Domyślnie prezentowany jest najnowszy rozdział opowieści. Jeśli jesteś tu po raz pierwszy, zacznij od rozdziału pierwszego - link do niego znajduje się po lewej stronie.


czwartek, 5 września 2013

Tuż przed

Padało deszczem, oczekującym na rozładowanie niezrozumiałości sennego trwania, zamkniętym w międzyświecie deszczem, który stukał o szyby niczym mrowiący się w oczekiwaniu werbel, jak gdyby szum czasu, zamkniętego w niezrozumiałości nierzeczywistego, sennego trwania. Coś wspaniałego miało nadejść. Szare chmury nadciągnęły, by obejrzeć widowisko. Cała ludzka cywilizacja stłoczyła się w tym jednym świecie, by obejrzeć widowisko. Rozwodnione zniecierpliwienie dudniło w okno, niczym tłum dziennikarzy. Wszechistnienie wstrzymywało oddech. Nienazwane, pradawne istoty zwracały swą abstrakcyjną atencję ku samotnej nieciągłości, porzuconej pośrodku czerni kosmosu. Pośrodku nieprzeniknionej, kosmicznej nocy, miało stać się coś wspaniałego.
Śpioszek zerwała się, usiadła na łóżku, zapłakana. Nieprzytomnym ruchem wyszeptała polecenie, posłusznie przekonwertowane na zapalenie nocnej lampki. Cichy brzęczyk oznajmił uruchomienie ogrzewania - w pokoju było przeraźliwie zimno. Pot z rozgrzanego czoła niemal parował, piżama lepiła się do ciała. Niepokojące wrażenie, że to nie był zwykły koszmar, kłębiło się wokół. Coś było nie w porządku, coś odróżniało tę noc od innych.
Pośrodku pomieszczenia, tuż przy oknie, nieznana alchemia zamieniła powietrze w najczarniejszą smołę. Z początku nieśmiało, w towarzystwie narastającego dudnienia, wyrwa w rzeczywistości rosła, odpychała zastaną materię na boki, nie przejmując się zupełnie przerażonym wzrokiem jedynej obserwatorki. Coraz odważniej rozgrzmiewał dziwny, niezdefiniowany hałas. Z absolutnej czerni, kiedy ta już osiągnęła słuszne rozmiary, wyśliznęło się coś cielesnego, spowitego z początku szarością i dymem. Dało się rozpoznać opopielone bandaże, odkryte skrawki skóry niosły krwawe plamy. Pozornie niesłyszalny, rozbrzmiał ciężki oddech. Czerń zniknęła tak nagle, jak się wcześniej pojawiła.
Wstanie z łóżka nie było łatwe, naprawdę. Chęć pomocy, uczucie o niedocenionej sile, główny sprawca opuszczenia stanu paraliżu, kazało Śpioszkowi podejść powoli, bez niepotrzebnego pośpiechu, do skulonej, drżącej dziewczyny, dymiącej nieco i roztaczającej woń, która nasuwała bolesne skojarzenia.
- Pomóż... - rozbrzmiało ledwie słyszalnie. Nieproszony gość uniósł się, wsparł na pościeli. Spanikowany umysł przywoływał właśnie opowieści Lalki, wspomnienia strasznego wieczoru, tę twarz, pomieszanie nieprzyjemnej ekstazy z wyrazem ostatecznego cierpienia, otoczonego burzą zaniedbanych, czarnych włosów... Śpioszek zgłupiała. Zupełnie nie wiedziała już co ma robić. Strach harcował w jej głowie, ale to serce rządziło motoryką. Kucnęła obok, nachyliła się. Pomoże. Oczywiście, że pomoże...
Potężny uścisk z siłą imadła ujął jej szyję. Lodowato-zimne dłonie oplotły szczelnie każdy skrawek skóry.
- Pomóż... - rozbrzmiało znowu, ale jedno spojrzenie w oczy oprawczyni wystarczyło. Tego, kto prosił o pomoc, nie było nigdzie w okolicy, to tylko echo głosu właścicielki okaleczonego ciała, która dawno już zatonęła w duszącej smole nienawiści.
Śpioszkowi zamigotało przed oczami. Próbowała rozerwać uścisk, ale jej siła nie miała szans, próbowała szarpania, odpychania, próbowała coś powiedzieć. Nie miała szans. Niepowstrzymanie, z wielkim żalem, jak gdyby o czymś przeraźliwie ważnym powinna pamiętać, opadała w czułe ramiona śmierci.
Nagły, straszliwy łoskot z impetem rozwarł drzwi do pokoju w głębi mieszkania. Mieszanina jęków, mamrotań, przyspieszonego oddechu zbierała się z podłogi. Wyrwanym z wiecznego snu, zamglonym wzrokiem, Zabójczyni trafiła na moment, gdy Nienawiść nachylała się nad swoją ofiarą, ze zjadliwym, obrzydliwie zadowolonym z istnienia uśmiechem zbliżała zakrwawione usta do szeroko otwartych, tęsknych oddechu warg Śpioszka.
- Nie pozwolę...
Chropawy szum, czający się pośród ciszy, oblewał teraz rzeczywistość pełnią mocy. Krople deszczu waliły pięściami, chcąc przez chwilę chociaż napawać się widokiem złączenia w naturalną jedność tego, co sztucznie pozostawało rozdzielonym. Czerń miała przestać istnieć, biel miała przestać istnieć. Oto narodziny wiecznej szarości, nienawiści zagaszonej jeziorem niewzruszenia.
- Nie pozwalam!!
Odrętwiała i słaba, Zabójczyni rzuciła się siłą impetu i rozpaczy w kierunku znienawidzonej istoty. Szczęściem trafiła w nią, nie w Śpioszka, a następnie w szybę, która, wystraszona gwałtownością, pękła. Dwa splecione, bezwładne ciała runęły w dół.