Domyślnie prezentowany jest najnowszy rozdział opowieści. Jeśli jesteś tu po raz pierwszy, zacznij od rozdziału pierwszego - link do niego znajduje się po lewej stronie.


sobota, 22 grudnia 2012

Z nieba

Girlandy lampionów, rozsypane wewnątrz i wokół granic miasta, przypominały zastygłe w bezruchu stado świetlików, które zapragnęło użyć odpoczynku pośrodku pól i pastwisk. Sądzić by można, że ledwie silniejszy podmuch wiatru wystarczy by zbiorowisko rozbłysłych punkcików odleciało w panice, pozwalając tym samym ciemności wkroczyć między domostwa.
Kruchość istnienia tej oazy blasku zauważyłby najbardziej ten, kto z góry obejmie wzrokiem okolicę, ujrzy cierpliwe ruchy oczekujących na swoją szansę, wygłodniałych stworzeń, które, schowane wśród traw, nie pozwalały się łatwo zidentyfikować. Ich determinacja nie wydawała się być silną, gwałtowną, czas chyba nie miał dla nich wielkiego znaczenia. Samotna, zagubiona ofiara była atrakcyjniejszą niż silna, skupiona na ucieczce, dzielnie trzymająca się chęci życia.
Dlatego właśnie grupka czterech dziewcząt, która z uporem brnęła ku światłu, nie napotkała przeszkód. Oczywiście nie mogły wiedzieć, nie przypuszczały nawet jak blisko niebezpieczeństwa stawiały kolejne, biegnące kroki. Uciekały przed nieznanym, przed przerażającymi szeptami, stłumionym śmiechem i szelestami dobiegającymi ich dosłownie zewsząd.
Zatrzymały się dopiero na nieco zdezelowanym płocie należącym do pierwszego z brzegu domu. Wszystkie poza Czupryną dyszały ciężko. Złośnica wcale nieźle zniosła te kilometry sprintu, ale Mol i Róża, nieprzyzwyczajone zupełnie do takiego wysiłku, miały łzy w oczach, a ich nogi drżały niekontrolowanie. Gdyby instynkt przetrwania zawiódł, jeśli światło faktycznie nie wystarczałoby do odstraszenia owych nieznanych jeszcze, krwiożerczych istot...
Róża wolała nie dopuszczać do siebie takich myśli. Skupiła wszystkie siły na uspokajaniu rozdzierającego jej klatkę piersiową bólu. Wszystkie zwolnienia z zajęć sportowych, które sobie własnoręcznie wystawiała, bombardowały sumienie. Półprzytomnie rozglądając się utkwiła wzrok w ciemności, z której właśnie uciekła. Wydawało się, że coś widać. Zarys zaledwie, niewyraźny kształt... Niepokojąco znajomy, choć zdolna była wyobrazić sobie wszelkie chyba monstra.
Szelest. Istota uciekła przed uważniejszym spojrzeniem.
- Chyba... widziałam małą dziewczynkę. - wyszeptała. Ból nie pozwalał jeszcze na normalny głos. Żadna nie odpowiedziała. Trudno było twierdzić, że to niemożliwie po wszystkich dotychczasowych wydarzeniach.
Ciszę przerwał mężczyzna, który pojawił się dość nagle. W ręku trzymał sporą szablę, ale raczej nie miał zamiaru nią grozić. Ubrany, poza przeciętnym brunatnym strojem, w powiązane sznurkami odłamki ceramiki i blachy. Miał surowy głos.
- Witamy w naszym mieście. - rzekł poważnie, ale już po chwili dodał ostrzejszym tonem - Żeby to piorun błysnął... Kim wy jesteście?!
Poczciwiec miał przed sobą czarnowłosą dzieweczkę w bardzo obcisłym, czarnym kostiumie (mimowolnie jego spojrzenie dłużej się tu nieco zatrzymało, bo i wiele okazji nie miał w życiu podziwiać tak dokładnie kształtów kobiecego ciała), drugą w obdartej nieco sukni godnej królowej, kolejną z peleryną oraz wielgachnym kapeluszem na plecach, sznurkiem wokół ramion przytwierdzonym, wreszcie młodą piękność w kusej spódniczce i z bronią w ręku. Ta ostatnia uśmiechnęła się z zakłopotaniem.
- Właściwie to... spadłyśmy z nieba.
Zza domu poczęły wychylać się zaciekawione głowy pozostałych mieszkańców.