Domyślnie prezentowany jest najnowszy rozdział opowieści. Jeśli jesteś tu po raz pierwszy, zacznij od rozdziału pierwszego - link do niego znajduje się po lewej stronie.


sobota, 30 listopada 2013

Historia siedemdziesięciu światów

Poranna krzątanina naturalnie komponowała się z leniwym światłem słonecznym, które z zaciekawieniem zaglądało przez okna do kuchni, wypełnionej zwiastowaniem smakowitego śniadania. Niemłoda kobieta, o jaśniejącej ciepłem i spokojem urodzie, skończyła właśnie ustawiać talerze na małym, drewnianym stole. Obrus jaśniał bielą, obowiązkowy wazonik kwiatów rozpachniwał okolicę, dumny ze swego piękna. Znienawidzony przez wszystkie dzieci świata posiłek - zupa - bulgotał już raźnie w kociołku.
- Neyalaaaa! Śniadanieee! - ryknęła kobieta dźwięcznym głosem, ale o mocy i donośności godnej szacunku. Nie od razu dało się zauważyć czyjąkolwiek reakcję. Dopiero dłuższą chwilę później powolne człapanie przebrzmiało przez sufit, dalej od kuchni, ku schodom. Wreszcie dotarło do uchylonych drzwi, przez które, powolnym krokiem, wsunęło się małe dziewczątko z powygniataną fryzurą i morderczo zaspanym spojrzeniem, ubrane w prostą, białą koszulkę nocną. Bez słowa klapnęło na krześle, ściskaną w dłoniach poduszkę podsunęło wyżej i, położywszy na niej głowę, zasnęło niemal natychmiast.
Kobieta, bardzo daleka od zdziwienia taką sytuacją, wyjrzała za okno i ryknęła ponownie: - Pani zabójczyni! Śniadanie czeka!
Odległy tupot z niezłą prędkością zbliżył się do domku i zatrzymał w okolicy drzwi wejściowych. Kobieta poczekała na ostrożne skrzypnięcie.
- Nie zapomnij umyć rąk!
- No niee... - jęknęło coś z wnętrza domu, ale więcej protestów słyszeć się nie dało. Gdy zabrzmiał kolejny tupot, dotarł już do kuchni. Identyczne dziewczątko, ubrane za to w ciemno barwione, płócienne koszulkę i spodnie, stanęło przed stołem i spojrzało z potężnym wyrzutem.
- Mamo. Miałaś wołać skrytobójczynię.
Kobieta roześmiała się i wybrała dwie czyste miski z koszyka. - Ależ mój morderczy skarbie, słyszałam każdy twój krok.
Morderczy skarb otworzył usta ze zdumienia, zapominając już o niezadowoleniu.
- To niemożliwe! Biegłam tak szybko...
- Do skrytości trzeba cierpliwości, nie nóg chyżości. Czy nie tak mawia tata? Teraz siadaj do posiłku, cały dzień jeszcze przed tobą. - Wywar z warzywami i ryżem parował już w najlepsze przed Neyalą. Jej siostra wsunęła się na krzesło obok i tyknęła palcem zaspany policzek. Potem drugi raz i trzeci. W końcu kraina snów raczyła zwrócić ku niej uwagę i otworzyć jedno oko swojej znamienitej obywatelki.
- Naprawiłam twój łuk - szepnęła mało skryta zabójczyni. Lepiej, żeby mama o tym nie wiedziała, ostatnie strzelanie skończyło się zbitymi kubkami i zamordowanym pomidorem, który krwawił obficie.
Neyala otworzyła drugie oko i uśmiechnęła się. - Dziękuję siostrzyczko.
Przez kilka kolejnych chwil nie padły żadne słowa. Wszystkie trzy skupiły się na pałaszowaniu śniadania, które, choć bardzo skromne, nadrabiało wyśmienitym smakiem i rozgrzewającą energią. Musiało wystarczyć.
- Mamo, co powiedziała wyrocznia? - zagaiła Neyala, gdy wreszcie, jako ostatnia, skończyła posiłek.
