powstała. Następnie uniosła się wyżej, oderwała stopy od podłoża. Z gracją wykonała piruet, wzmagając tym podmuch wiatru, który buchnął eterycznymi, nadleciałymi z nie wiadomo skąd piórami, płatkami kwiatów, fragmentami najczystszego światła słonecznego. W jednej chwili piżamę zastąpiła przebogata suknia, obwieszona geometrią złota, srebra i kryształów wszelakich, oblekająca piękną cielesność śnieżnobiałymi strumieniami jedwabiu, którego artystycznie nadszarpnięte końce falowały wokół, grając na nosie grawitacji. Blask tej przemiany tak był wielki, że odwracali wzrok niewytrwali, by fanatycznym pragnieniem powracać, napawać się widokiem najwyższej doskonałości.
- Idźcie i głoście po najdalsze zakątki świata, że oto jego władczyni przybyła, by wypełnić należne mu przeznaczenie - padły dostojnie spokojne i niespieszne słowa. Wrzask, co to nastąpił tuż po nich, dało się usłyszeć wiele, wiele ulic dalej. Stłoczeni w natchnionym bezruchu ludzie doznali gwałtownego przebudzenia - skakali niczym małpy, rozpierzchali się niczym mrówki, krzyczeli niczym kury, ścigane przez wygłodniałego kata. Wieść o nowym królestwie, o nowym porządku, ruszyła, by podbić serca i umysły.
Tak oto rozpoczęło się władanie Nienawiści. Taki był początek końca.