Domyślnie prezentowany jest najnowszy rozdział opowieści. Jeśli jesteś tu po raz pierwszy, zacznij od rozdziału pierwszego - link do niego znajduje się po lewej stronie.


sobota, 26 maja 2012

Łomoty

Liście roztańczone wirowały w najlepsze. Podmuchy wiatru nie szczędziły im rozrywki. Deszczowe ostatnimi czasy dni zapewniały obecność migoczących w popołudniowym słońcu kropel wody - na chodniku, na ławkach, na oknach, na liściach. Natura, mimo zdławienia przez lokalny przejaw cywilizacji zwany miastem, piękniła się z całych sił.
Podobnie jak tu, choć o wiele bardziej wyraziście, wyglądały jesienie w Wilczego rodzinnych stronach. Życie było wtedy tak niesamowicie proste, że aż nierealne. Czy naprawdę, będąc mały brzdącem, zamiatał liście na babcinym podwórzu? Czy rzeczywiście największą ówczesną ambicją było wspiąć się na najwyższe drzewo? Tak wiele stracił, a zupełnie tej straty nie czuje.
Pozwolił wyrwać się z zamyślenia Zabójczyni, która wyhamowała swój wcale godny podziwu sprint tuż przed jego nosem. Szkolna spódnica zafurkotała z oburzeniem, ale ostatecznie opadła bezsilnie w dół, wyprzedzając nawet bystre Wilcze spojrzenie.
- Przepraszam za spóźnienie.
- Nic nie szkodzi. - odparł szybko. Naprawdę mógł jeszcze zaczekać, nie musiała aż biec.
Niemal zupełnie czarne źrenice zmierzyły go bystrym spojrzeniem.
- Znowu się czymś dołujesz. - właściwie nie zapytała. Trafność jej przypuszczeń chwilami przerażała. Zabójczyni bezbłędnie potrafiła wykryć słabości, a potem starała się je zabić - u siebie, u innych. Tak jak teraz, gdy wspięła się na palce, składając na ustach Wilczego gorący, choć krótki, pocałunek.
- Porzuć melancholię, bo z nią nie da się stworzyć trwałego związku. - oświadczyła nauczycielskim tonem, szurnęła butami przekręcając się ku ścieżce prowadzącej do wyjścia z przyszkolnego parku i ruszyła przed siebie powolnym krokiem.
Wilczy zerknął w górę, ku liściom szeleszczącym wśród podmuchów wiatru. Uśmiechnął się z przekonaniem, iż Zabójczyni zapewne wspięłaby się na każde drzewo przed nim.
Ruszył za nią nawet niespecjalnie powłócząc nogami.