- Powiedziała, że niedługo wróci tata. - Odpowiedź padła kilka sekund za późno, by określić ją w pełni szczerą, ale dziewczynki zdawały się tego nie zauważyć. Sprzątnęły naczynia, podziękowały za posiłek i, zachęcone ciepłem, które biło zza okien, ruszyły korzystać z dobrodziejstw letniej pory.


Nieprzerwany szum listowia usypiał wiecznie niedospaną Neyalę w stopniu zatrważającym. Gdyby nie znać jej skłonności do senności sądzić by można, że choroba to jaka, co otumania ofiarę, by pożreć od środka jej siły do życia. Ciepła pora jesieni chyliła się ku końcowi, porywisty wiatr sugerował powolne wkraczanie na ścieżkę, wiodącą ostatecznie do krainy śniegu i lodu. W taką to właśnie pogodę, pośród wirujących w powietrzu liści i pustoszejących gałęzi, wrócił tata.
- Jak się ma moja mała namiestniczka tej krainy? Jak się ma moja śmiertelnie skuteczna zabójczyni? - zagaił donośnie już od progu, dosłownie sekundę później oblepiony drobnymi, stęsknionymi ciałami.
- Jesteś wreszcie. - Mama ograniczyła się do ciepłego uśmiechu. Nie miała zresztą szans we wtulaniu ze swoimi córkami.
Mężczyzna z trudem wsunął się do środka i zamknął za sobą drzwi. Miał nieco ograniczone możliwości ruchu, ale przerabiał to już przecież wielokrotnie. Kucnął wreszcie, uwolniwszy ciało iście wężowym ruchem, położył dłonie na głowach swoich skarbów. - Aeiari, Neyala, byłyście grzeczne? Bo mam dla was prezenty, ale jeśli coś przeskrobałyście, to nie wiem, co z nimi pocznę.
- Oczywiście, że były grzeczne - wtrąciła mama, uprzedzając nadchodzące odpowiedzi. - Grzeczne jak dwie małe, rozbrykane króliczki. Chodźcie proszę, kolacja gotowa. - Mrugnęła do męża ukradkiem i bardzo znacząco, zanim zniknęła w kuchni.
- Rozumiem. Zatem... - Nie dokończył. Neyala uwiesiła się tacie na szyi i ścisnęła mocno.
- Nie potrzebujemy żadnych prezentów. Wystarczy, że wróciłeś - oznajmiła z przekonaniem w głosie. Aeiari potaknęła. Co im po prezentach, skoro rodzinę w komplecie widują rzadziej, niż raz na miesiąc? Tata pracował w mieście, około dwa dni drogi od domu. Jako oficer straży nie miewał właściwie czasu wolnego, nieregularne terminy obowiązków zmuszały do nocowania w garnizonie. Odwiedzał bliskich co kilka tygodni, w miarę dostępności osób, które by mogły go zastąpić. Na przeprowadzkę rodziny do miasta konsekwentnie się nie zgadzał, znając aż nazbyt dobrze niespokojne noce i zatłoczone ulice, rządzące tam niepodzielnie nad spokojem serca i ducha mieszkańców.


Ubrane w eleganckie płaszczyki, rękawiczki z zamszu, skórzane półbuty, wyglądały jak panienki z dworu królewskiego, dumnie omijające kałuże, dyskutujące ze sobą przyciszonym szeptem, prowadzone ostrożnie za ręce przez służących i zarazem ochroniarzy. Funkcję tych ostatnich pełnili aktualnie rodzice, których wygląd ani nie zgadzał się z wyobrażeniem, ani nie pasował bogactwem do nowiutkich, kupionych na prezent za wielomiesięczne oszczędności, strojów. Żaden to jednak kłopot, skoro od całej czwórki biło, ostrożne wprawdzie, samozadowolenie. Dziewczynki przeżywały chwile życia, wystrojone ponad najśmielsze marzenia i odprowadzane wzrokiem przez przynajmniej połowę mijanych przechodniów, a ich opiekunowie odpowiadali z uśmiechem napotkanym znajomym, że tak, to ich pociechy oczarowują najbliższą okolicę.
Wizyta w mieście z okazji konieczności większych zakupów zawsze wzbudzała emocje. Wystawy sklepowe przyklejały do siebie nosy nieuważnych ciekawskich, kataryniarze pozgrzytywali w najlepsze swoimi piekielnymi machinami, dorożki stukotały kopytami o bruk ulicy, a chodniki szurały niespiesznie zdążającymi ku swoim interesom ludźmi. Brakło wskazówek ku temu, co miało zamiar nastąpić.

