Domyślnie prezentowany jest najnowszy rozdział opowieści. Jeśli jesteś tu po raz pierwszy, zacznij od rozdziału pierwszego - link do niego znajduje się po lewej stronie.


sobota, 11 sierpnia 2012

Bez powrotu

Wieczorową porą, gdy latarni światło rozpaliło się chwilę temu zaledwie, a ostatni obywatele dziennego świata przemykali ulicami, stanął Kocur przed słusznych rozmiarów bramą posiadłości.
Niewiele tak bogatych domostw i zadbanych ogrodów dało się w mieście odnaleźć. Ojczym bliźniaczek, postać równie publiczna co tajemnicza, miał swój udział w prawdopodobnie każdym ważniejszym aspekcie codziennego życia.
Wcisnął Kocur guzik domofonu i zarazem przypomniał sobie, że zapewne nie wpuszczą go tam ot tak, bez wcześniejszego umówienia się. Za późno już jednak było na wahania. Mały głośniczek rozbrzmiał niemiłosiernie surowym głosem.
- Kto tam?
- Yy... - zaczął najgorzej jak mógł, ale poprawił się zaraz - Na imię mam Kocur i jestem nauczycielem w pobliskiej szkole. Mam ważną sprawę do omówienia z panem domu.
- Czy jest pan umówiony? - surowy głos nie znał litości.
- Niestety nie, ale...
- W takim razie zmuszony pan będzie... zaraz, chwileczkę... - dało się słyszeć czyjś szept, cichy szelest. Wreszcie, po minucie ciszy, głośniczek powrócił do życia. - Zapraszam do środka.
Coś zabzyczało, niewielka furtka wydzielona w skrzydle bramy szczęknęła i otwarła się nieznacznie. Kocur zdążył przez nią przejść, gdy tuż obok wyrosła nieskalanie elegancka, rosła i nieubłagana wyrazem spojrzenia sylwetka. Oczywiście ochrona.
Wyłożona kamieniem ścieżka biegła smukłym łukiem pomiędzy krzewami i ogrodowymi lampami, przecinając wreszcie granicę niewielkiego parkingu, który prowadził wprost ku pokaźnym schodom. Tam już czekała służąca.
- Proszę za mną.
Zdecydowanie była to właścicielka domofonowego głosu. Został Kocur przeprowadzony przez dwuskrzydłowe drzwi, wyłożony drewnem hol, starodawne schody, ozdobiony niezliczonym ciągiem obrazów korytarzyk. Trafił wreszcie do gabinetu, gdzie posadzono go na przerażająco wygodnym, skórzanym fotelu i nakazano czekać.
Minęło z pewnością kilkanaście minut nim kolejne, umieszczone w przeciwległej ścianie, drzwi otworzyły się, ukazując postać niewysokiego, podstarzałego mężczyzny, który przywitał się sucho, usiadł za staroświeckim biurkiem i ograniczył się do wyrażającego pytanie spojrzenia.
Kocur prędko przypomniał sobie co takiego chciał powiedzieć.
- Przepraszam za tak nagłą wizytę. Niestety sprawa, z którą przychodzę, nie przetrzyma zwłoki. - odchrząknął cicho i kontynuował. - Pańska córka opowiadała mi wiele interesujących rzeczy, również o pana ostatniej wizycie w szkole. Padły tam pewne stwierdzenia, które wykazują związki z prowadzoną właśnie przez policję sprawą wielokrotnego zabójstwa. Czy zechciałby pan może objaśnić swoje zachowanie?
Zapytany uśmiechnął się bardzo nieznacznie. Wcale nie spieszył się z odpowiedzią. Zerknął za to na stojącą przy ścianie, dużą szafę z książkami. Pokręcił głową. Westchnął. Wreszcie wrócił spojrzeniem do Kocura.
- To, co pan powiedział, nie ma za grosz sensu. Nic pan tak naprawdę nie wie, ale jest przekonany, że ze mną jest inaczej. Ostatecznie przecież, pominąwszy te substytuty powodów, przyszedł tu pan gnany chęcią rozgrzeszenia pewnego dziewczęcia, które nosi się na co dzień z bardzo niebezpieczną bronią.
Zapadła kolejna chwila ciszy, wypełniona pobłażliwym uśmiechem z jednej i zirytowanym zaciskaniem pięści z drugiej.
- Skoro jest to dla pana oczywiste... - wycedził Kocur ostrożnie - ...a mimo to spotkał się pan ze mną, to zapewne chce mimo wszystko objawić mi cząstkę tajemnicy?
Odpowiedział mu śmiech. Pusty i nieoczekiwany, nieprzyjemnie rozbrzmiał w uszach rozemocjowanego Kocura.
- Tak tak, oczywiście! Wyjawię panu cząstkę tajemnicy. - pan tego domu uśmiechał się szerzej jeszcze, szelmowsko. Oparł się łokciami na blacie biurka i zaczął.
- Musi pan wiedzieć, że nie wszystkie znane panu osoby są naprawdę ludźmi. Więcej nawet: są czymś nieskończenie bardziej niesamowitym, nieprzewidywalnym i niepojętym. Musi pan wiedzieć, że bardzo niewiele potrzeba, by cały nasz świat przestał istnieć. Więcej nawet: kilka lat temu był już tego bardzo, bardzo bliski. Powinien pan wiedzieć, iż jedna z tych niesamowitych istot włada sporą częścią przyszłości pana i nieznanej mi jeszcze liczby innych osób. Druga zaś włada absolutnie wszystkim. Mniej więcej teraz wie pan też jak bardzo nie dowierza rzeczom, które właśnie wygaduję. - wstał z fotela, obszedł powoli biurko i zatrzymał przy drzwiach prowadzących na korytarz.
- To trochę... ja... - wyjąkał Kocur. Wyglądał na ogłuszonego.
- Oczywiście nie musi mi pan wierzyć. Dlatego mam też coś znacznie bardziej realistycznego w zanadrzu. - Piewca nieprawdopodobnych wieści dopiął niedbałym ruchem guzik marynarki. - Jestem bezpośrednio winny zbrodni dokonanej przez pewną Różę. Dokładnych zeznań dokonam na posterunku policji. Czy zechciałby pan mi towarzyszyć?