Popołudniowy tłumek sowicie oblegał wyłożone gustowną kostką chodniki w centrum miasta, gdzie samochody nie miały wstępu, gdzie wszelkie odmiany dzieci, domorosłych muzyków, trzeźwych i nietrzeźwych jednostek majętności wszelakiej, zwierząt krwiożerczości i inteligencji przeróżnej hasały w najlepsze ze wszystkich stron. Ktoś komuś nadepnął na stopę, kto inny całej gromadce przedszkolaków wytrącił lizaki z dłoni, inny ktoś jeszcze pomylił pewną ekspansywną przestrzennie panią z kwiecistym klombem, którego realne przykłady faktycznie rosły tuż obok.
Poprzez ten rejwach nieludzki wlokła się Śpioszek niespiesznie, pochłaniając wzrokiem kolejne ekspozycje sklepowe. Zatrzymywała się niemal przy każdej, bezkrytycznie zachwycając się zarówno jesienną kolekcją sukienek, co nowoczesnymi telefonami kieszonkowymi, które - według opisu producenta - miały wyposażyć użytkownika w odpowiednik lampy Alladyna. Trzeba przyznać, iż na różnorodność towaru tutejsza okolica narzekać nie mogła - swoje turystyczno-kulturalno-handlowe zagłębie uliczek i skwerów uznawało miasto za chlubę i skarb największy.
Od przyklejania się do szyby, za którą jaśniała kolorami wystawa ręcznie wykonywanych pluszaków gatunków wszelkich, oderwało Śpioszka leciutkie pociągnięcie za rękaw.
Zaskoczonym wzrokiem spojrzała na Kocura, Złośnicę i Mola, którzy pojawili się obok równie nagle, co niezaprzeczalnie.
- Ojej... - wykrztusiła na początek.
- Miło cię znów widzieć.
- Coś ty taki uprzejmy?
Mol nic nie mówiła, ale przyjrzała się uważnie jak oczy Kocura i Śpioszka mają tendencję do spotykania się niemal co chwila.
Złośnica miałaby zapewne coś więcej do powiedzenia na temat tego jak bardzo inny jest sposób w jaki Kocur wita się z nią w stosunku do zaprezentowanego przed chwilą, ale coś z głębi wystawy przyzwało, kazało przykleić się do szyby i tak zastygnąć.
- Kuuuuuuuuup mi to....! - wyjęczała wreszcie przeciągle. Słowa te kierowała zapewne do swojej mobilnej skarbonki. Zachwyt w jej głosie można by kroić tasakiem.
Kocur stanął obok, przyjrzał się usadowionemu gdzieś na dalszej półeczce kosmatemu, kotopodobnemu stworzeniu o wzroku urodzonego mordercy i zębach godnych przerośniętego tygrysa. - Czy ty uważasz mnie za instytucję charytatywną? - zapytał wreszcie zrezygnowanym głosem. Pluszak był spory, więc kosztował najpewniej majątek.
Tymczasem Śpioszek, odpracowawszy grzeczne dygnięcie, wyłowiła z torby niewielką, plastikową buteleczką pełną wody.
- Dziękuję bardzo. Nie planowałam być na zewnątrz tak długo. - rzekła Mol i upiła solidny łyk. Trudno by było nie zauważyć oddechu ulgi, na jaki sobie po tym pozwoliła. Dopiero teraz, znikając, uwidoczniło się jej wcześniejsze poddenerwowanie.
- Nie czytasz dziś nic? - zapytała Śpioszek z uśmiechem.
- Przy tej tam bym nie potrafiła, za głośno. - odparła. Ledwie zauważalny cień rozbawienia przemknął po jej twarzy. - Jednak twoje łomoczące serce jest jeszcze głośniejsze. Mam nadzieję, że nie jesteś chora?
Złośnica urządzała akurat scenę godną małej panienki z Wielkiego Domu, której należy się wszystko, zawsze, wszędzie i natychmiast. To pozwoliło Śpioszkowi wyczerwienić się sowicie i przeczekać nagły brak zdolności mowy.
- Jestem zdrowa. Chyba. - wydusiła z trudem, oblewając się coraz to kolejnymi rumieńcami.
- Na pewno? Żadnych problemów sercowych?
- N...nie.
Mol się już prawie uśmiechała. Poprawiła sobie okulary na nosie, złapała Śpioszka za dłoń i pociągnęła za sobą.
- My pójdziemy przodem. - poinformowała okolicę i ruszyła zdecydowanym krokiem, wlokąc bezlitośnie ociągający się okaz zdrowia.
Kocur, nieco już ogłuszony awanturowaniem się o pluszaka, zdążył jedynie spojrzeć za oddalającymi się dziewczętami. Nie znał jeszcze zbytnio spotkanej w bibliotece uczennicy, ale jego zmysł wykrywający godne zaufania osoby uaktywniał się przy niej znacząco.
Bieżący kłopot przypomniał o sobie donośnym odgłosem kojarzonym zwykle z katarem lub...
- Ty... chyba żartujesz. - wypalił z rezygnacją. - Będziesz płakać o zabawkę?
Złośnica, zupełnie jakby wyzbyła się w parę minut kilku lat życia, stała przed wystawą sklepu i tarła wilgotne oczy pięścią. Bezbronna, mniejsza jakby - jak porzucone dziecko. Kocur nie mógł pozbyć się wrażenia, że właśnie widzi kogoś zupełnie innego.
- Jej byś kupił. - mruknęła wreszcie, powodując u siebie kolejną falę chlipania. - Nawet bez zastanowienia.
"Co ty opowiadasz!" wyrwało się niemal z niego, ale utknęło w przełyku, mniej więcej na poziomie serca. Pełen nieprzyjemnych wyrzutów sumienia, zdruzgotany trafnością jej słów, musiał zamilknąć.
Złośnica miała rację.