W ten zwyczajny, piękny, jesienny dzień świat miał wkroczyć na drogę ku swojemu końcu i niemal nikt o tym nie wiedział. Dziwne to, prawda? Świat sprawia wrażenie czegoś tak trwałego i nienaruszalnego, że u jego schyłku instynktownie oczekujemy efektownych zjawisk pogodowych, tajemniczych przepowiedni, walczących herosów. Mało kto przypuszcza, iż minuta ledwie może dzielić świat cały i jego brak. Wypełniona bezgłośnym brakiem ostrzeżeń minuta.
Tym razem jednak los postanowił spróbować nieco z tych efektownych zjawisk.
Coś niedobrego działo się z niebem. Bardziej niebieskie, niż zwykle, przypominać zaczęło ocean. Kilka sporej wielkości fal przemknęło pomiędzy chmurami.
Mama zatrzymała się dość nagle. Dziewczynki nic jeszcze nie zauważyły, ale odległy, powolny, nienaturalnie niski chlupot wody przybierał na sile. Spojrzała porozumiewawczo na swojego męża i klęknęła obok swoich córek.
- Mamo, pobrudzisz sobie kolana. - zaczęła Aeiari, ale prędko zamilkła. To, co miały usłyszeć, było po prostu ważniejsze, niż brudny chodnik. Znała to zdeterminowane spojrzenie, widziała je już kiedyś. Tym razem zauważyła też ogromny pośpiech.
- Moje małe szczęścia. Chciałam zadać wam dwa bardzo ważne pytania.
Potaknęły w milczeniu. Dlaczego tak nagle, dlaczego tutaj? To też mało ważne, widocznie powodów znać nie musiały.
- Neyalko, gdybyś kochała kiedyś bardzo, bardzo mocno jedną osobę...
- Zdobędę moc bogów, jeśli tak będzie trzeba - oświadczyła Śpioszek z niezachwianym przekonaniem.
- Aeiari, gdyby twojej siostrze coś zagrażało...
- Nawet bogowie mnie nie powstrzymają! - krzyknęła Zabójczyni z niezachwianą siłą.
Tata uśmiechnął się i przyjrzał powoli dwóm identycznym twarzyczkom. Jeśli kiedyś jeszcze będzie miał serce, chciałby zachować w nim ten widok. - Sama słyszysz, wszystko będzie dobrze - stwierdził, kładąc dłoń na ramieniu małżonki, która pozwoliła sobie jeszcze na ostatnie objęcia.
- Mamo, czy coś ma się stać? - Aeiari zaryzykowała pytanie, ale na uzyskanie odpowiedzi nie miała już szans.
Bardzo realistyczny strumień wody chlusnął prosto z nieba na chodnik, tuż obok skupionej na sobie czwórki. Przyniósł ze sobą skuloną postać, najzupełniej przemoczoną i wijącą się z bólu. Odziana w dziwny, bardzo bogaty wykonaniem, skromny krojem strój, sprawiała wrażenie niedopowiedzianej, jak gdyby jej kontury zacierano i rysowano na nowo, jak gdyby spowitej szarawym dymem. Niebiański ocean zniknął, a wodne tło dźwiękowe zastąpił cichy, chropawy szum. Przechodnie, bardziej przestraszeni, niż zaciekawieni, otoczyli zjawisko kordonem, ale nikt nie miał odwagi podejść bliżej.
Mama i tata, ostrożnie i bez cienia zaskoczenia, oderwali się od swoich córek i nachylili nad dziwną istotą.
- Czy możemy ci jakoś pomóc? - padło ciche pytanie.
Szum przybrał na sile. Rzeczywistość, poruszona nagłym zaniepokojeniem, zatrzymała niemal bieg czasu.
Istota z widocznym trudem uniosła głowę. Mimo niezdecydowanych rysów i konturów rozpoznać dała się bezbłędnie. Kilkanaście lat starsza Neyala obrzuciła półświadomym, oszalałym, załzawionym spojrzeniem pobliskie osoby. Każdej z nich poświęciła chwilę, aż zatrzymała wzrok na sobie, wiele młodszej i bardzo zmartwionej.
- Przepraszam was... - wydusiła ledwie słyszalnym głosem, gdy zrozumienie i ból znalazły ujście w agonalnych ruchach ciała, w ogłuszającym hałasie, w uziemiających się wyładowaniach energii czarniejszej, niż pustka kosmosu. Nie miała szans utrzymać w ryzach tej mocy. Nieokreślalnie potężny wybuch anihilował najbliższą okolicę. Rzeczywistość nabrzmiała i pękła strumieniem szarej, brudnej wody. Wreszcie całość implodowała, zabierając ze sobą znaczny fragment ulicy, chodnika, budynków, ludzi.

Aeiari otworzyła oczy dopiero po dłuższej chwili. Nie pamiętała nawet, kiedy je zamknęła. Czuła dłoń siostrzyczki w swojej, więc nie panikowała. Rozejrzała się. Były gdzieś na innej ulicy, pozbawionej wszelkiego ruchu, wciśniętej między budynki niejako z konieczności. Nie zauważyła niebezpieczeństwa, ale rodziców również. Ten temat będzie musiał zaczekać. Najpierw...
- Neyala? - zwróciła spojrzenie na siostrę i coś w niej zadrżało. Jej śpioszkowaty sobowtór stał w miejscu sztywno i bez świadomości, z szeroko, niezdrowo otwartymi oczami, w których kącikach płynęła sobie strużka wody. - Neyala! - Ciąganie za rękę, potrząsanie, przytulanie, delikatne policzkowanie nie pomagały. Aeiari spróbowała też zawołać rodziców - bezskutecznie. Okolica sprawiała wrażenie martwej. Chropawa, podstępna rozpacz powolutku, kroczek za kroczkiem, zbliżała się ku siostrom.
- Nie możesz tego zatrzymać - zabrzmiał kobiecy głos przepełniony spokojem, ale pozbawiony ludzkiego ciepła, akcentu, brzmienia. Właściwie, to nie był nawet głos, a czyste słowa, powołane do istnienia. Postać, która wyłoniła się z cienia budynku tuż obok, zwodniczo przypominała człowieka. Obraz psuły szczegóły - turkusowa cera, zielonkawe, spiczaste włosy i strój, przywodzący na myśl zdobne wyobrażenia pradawnych, orientalnych bóstw. Wokół powietrze błyszczało maleńkimi punktami światła, jak gdyby gwiazdy powstawały i gasły w ciągu sekund. - Uruchomił się program kontroli. Teraz już nie można go cofnąć.
Przestrach, zdziwienie, pokora nawet nie przyszły Aeiari do głowy. Ważniejsze sprawy miała na głowie.
- Co to ma niby znaczyć, ten program kontroli? Gdzie są nasi rodzice? - rzuciła twarde pytania. Mocnym ruchem odepchnęła turkusową dłoń, która została jej podana. - Nie mam żadnych powodów, żeby ci ufać.
- Moja śmiertelnie skuteczna zabójczyni, nie musisz się obawiać - powiedziała postać powoli. Jej słowa omijały uszy, trafiały bezpośrednio do głowy, usuwając każdą cząstkę zwątpienia w słuszność intencji. Turkusowa dłoń sięgnęła raz jeszcze i natrafiła na rozgrzane czoło Aeiari. Rozpacz, strach zniknęły. Wola pierzchła. Zamiary uciekły.
W nieznanym momencie obco wyglądająca istota przeistoczyła się w elegancko ubraną kobietę, ewidentnie przedstawicielkę gatunku ludzkiego. Lekki, zamszowy płaszcz zaszeleścił, gdy ujęła obie dziewczynki za dłonie i pociągnęła za sobą. Dwa zakręty dalej, w podobnie opustoszałej i ciasnej ulicy, stał bardzo stary, dwupiętrowy, drewniany budynek. Do drzwi prowadziły niskie, skrzypiące schodki, a przytwierdzona do ściany tabliczka głosiła: "Miejski Dom Dziecka". Kobieta przystanęła na chwilę, coś nowego w jej ciągu idealnych, pozbawionych zbędności, ruchów. Przytuliła - na wszelki wypadek - obie, aktualnie nieco nieświadome rzeczywistości, dziewczynki. Zanim zapukała, pozwoliła sobie jeszcze przypatrzeć się ich zbolałym twarzyczkom. Wywołało to na jej obliczu uśmiech, serdeczny, przyjazny i pełen oczekiwania. W końcu za siedem dni ten świat miał zniknąć, miały nadejść kolejne.
Wszystko będzie jak najlepiej.


Otworzyła oczy nagle, sama zaskoczona tym wydarzeniem. Było niewygodnie, coś uwierało w sercu, w umyśle. Coś się zmieniło. Pamięć, której wcześniej brakło, teraz czekała, by zaprosić ją, przygarnąć, zaakceptować. Zrobiła to, oczywiście.
Straszliwy krzyk, przeciągły i powtarzany z braku tchu, wypełnił ciasne, drewniane korytarze i drobne pokoiki. Nikt nie powinien tak krzyczeć, nigdy. Brzmiało to jak koniec całego świata.
- Śpioszku. Śpioszku! - wołanie, obejmowanie rzucającej się w łóżku, przyciskanie do siebie wreszcie pomogło. Po kilku minutach ucichło i każdemu brakło odwagi zburzyć ponownie tę ciszę. Drzwi pokoi, uchylone dotąd, pozamykały się. Noc wróciła do właściwego sobie porządku.
- Śpioszku, błagam...
Pamięć, straszliwa, rozrywająca istnienie pamięć wielu, wielu, wielu, wielu, wielu, wielu, wielu światów, istnień, wcieleń, żyć, przyjaciół, miłości, wydarzeń, narodzin, śmierci. Tysiące lat wlewały się w serce, w umysł, rozrywały i sklejały na nowo. Nikt, nigdy nie powinien przez coś takiego przechodzić.
Śpioszek otworzyła oczy raz jeszcze dopiero w okolicy poranka, po kilku godzinach konwulsji i braku reakcji na dowolne bodźce. Gdy udało się uruchomić resztki własnej woli, zapragnęła umrzeć. Natychmiast i nieodwracalnie, już nigdy więcej nie wracać, zapomnieć o istnieniu, zapomnieć wszystko, umrzeć nie tylko jako człowiek, ale jako dowolny byt, którym była lub mogła kiedyś być. W poszukiwaniu kogokolwiek, kto spełni takie pragnienie, uruchomiła wzrok, powiodła nim po swoim otoczeniu. Był ktoś, tuż obok. Pamiętała. Skupiła się na twarzy, spróbowała rozpoznać, nazwać.
- To ty... - wymówiła samymi ustami, gdyż gardło odmówiło posłuszeństwa.
Złośnica, zaskoczona nieco, że to ona, położyła dłoń na śpioszkowym czole. Ta gorączka nie poddawała się łatwo. Ciekawe, czy sobowtór zdobyła jakieś lekarstwa.
- To przecież ty...! - padło znowu, tym razem z sugestią słyszalnego głosu. Kilka niekontrolowanych łez stoczyło się po zaczerwienionych policzkach. Adresatka niezrozumiałego wezwania wyglądała, jakby jej mimika walczyła z przyzwyczajeniem do twardych, niezależnych wyrazów a łagodnością i ciepłem. Wyraźnie czuła, że powinna coś powiedzieć.
- To zdecydowanie ja - zapewniła spokojnym, cichym głosem Złośnica.
Śpioszek rozpłakała się już na dobre, ale jednocześnie uśmiech kwitł na jej rozgorączkowanej twarzyczce. - Przeżyłam siedemdziesiąt światów i nigdy nie wiedziałam po co - poinformowała naprawdę potężnie zmartwione takimi bredniami otoczenie. - A to przecież wszystko dla ciebie! Jaka ja jestem głupia., zapomniałam!
Skrzypnęły drzwi do pokoju. Zdyszana i z guzem na czole Zabójczyni wparowała akurat, by usłyszeć abstrakcyjne wyznanie. Na widok roześmianej i zapłakanej jednocześnie, gorączkującej siostry, zamurowało ją zupełnie.
- Śpioszek nam się zepsuła - westchnęła Złośnica.
Tak, wszystko będzie jak najlepiej.